...

piątek, 28 lutego 2020

Aizawa Shota nie miał w zwyczaju okazywać uczuć cz. I

Aizawa Shota nie miał w zwyczaju okazywać uczuć.

Uważał je kompletnie zbędne. Po co marnować czas i przede wszystkim energię, na coś tak niepewnego i skomplikowanego jak emocje? Nie wynikało to z jakiegoś szczególnego wydarzenia czy innych skomplikowanych przemyśleń, Aizawa był niemal pewien, że zawsze po prostu taki był. Gdy trafił do Akademii UA siedział raczej z tyłu, w ciszy, podczas gdy Hizashi i Oboro, nadrabiali ekspresją z nawiązką. Potrafili śmiać się, płakać, złościć się, zakochiwać i nienawidzić. Eraser nie wiedział czy im tego zazdrości czy nie, zdawało mu się, że jest poza tym. Słuchał, obserwował, wyciągał szybko wnioski i starał się nie pokazywać, iż tak naprawdę nie porywają go szkolne dramy i sensacje. Stronił od wspólnych zdjęć, nie miał social mediów, nienawidził przemawiać przed klasą, a cała ta sława związana z bohaterstwem, go odrzucała. Świat Shoty opierał się zwyczajnie na innych fundamentach, stawiał nacisk na inne kwestie, ale nie narzucał tego nikomu. Nie był przecież gorszy czy lepszy, zwyczajnie inny.

Nie miał chociażby idola wśród bohaterów, jako nastolatek nie zaklejał każdego skrawka ściany plakatami czy wycinkami z gazet. Nie trząsł się nad swoim bohaterskim pseudonimem, przeciwnie, pozwolił wykazać się Hizashiemu w tworzeniu go. Nie przeżywał tak pierwszych bohaterskich praktyk, mimo tego że jego pierwsze misje były naprawdę obciążające psychicznie. Oczywiście, zdarzało mu się załamać, czasami wył po nocach, zagryzając zęby na poduszce, aż do bólu szczęk. Jednak nigdy nie pomyślałby, że to coś nieodpowiedniego świadczącego o tym, że jest słaby. W przeciwieństwie do większości jego kolegów, uważał płacz bohaterów za coś zupełnie zwykłego. Nie można nieść na plecach tak wielkiej odpowiedzialności i nie czuć się przez nią przytłoczonym.

Krok po kroku stawał się coraz silniejszy, sukcesywnie wykluczał wszystkie swoje słabości, wciąż kryjąc się w cieniu, podczas gdy inni bohaterowie łaknęli wywiadów, uwagi i blichtru. Dość powiedzieć, że nie wpływało to pozytywnie na jego rankingi i wypłaty, które otrzymywał za swoje akcje. Był jednak poważany na tyle, by brać udział w wielu ważnych oraz ściśle tajnych akcjach. Kto by nie chciał mieć w swoim zespole, choć na chwilę osoby, która może pozbyć się zdolności przeciwnika w mgnieniu oka?

Zdarzało mu się walczyć ramię w ramię z All Migthem i szczerze mówiąc nie nienawidził tych misji z całego serca. To nie tak, że nie potrafili współpracować, wręcz przeciwnie szło im bardzo dobrze, jednak ich osobowości były zupełnie niekompatybilne. Wszystkie te okropne żarty, chwytliwe tekściki, ciągłe wybuchanie gromkim śmiechem, sprawiało, że Shota zaczynał mieć go powyżej uszu. Nigdy nie odpuścił sobie narzekania na to, gdy wychodził na piwo razem z Nemuri i Hizashim. Oczywiście stało się to przyczynkiem wielu żartów i dokuczania, Eraser czasami naprawdę nie wiedział, czemu dalej się z nimi przyjaźni. Midnight zwykle podsumowywała jego wywody stwierdzeniem „kto się czubi, ten się lubi” (co przyprawiało go o ból głowy, czy ona go w ogóle słuchała?), natomiast Mic z udawanym smutkiem stwierdzał, że Aizawie w życiu zostało już tylko bycie starą panną z gromadką kotów. Po naprawdę wielu drinkach Hizashi zaczynał przyrównywać ich do słońca i księżyca – „potrzebni światu, ale zawsze po dwóch zupełnie odmiennych stronach, tak różni, że nie są w stanie się dogadać” – to był dla Shoty i Nemuri sygnał, że pora kończyć imprezę, bo zwykle potem Mic zaczynał płakać albo wymiotować na swoje buty. Gdy tak taszczył swojego przyjaciela do taksówki, zawsze stwierdzał, że porównanie to było niezmiernie głupie i nietrafione. Księżyc i słońce przynajmniej nie musieli się nigdy widzieć, a on do przebywania z All Mightem był zmuszony przez pracę. Nie wspomniał o tym nikomu, ale w pewnym momencie gdy zaufano mu na tyle, aby powrócił do swojej starej szkoły i rozpoczął pracę jako nauczyciel, odetchnął z ulgą. Koniec z pracą z Symbolem Pokoju.

Gdy pracował w UA, poza typowymi zajęciami nauczyciela, Shota poświęcał wiele czasu na sen, a zasnąć potrafił niemal w ułamku sekundy, w jakiejkolwiek pozycji. Gdy nie spał i nie próbował powstrzymać tych wszystkich szczeniaków przed wysadzeniem Akademii w powietrze, głównie wypełniał dokumentacje, która czekała na każdego nauczyciela: bohaterstwa czy nie. Był nieugięty, restrykcyjnie przestrzegał wszystkich zasad. Żadne utyskiwania uczniów do niego nie trafiały, bo jego serce mogły poruszyć co najwyżej łaszące się koty, które masowo dokarmiał, a o tej ogromnej tajemnicy wiedzieli co najwyżej Mic i Midnight.

