...

sobota, 10 stycznia 2015

Cynober cz.1

Witajcie. Obiecuję Wam, że kiedyś zacznę kontynuować moje stare opowiadania... Na razie, póki mam tego typu wenę, wymyślam coraz to nowsze. Mam już chyba z dwadzieścia zarysów fabuł. Mimo to, w moim notatniku powstaje dalsza historia Czarnego, a opowiadanie o zombie też nie umarło! Może się do nich wezmę w ferie... Zapraszam do czytania. ^^
***

- Lunn?

- Siedź cicho. Jeszcze przepłoszysz tą kelpię.

Młody zamilkł starając się bezgłośnie przegonić krążącego nad głową komara. Siedział w kucki w pałkach wodnych i było mu okropnie niewygodnie, trzcina ciągle cięła mu policzki oraz uszy. Spojrzał na siostrę, która nie zdradzała ani jednej oznaki niezadowolenia. No chyba, że z jego powodu. Lunn była starsza od niego o trzy lata i mistrzowsko opanowała kunszt ojca. Chyba najmłodsza Łowczyni, jaką kojarzył, choć Korik nie znał za wielu ludzi. W końcu był tylko rozbrykanym dwunastolatkiem ze Wschodnich Bagien i to tych położonych jak najdalej