Aizawa był zwyczajnie skupiony na swoich obowiązkach, wypełniał postawione przed nim cele z uporem maniaka, nie życząc sobie, aby mury tej szkoły opuścili źle przygotowani do swojej pracy bohaterowie, którzy potem swoją niekompetencją doprowadzą do czyjejś śmierci. Lekarze musieli znać na pamięć atlasy anatomiczne, prawnicy kodeksy prawa, bohaterowie nie stanowili wyjątku. Eraser był więc uznawany za bezdusznego, tego u którego na pewno oblejesz egzamin, jego klasom wychowawczym od razu doradzano, aby wybrały sobie wymarzone miejsca pochówku. Hizashi za wszelką cenę starał się pokazać go w lepszym świetle, Midnight zdrowo ochrzaniała uczniaków przekazujących dalej te plotki, ale Aizawa nie miał ochoty czemukolwiek przeczyć. Tak, był wymagającym nauczycielem. Tak, odesłał pod rząd kilka pierwszych klas. Tak, nie tolerował spóźnień.

Co więc stało się z nim przy aktualnej 1-A?

Shota czasem naprawdę żałował, że nie wyrzucił ich wszystkich pierwszego dnia i nie wziął urlopu zdrowotnego, gdy usłyszał, że All Might ma uczyć w tej szkole. Może wtedy nie zdarzyłyby się te wszystkie rzeczy, które tak odbiegały od jego wypracowanej już rutyny.

Przede wszystkim nie dałby się tak skompromitować już trzeciego dnia, kiedy podczas ataku Przymierza Złoczyńców został niemalże wprasowany w ziemię. W momencie gdy skoczył w sam środek walki, aby ratować swoich uczniów, jego los był przesądzony. Nie byłaby to nawet taka zła śmierć, pod warunkiem że wykonałby swoje zadania i ochroniłby podopiecznych. Stało się jednak odwrotnie, nie tylko skończył żywy, ale też uratowany przez znienawidzonego już niemal All Mighta i z rozwijającym się, niczym jakaś choroba, poczuciem przywiązania do tej grupki dzieci należących do jego klasy.

Eraser najpierw się wypierał, starał się łapać dystans, ale każde zajęcia sprawiały, że coś w jego środku rosło i stawało się coraz cięższe do ignorowania. Wiedział, że ich lubi. Co gorsza, nie tylko on to zauważał, komentarzy nie szczędził mu ani Mic, ani Nemuri, nawet irytująca go niemiłosiernie Ms. Joke, musiała mu to wypomnieć. A Shocie kolejne dni spędzone z 1-A wytrącały z rąk argumenty, które potwierdzałyby, że to wciąż tylko chłodny profesjonalizm.

Wiedział, że przepadł, gdy wystąpił przed znienawidzonymi kamerami, tłumacząc porażki UA. Nie zrobiłby tego przecież, gdyby nie chodziło o Bakugo, ucznia trudnego, ale przecież jego. Zresztą, jakby nie patrzeć incydent w Kamino wywrócił skrzętnie poukładane życie Aizawy już całkowicie do góry nogami.

Tyle dobrze, że nie tylko jego. Tego dnia świat stracił All Mighta, swój Symbol Pokoju. Natomiast Eraser niespodziewanie zyskał kolejną osobę do zaopiekowania. Bohater numer jeden stał się nagle drobnym i kruchym cieniem samego siebie. Aizawa był pewny, że były Symbol Pokoju odejdzie z funkcji nauczyciela, ale ten zaparł się jeszcze bardziej, żeby uczyć, a Shota jakoś tak nie umiał się zebrać na rozmowę, żeby mu to odradzić. Coraz częściej można było spotkać All Mighta w pokoju nauczycielskim, jego ostry kaszel ciągle wybudzał go z drzemek i choć było to niezwykle irytujące, to powoli stawało się częścią codzienności Erasera.

A codzienność Erasera zmieniała się prędzej niż w kalejdoskopie. Sam był sobie winny, nie zaprotestował w końcu, gdy dyrektor postanowił przenieść uczniów do dormitoriów, a wraz z nimi również ich wychowawców. Powinien coś powiedzieć, ale milczał. A gdyby się sprzeciwił to nie siedziałby tyle po nocach, tylko w końcu porządnie by się wyspał. Teraz zarywał niemal każdą kolejną noc.

Na początku jedynie nadganiał papierkową robotę. Oceny i obserwacje zamieniał w statystyki, opisywał progres uczniów, był w stałym kontakcie z rodzicami, starał się pamiętać o wszystkich terminach, a także być w kontakcie z pozostałymi nauczycielami, żeby wiedzieć, czy jego podopieczni mimo radzenia sobie z bohaterskimi sprawami, nie są zagrożeni chociażby z matematyki. Zwykle przesiadywał w swoim pokoju, w ciągu dnia w części wspólnej było zbyt głośno, żeby mógł się skupić, ale wieczorami, gdy już zagonił wszystkich do łóżek, lubił tu przesiadywać. Czasami, chociaż tylko późno w nocy, rozkładał się na kanapie z laptopem, wyciągając przed siebie obolałe od klęczenia i ciągłych, intensywnych treningów nogi.

Właśnie podczas jednej z takich nocy wszystko zaczęło się komplikować. Shota bardzo dobrze pamiętał ten szloch, który usłyszał, gdy poprawiał niezapowiedziane kartkówki.

Poderwał się do siadu niemal odruchowo. Powoli odłożył komputer na kanapę i zaczął skradać się w kierunku schodów. Uspokajał galopujące po głowie myśli, przecież wzmocnili zabezpieczenia, nikt nie mógł się tutaj prześlizgnąć, więc uczniowie byli bezpieczni. A jednak coś nie dawało mu spokoju i wolał się upewnić czy wszystko jest w porządku.

Zatrzymał się pod drzwiami nasłuchując. Płacz Midoriyi zjeżył mu włosy na karku, ale poza tym wszystko wydawało się być w porządku. Żadnych innych głosów, tylko ten cichy, urywany szloch. Odetchnął z ulgą i już miał odejść, a jednak nie potrafił ruszyć się z miejsca. Stał dłuższą chwilę, rozważając wszystkie za i przeciw, aż w końcu zmusił się do wrócenia do salonu i ponownego zajęcia się wypełnianiem dokumentów. Co innego miał zrobić? Aizawa nie potrafił nawet ułożyć sobie w głowie dialogu, który musiałby przeprowadzić z Izuku, gdyby rzeczywiście zapukał do pokoju. Może powinien porozmawiać z All Mightem, żeby ten się zajął tą sytuacją? A może po prostu przyjąć, że Midoriya czasem tak ma i nie przejmować się tym dalej?

Następnego dnia w szkole nie umiał nie zwracać uwagi na zapuchnięte i podkrążone oczy Izuku. Nawet przez chwilę myślał, żeby poprosić go o zostanie po zajęciach albo pójść do pokoju nauczycielskiego poszukać All Mighta. Ostatecznie nie zrobił żadnej z tych rzeczy.

Jednak kolejnej nocy, gdy znowu usłyszał jego szloch, zerwał się natychmiastowo. Stojąc przed jego drzwiami, odrzucił wszystkie wymówki, uniósł powoli dłoń, po czym zapukał tak cicho, jak to tylko możliwe. Płacz nagle ustał, po chwili Shota usłyszał szelest kołdry.

Eraser stał przez ciągnącą się niemiłosiernie chwilę w kompletnej ciszy.

- Midoriya? – nie rozumiał dlaczego to robi, ale nie mógł się już wycofać, gdy usłyszał dźwięk klamki, a drzwi lekko się uchyliły.

- Pan Aizawa? – chłopak wyglądał na zdziwonego. - Coś się stało, proszę pana? – głos mu się łamał, chociaż czuć było, że Izuku stara się za wszelką cenę to powstrzymać.

- To ja powinienem zapytać o to ciebie – westchnął Shota, wskazując na jego zapuchniętą od płaczu twarz.

- Mnie? Nie, ze mną jest wszystko w porządku, naprawdę, nie ma czym się przejmować, proszę pana, ja tylko… alergia? – mówił coraz szybciej, a jego słowa zaczęły powoli tracić na wyraźności. Aizawa przyłożył palec do swoich ust, sugerując Midoriyi, że robi się trochę zbyt głośny, gdy tak bardzo stara się wytłumaczyć przed swoim nauczycielem.

Izuku zamilkł, wbijając wzrok w podłogę. Shota poczuł się z tym trochę nieswojo, więc żeby przerwać nagłą ciszę zapytał:

- Chcesz o tym porozmawiać, czy niezbyt?

- Niezbyt – odpowiedział bardzo cicho, wciąż nie podnosząc głowy.

Aizawa pokręcił głową. Czemu te wszystkie dzieciaki były aż tak uparte? Rozumiał, że topos bohatera zakładał hardego ducha i niezłamaną wolę, ale oni byli tylko nastolatkami. Mogli płakać, do cholery, nie było się czego wstydzić.

- Chodź do kuchni – mruknął tylko, po czym odwrócił się i zaczął schodzić po schodach. Słyszał, że Izuku stara się powiedzieć, że „nie trzeba”, ale zignorował to całkowicie.

Wyciągnął z lodówki mleko – zawsze trzymał trochę dla dzikich kotów, które krążyły gdzieś naokoło UA – z szafki rondelek oraz kakao i rozpalił ogień na kuchence.

- Proszę pana? – Izuku stał przy ścianie, jakby nie wiedząc co ze sobą zrobić.

Aizawa jeszcze chwilę milczał, po czym przelał kakao z rondelka do dużego kubka, gdy zagrzało się już wystarczająco i włożył go w dłonie zaskoczonego Midoriyi.

- Masz – powiedział szorstko, wracając do kanapy i wybudzając laptopa z wciąż otwartymi dokumentami – Szybciej zaśniesz.

Izuku chwilę się wahał, ale gdy Shota był już w połowie kolejnej tabelki, usłyszał ciche „dziękuję”, a potem dźwięk bosych stóp na drewnianych schodach.

- I załóż kapcie – zawołał za nim. - Nie chcę tutaj mieć ucznia z przetrąconym kręgosłupem.

- Tak jest! – odpowiedział Midoriya, już niemal z pierwszego piętra, a Aizawa mógłby przysiąc, że w tym zapewnieniu czaił się śmiech.

Pokręcił tylko głową i wrócił do dokumentów.



Mam takie poczucie, że jeszcze nie jestem zupełnie wkręcona w ten fandom, ale cóż... Bez pisania się nie wkręcę, więc po prostu muszę próbować. Fik będzie miał domyślnie z trzy, może cztery rozdziały, zależy jak długa wyjdzie mi ostatnia część. Lubię pisać o Aizawie, który jest dobrym nauczycielem. Utożsamiam się.
Dziękuję za betę HaruTheLilRunaway

niedziela, 16 lutego 2020

Antidotum na niepokój cz. 64


Następnego dnia Kylo nie poszedł do szkoły. Nie dlatego że nie chciał, czy przez to co powiedział Dameron. Po prostu się przeziębił. Nie chciał znowu opuszczać dni w szkole, ciężko już nadrabiało się zaległości po szpitalu. Wziął leki i liczył na szybką poprawę.

Napisał rano smsa do Huxa, że go nie będzie, po czym pograł trochę w Darkest Dungeon i ugotował sobie spaghetti. Bez mięsa oczywiście. Wiedział, że ojciec dzisiaj wraca, więc dobrze by było, gdyby było w domu coś do żarcia.

Gdy grał, telefon zabrzęczał przypominając mu o zmianie opatrunków. Zwykle robił to rano przed zajęciami, ale pozwolił sobie na dłuższy odpoczynek od tego widoku.
Najchętniej nie ściągałby gazy i bandaży. Najchętniej pozwoliłby, żeby zakażenie go dobiło. Nie mógł, bo miał Huxa i rodziców. Co nie znaczyło wcale, że nie myślał o tym codziennie rano patrząc w lustro.

Blizny nie znikną. Będą z czasem jaśnieć, ale jego twarz zostanie zniekształcona do końca życia. Wszystkie jego postacie w grach miały bliznę od czoła, przez oko, kończącą się gdzieś na szczęce. Powinien wiedzieć, że blizny tak nie wyglądają. Teraz miał swoją, o wiele dłuższą, zaczynała się na policzku, a ciągnęła aż do obojczyka. Była krzywa, skóra na około miała paskudny bordowy kolor, a sama blizna była sina, jej odcień przyprawiał Kylo o mdłości.

Mama mówiła mu, że niedługo zacznie terapię laserową. Pozwalała ona szybciej goić się ranom, a blizny jaśniały i wtapiały się w kolor skóry. Był ciekawy ile będzie kosztować jego głupota. Rodzice pewnie nie będą chcieli mu powiedzieć, a Kylo czuł się winny.

Był ciągłym problemem dla swoich bliskich i żałował ich, że musieli trafić w swoim życiu akurat na niego. Że urodził się swoim rodzicom, że Armitage się w nim zakochał. Nie zasługiwał na to wszystko.

Nałożył maść na blizny i zasłonił je opatrunkami. Lekarz podczas ostatniej wizyty powiedział Kylo, że już ich nie potrzebuje, przynajmniej podczas chodzenia po domu, ale on bał się reakcji innych. I swojej.

Żeby nie myśleć o tym wszystkim, wrócił do łóżka z zamiarem drzemki, ale potrafił tylko leżeć w ciszy, bo jego myśli nie chciały dać mu spokoju.

***

Dzień nie mógł się dla Huxa zacząć lepiej. Nie zjadł śniadania, jego autobus się spóźnił, gdzieś na plecach urodził się nowy siniak, sweter otarł mu skórę na kręgach kręgosłupa, tak że był dorobił się strupów, a w dodatku Kylo się rozchorował. Na dobitkę, gdy tylko wszedł na przyrodę, nauczycielka od razu odesłała go do gabinetu dyrektora na oczach całej klasy. Od razu widział, że miało to związek z ich wczorajszą wycieczką nad jezioro. Westchnął cierpiętniczo i poszedł.

W sekretariacie pod drzwiami dyrektora siedziała już reszta. Hux przywitał się najpierw z panią sekretarką, a potem wymamrotał „cześć” do swoich kolegów, zanim usiadł na krześle obok Rey.

- Gdzie Kylo? - spytała zmartwiona.

- Przeziębił się od biegania bez kurtki - wyjaśnił.

Dziewczyna zdawała się zakłopotana, ale nim zdążyła coś powiedzieć, sekretarka oświadczyła im, że dyrektor czeka w gabinecie.

Cała czwórka weszła do pokoju i stanęła w szeregu przed biurkiem dyrektora. Alexander Hutt jak zwykle ubrany był w garnitur, koszula opinała jego szerokie ciało. Wyglądał jak przerośnięte niemowlę, ciągle pulchne, ale z pierwszymi oznakami zarostu. Zawsze, gdy się uśmiechał, marszczył mu się nos. Hutt nie był dyrektorem z piekła rodem, wręcz przeciwnie, uczniowie go lubili, swego czasu miał nawet fanpage na facebooku, gdzie anonimowo można było dodawać jego śmieszne zdjęcia z apeli i korytarzy, dopóki administracja się nie dowiedziała i kazano stronę usunąć. Hux miał okazję kilka razy z nim rozmawiać, głównie w sprawach klasowych wyjść lub jego konkursów naukowych. Rey kiedyś wspominała, iż miała z nim chemię w pierwszej klasie i dobrze wspominała te zajęcia, zwłaszcza, że wystawił jej piątkę.

Teraz siedział przed nimi, czytał jeszcze coś z ekranu komputera, jednak gdy milczenie zaczęło się dłużyć, zdjął okulary z nosa i spojrzał na swoich uczniów. Westchnął głęboko i zaczął mówić:

- To co mają mi państwo do powiedzenia?

W jego oczach nie było gniewu, raczej zawód, w końcu oni wszyscy byli bardzo dobrymi uczniami.

Milczeli.

- Rozumiem - powiedział i spojrzał na kartkę z raportem policyjnym. - Gdzie się podziewa pan Solo?

- Rozchorował się - powiedział Hux i mimo tego iż miał szczerą nadzieję, że Kylo powiedział mu prawdę, to dyrektor zdawał się mieć pewne wątpliwości.

- Dobrze, dobrze. - Zapisał coś na innej kartce. - To może mi państwo opowiedzą, co to się wczoraj wydarzyło?

- No to nie poszliśmy na lekcje - zaczęła Rey wbijając wzrok w czubki swoich butów. Wraz z tym wyznaniem jej nieskalana reputacja, szła się paść.

- Tyle to wiem. A co was tak zraziło do matematyki?

- To był mój pomysł -  powiedział Finn. Dyrektor spojrzał na niego zdziwiony. - Słyszeliśmy, że ma być kartkówka, a nie nauczyliśmy się do niej.

W głowie, Hux uderzył się otwartą dłonią w czoło, a potem uderzył Finna.

- Wie pan, tu nawet już nie chodzi o to - wtrącił się nagle Poe. Hux spojrzał na niego kątem oka. - My się uczymy dużo, ale liceum to nie tylko nauka, prawda? To też wspomnienia, przyjaciele na całe życie, spontaniczne pomysły, nawet te głupie. Taka młodość, prawda? - Uśmiechnął się niepewnie.

W głowie, Hux dusił Damerona na podłodze.

- Upomnienie policyjne z pewnością może pan sobie wkleić do pamiętniczka, panie Dameron. A ja panu wkleję godziny pracy społecznej. Po zajęciach, rzecz jasna.

Poe przełknął ślinę i już się nie odezwał.

Dyrektor Hutt spojrzał na zegarek.

- Dobrze, młodzieży, ja mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia dzisiaj, a wy macie lekcje, z których mam nadzieję nigdzie sobie nie pójdziecie. Jesteście mądre dzieciaki, więc chyba nie muszę wam tłumaczyć, że łamanie prawa jest złe i że dobrze, że skończyło się to w takiej formie. Nie będę informować waszych rodziców, wierzę, że jako niemal dorośli ludzie jesteście w stanie wyciągnąć wnioski z tego zdarzenia.

Wszyscy pokiwali głowami.

- A z tymi godzinami nie żartowałem. Dziś po zajęciach zostaną państwo i posprzątają szkołę.

Pokiwali głowami już z mniejszą werwą.

- Wracajcie na zajęcia - zakończył i zebrał kartki z biurka w jeden plik.

Zanim wyszli z gabinetu, zawołał jeszcze:

- Panie Armitage, proszę jeszcze zostać na chwilę.

Poe, Finn i Rey spojrzeli na Armitage’a pytająco, ale on mógł odpowiedzieć im jedynie wzruszeniem ramion. Zamknął za nimi drzwi i wrócił na swoje miejsce.

- Proszę, usiądź sobie - powiedział dyrektor, wskazując na fotel przed biurkiem. - Już możemy rozmawiać swobodniej.

- Coś się stało? - zapytał, siadając. - Na swoją obronę powiem, że byłem nauczony na matematykę.

Hutt zaśmiał się.

- Nie wątpię, Armitage, nie wątpię. Wiesz, nie mogę puścić zawiadomienia policyjnego płazem. Zrobiliście głupią rzecz, ale wiem, że dobrze się uczycie, nie ma na was skarg. Ale tak szczerze, czy Ben Solo naprawdę jest chory? - zapytał.

- Tak mi napisał dzisiaj rano - wyjaśnił Hux. - Nie rozmawiałem z nim jeszcze.

Dyrektor pokiwał głową, jakby starał się przekonać samego siebie, że to prawda. Nie widział powodu, dla którego Hux miałby go okłamywać, jednak w świetle wydarzeń wszystko było możliwe, zwłaszcza, że to Solo był najbardziej problematycznym członkiem ich grupki.

Hux przyglądał się dyrektorowi, nie za bardzo rozumiał, dlaczego musiał zostać. Czy to przez to, że Kylo został w domu? Czy ma większe kłopoty niż oni? Ale dlaczego miałoby tak być? Jednak wyglądało na to, że policja to nie jedyna kwestia, jaką chciał z nim omówić. Zbierał się w sobie, żeby zapytać i Hux zaczynał już podejrzewać, o co chodzi.

- Wiesz, jest jeszcze jedna rzecz, o której chciałem porozmawiać, skoro już mam okazję - zaczął, badając grunt. - Przepraszam, że tak to wygląda, ale to z czystej troski. Doszły mnie słuchy, że ty i Ben Solo chodzicie ze sobą.

Dokładnie tak, jak przeczuwał.

- Tak - odpowiedział krótko i nieświadomie przyjął obronny ton. - Czy to problem?

- Nie, nie, w żadnym wypadku, nie tak to miało zabrzmieć - wytłumaczył i zaśmiał się krótko. - W momencie gdy wasi koledzy - skinął głową na drzwi, jakby chciał wskazać Poe i Finna -  są tak otwarci, wiem też o dziewczynach z trzeciej klasy, nie jest to żaden problem. Nie mówiąc już o innych uczniach, o których nawet nie wiemy. Chciałem tylko zapytać, czy nie macie problemów. Jestem świadom, jak to może wyglądać, dlatego pytam.

Hux był szczerze zaskoczony słowami dyrektora. Czy z Finnem i Poe też przeprowadzał taką rozmowę?

- Nic się na razie nie działo - powiedział, pomijając jeden incydent, w którym Phasma zrzuciła dzieciaka ze schodów, jednak nie chciał pakować przyjaciółki w kłopoty.

- Rozumiem, to dobrze - stwierdził. - Chciałbym, żeby nasza szkoła była bezpiecznym środowiskiem, dlatego nie bójcie się zgłosić do mnie lub innych nauczycieli, gdyby ktoś wam dokuczał. Chociaż, nie ukrywam, że pewnie wasza reputacja robi swoje - zażartował, jasno nawiązując do ich nieustannych do niedawna bójek.

- Będę pamiętać - powiedział Hux. - Dziękuję.

Alexander Hutt pokiwał głową i powiedział, że Armitage może wracać na lekcję.

- Proszę też przekazać panu Solo, żeby się u mnie stawił, gdy już wróci do szkoły. Wymyślimy mu jakąś inną karę.

Hux odetchnął głęboko, gdy wyszedł na korytarz, po czym niemal nie wyskoczył z butów, gdy podeszli do niego jego koledzy.

- I co chciał? - zapytał Poe.

- Nie mieliście wracać na lekcje? - syknął do nich, kładąc rękę na sercu.

- Wyjebane, zostało piętnaście minut - wzruszył ramionami.

- Będzie gorzej? Obniży nam zachowanie? - pytała Rey przejętym głosem.

- Nie, uspokójcie się. Nie pytał już o to - wyjaśnił Hux.

- To o co? - dopominał się Poe.

Hux zacisnął usta. W sumie nie dowiedzą się niczego nowego.

- Powiedział, że jakby ktoś zaczepiał mnie i Kylo, to mamy to zgłosić.

- Ach, nam też to kiedyś mówił - przypomniał sobie Finn.

- I co?

- I nic. Nikt nas nie zaczepia.

- Przez to, że się od siebie nie odklejacie, hejterzy nie mogą nawet dojść do słowa - zażartował Hux.

- Nie, żeby mieli coś ciekawego do powiedzenia - wzruszył ramionami Poe i uśmiechnął się dumny ze swojej riposty, i wszyscy przyznali mu rację.

Całą czwórką udali się do kawiarenki szkolnej i przeczekali ostatnie minuty lekcji i przerwę, pijąc kawę i rozmawiając.
 

wtorek, 28 stycznia 2020

Antidotum na niepokój cz. 63


Na ich szczęście stąd było bliżej do ogrodzenia. Zbutwiałe liście, błoto i śnieg utrudniały im bieg, ale nie jeszcze nie było widać żadnej ochrony czy policji. Rey wskoczyła na ogrodzenie niczym kot, jej buty bez problemu mieściły się w oczka siatki, Ren już wiedział, że będzie miał problemy ze swoimi glanami, ale nie mógł o tym teraz myśleć. Zatrzymał pod ogrodzeniem i wystawił dłonie, żeby Armitage mógł się od nich odbić butem. To samo zrobił Poe. Gdy Finn i Hux znaleźli się już za ogrodzeniem Dameron i Ren zmierzyli się spojrzeniem, po czym wskoczyli na siatkę.

Gdy Kylo był już na samej górze, usłyszał soczystą “kurwę” Damerona, po czym zobaczył, jak upada na ziemię. Nim zdążył zawołać, zrobić cokolwiek usłyszał cichy głos Huxa:

- Kylo, odwróć się.

- Co panowie robią?

Przed Finnem, Rey i Armitagem stał wóz policyjny, z którego wyglądała uśmiechnięta jasnowłosa policjantka. W środku, za kierownicą, siedział o wiele mniej pozytywnie nastawiony mężczyzna również ubrany w mundur.

- Zgubiliśmy się… - zaczął Kylo.

- Szukałem jakiejś toalety i tak wyszło… - dodał Poe, który już zdążył się pozbierać z ziemi.

Kylo spiorunował go wzrokiem. Jakby Dameron nie mógł wymyślić sobie lepszej wymówki.

- Zdajecie sobie sprawę, że to posesja prywatna? Zakazy wstępu widać na kilometr - policjant wydawał się nieźle podirytowany.

- Tu akurat ich nie ma - szepnęła Rey, patrząc na swoje buty.

- Byliście tam z nimi?

- No gdzie pan, ja tylko wchodziłem, żeby pomóc koledze przejść przez ogrodzenie.

Ren zdawał sobie sprawę, że cała piątka jest uwalona błotem, ale nie miał zamiaru ich w to wciągać. Przede wszystkim Hux nie mógł mieć problemów z policją, jeżeli Kylo chciał go jeszcze zobaczyć.

- Przejdźcie na naszą stronę - rzuciła kobieta  wysiadając z auta.

Ren zeskoczył z siatki, a Poe po chwili dołączył do całej reszty.

- No spójrz Tobias, kto by pomyślał, że przyłapiemy dzieciaki Skywalkera na gorącym uczynku. Ćwiczycie jeszcze?

Rey i Kylo poderwali głowy. Kobieta nagle wydała im się znajoma.

- Pani Val?

- Ben i Rey, mogłam się domyślić, że na starość też będą z wami problemy.

- No i oczywiście ściągacie kolegów na złą drogę.

- Ale my nic nie zrobiliśmy - broniła się dalej Rey.

- I już sobie grzecznie idziemy - dodał Poe.

- Pan nigdzie nie idzie, dowodzik poproszę - zarządził policjant. - I reszty państwa także.

Kylo przełknął ślinę.

- To był mój pomysł, oni nic złego nie zrobili.

- Ale to reszta nie ma własnych rozumów i nie umie decydować za siebie tak? - odpowiedział mężczyzna. Trzymał już w rękach dowód Damerona i spisywał jego dane do zeszytu. - Budynek może i stary, ale ma monitoring. Zaraz możemy sprawdzić, kto wszedł a kto nie - na komisariacie.

- To nie będzie konieczne - powiedziała Rey i wyjęła legitymację szkolną. To samo zrobił Kylo, Hux i Finn

- O, a pan jest dorosły?

Hux skinął głową. Wszyscy poza Kylo spojrzeli na niego pytająco. W końcu Hux nie robił osiemnastki.

- Spokojnie, nie wypiszemy wam mandatu - zapewniała ich kobieta. - Tylko upomnienie, żebyście następnym razem uważnie czytali tabliczki - uśmiechnęła się.

Ren nawet nie potrafił ukryć uśmiechu. Wiedział, że sam będzie miał kłopoty, ale przynajmniej Armitage był bezpieczny. Gdy policjanci w końcu odjechali, osunął się po ogrodzeniu na ziemię.

- Mogło być gorzej.

- Już bym wolał duchy jakieś - westchnął Finn i obejrzał kartkę z upomnieniem, jaką wręczyli mu policjanci. - Moi rodzice nie będą zadowoleni.

- To im nie pokazuj - wzruszył ramionami Poe i wcisnął karteczkę w kieszeń.

- Trzeba było iść na ten plac zabaw - naburmuszła się Rey. Kwitek od policji zdecydowanie nie wpłynie najlepiej na jej nieskazitelną reputację w szkole, jeżeli ktoś się dowie. A dowie się na pewno.

- Nie było kartkówki, ale będzie zawiadomienie w szkole o wagarach i wtargnięciu – mruknął Finn.
Hux zgniótł kartkę w dłoni. Ciągle czuł stres. Ojciec się dowie. Ojciec się dowie.

- Niekoniecznie. Czasem wysyłają tylko do rodziców, rzadko ociera się o szkołę. A czasem to nawet do rodziców zapominają wysłać - powiedział Kylo.

- A ty skąd wiesz, Ren - mruknął Dameron.

- Biłem się.

- Co, pobiłeś kogoś na ulicy, że cię spisali? - dopytał.

- A to raz? Czasem za bójki, czasem za alkohol, jak jesteś wagarującym dzieciakiem, to też cię mogą spisać na ulicy, bo nie ma cię w szkole. No i jak się ucieka z domu. Wtedy też są papierki - Ren nie wydawał się przejęty.

Wszyscy patrzyli na niego ze zdziwieniem. W ciągu ostatnich tygodni łatwo było zapomnieć kim tak właściwie jest Kylo Ren.

Hux poczuł jak coś go kłuje w środku. Wszystkie okropne rzeczy, jakie wydarzyły się w życiu Kylo brzmiały tak odlegle, a zarazem tak świeżo.

- Powiedz mi, czym oni cię nafaszerowali w tym szpitalu - zapytał Poe pół żartem, pół serio. - Normalnie nie byłbyś taki spokojny.

Kylo aż się wzdrygnął.

- Poe, ty to serio nie masz wyczucia - westchnęła Rey.

- Nafaszerowali? W sensie?

Hux widział, jak Kylo zacisnął zęby, jak pobielały mu knykcie ściśniętych nagle pięści.

- Znaczy… - Poe zrozumiał, jaką głupotę palnął, ale jak zwykle nie umiał się z tego wycofać. - Wiesz, to nie miało tak zabrzmieć. Taki żart, wiesz, meliska i te sprawy. Ale… tak się zastanawiałem, bo jesteś taki mniej porywczy. Taki no wiesz… Lepszy...

Kylo nie odpowiedział nic, tylko wstał, obrócił się na pięcie i ruszył w kierunku auta.

- Jak się pospieszycie, to zdążymy na literaturę - rzucił na odchodnym, ale nie czekał na nikogo.

Reszta stała jak wryta. Hux zmierzył Damerona wzrokiem.

- Ale ty jesteś kurwa debilem - warknął na niego.

- Co? - oburzył się. - To nie na serio, przecież on nie jest na lekach ani… - Nie dokończył, bo wzrok Armitage’a odpowiedział mu na wszystkie pytania. - O nie, ja nie chciałem… kurwa.

Hux pokręcił głową i ruszył biegiem za Kylo.

- No skąd miałem wiedzieć! - krzyknął za nim Poe, opuszczając ręce wzdłuż ciała.

- Bądź już cicho - upomniała go Rey.

***

Kylo był już na plaży, gdy Hux go dogonił. Wołał go, żeby na niego zaczekał. Ren jakby nie słyszał, po prostu chciał dojść do auta. Mimo że nie miał kluczyków, nie potrafił prowadzić, a dłonie trzęsły mu się tak bardzo, że aż bolało. Gdy Hux go dogonił, Kylo nawet nie potrafił na niego spojrzeć.

- Kylo, czekaj, zatrzymaj się - prosił go Hux i gdy to się stało, po prostu go przytulił, mocno. - Nic się nie dzieje - zapewniał go, gładząc go po głowie uspokajająco.

- Jest okej - mruknął Kylo odsuwając się od Huxa. - Chodź do auta.

I Armitage wiedział, że nie jest okej. Szedł kilka metrów za Kylo, nie odzywali się do siebie. Hux nie wiedział, co powinien zrobić, co powiedzieć. Gdy doszli na parking, otworzył pilotem samochód. Kylo od razu wsiadł do środka i trzasnął drzwiami. Hux obrócił się. Pozostałej trójki nie było widać na horyzoncie. Pewnie chwilę na nich poczekają. Rey i Finn na pewno robią Poe wykład o dobrych manierach. Hux przełknął ślinę, obszedł auto i wsiadł za kierownicę. Od razu odpalił silnik, żeby ogrzewanie działało.

Siedzieli w ciszy, Hux bał się nawet puścić muzykę.

- Też mnie takiego wolisz?

Hux zesztywniał na to pytanie. Było trudne i delikatne. I wiedział, że była jakaś część jego, która odetchnęła z ulgą, gdy Kylo stał się spokojniejszy, skupiony, mniej porywczy. Ale była też ta druga część, która wiedziała, że to dalej ta sama osoba. Że Kylo to Kylo, niezależnie od leków.

- Wolę cię niezależnie od czegokolwiek - powiedział. 

Kylo pokiwał głową i już się nie odezwał.

***

Wrócili do szkoły w ciszy. W radiu leciały jakieś piosenki, ponieważ Hux nie mógł znieść tej atmosfery. Było kilka momentów, gdy Poe chciał coś powiedzieć, jednak na szczęście się powstrzymał. Do domu wrócili osobno. Nawet gdy Armitage proponował Kylo, że go podrzuci, ten podziękował i powiedział, że chce pobyć sam i że się przejdzie.

Hux wrócił do domu przygnębiony i zdenerwowany. Jak zwykle ich durne pomysły doprowadziły do tego, że Kylo był zraniony. Jak zwykle Dameron musiał mieć niewyparzoną gębę.

I jak zwykle jeden problem spowodował lawinę kolejnych.

Czarny Mercedes jego ojca stał na podjeździe.

- Kurwa - warknął do siebie, parkując pod domem.

Może nie jest jeszcze za późno. Może zawróci i będzie spał na parkingu. Może Brendol zapomniał czegoś i zaraz odjedzie. Jednak samochód stał, a z domu nikt nie wychodził. Armitage przełknął ślinę. Był naprawdę głupi myśląc, że uda mu się wykiwać ojca. Zabrać kluczyki, oddać przed powrotem. Wiedział, że teraz będzie gorzej, o wiele gorzej.

Hux wyciągnął kluczyki ze stacyjki i telefon z kieszeni. Mógłby napisać do Kylo. Zapytać, co powinien zrobić. Tylko że w wiedzy Kylo ten problem w ogóle nie istniał, bo Hux powiedział mu, że skończył mu się szlaban. Poza tym, on miał teraz swoje własne problemy, przy których to on powinien mu pomóc, a nie dokładać więcej.

Hux zrobił duży wdech i wyprostował się. Pójdzie i się wytłumaczy. Powie, że musiał, że miał zamiar oddać. Będzie dobrze.

Drzwi otworzyły się, zanim złapał za klamkę. Jego ojciec złapał go za kark i wciągnął do środka na tyle silnie, że Armitage niemal się przewrócił, potykając się o buty w przejściu.

- Nie wiedziałem, że wychowałem złodzieja - powiedział. Wyraz jego twarzy był więcej jak zdegustowany.

- Pożyczyłem tylko, potrzebowałem - starał się tłumaczyć Armitage.

- Bez pytania? Wiesz, co to szlaban? Wiesz, co to zakaz? Wybory mają swoje konsekwencje - powiedział i popchnął go jeszcze raz, jak gdyby chciał wzmocnić te słowa, wyryć je w pamięci ciała swojego syna.

Gdzieś pod skórą Armitage czuł, że nie chodzi jedynie o kluczyki, że było w tym coś więcej. Ten sam ton co w podstawówce, gdy otwierał firmę, gdy wracał do domu zdenerwowany kolejnymi porażkami i trudnościami w pracy. Coś poszło nie tak na wyjeździe. A on tylko dołożył drwa do ognia.

- Nie możesz mi stawiać zakazów, jestem dorosły - wypalił. - Potrzebuję samochodu, musiałem komuś pomóc.

Kolejne pchnięcie posłało go na ścianę. Kluczyki wypadły mu z ręki, torba szkolna zsunęła mu się z ramienia, spadając z hukiem na podłogę. Laptop. Hux zacisnął powieki, jakby próbował nie stracić cierpliwości.

- Jesteś gówno a nie dorosły, sam się nie utrzymujesz, ale jak tak dalej pójdzie, to chyba kurwa zaczniesz - wysyczał.

Brendol schylił się i podniósł kluczki z podłogi.

- Z tym się pożegnaj. Od dzisiaj zapierdalasz autobusem jak każdy inny dzieciak.

- Ja potrzebuję… - Nawet nie dokończył zdania, przerwał mu siarczysty policzek.

- A wiesz, czego ja potrzebuję?! Szacunku! Świętego spokoju! Spłaconych kredytów! Ale zgadnij co - mówił podniesionym głosem. - Nikt w życiu nie dostaje tego, czego chce! Na to się pracuje. I wyszło wszystko - jesteś rozpuszczony bachor, złodziej, kłamca, nierób, wymieniać dalej?

Armitage opuścił wzrok. Nie chciał tego słuchać.

- Dzień dziecka się skończył. Chcesz być dorosły? Proszę bardzo - wycedził przez zęby i odszedł do swojego gabinetu.

Hux miał szarpany oddech. Bez ściągania butów pobiegł do swojego pokoju. 

Ciekawe jak to wytłumaczy Kylo.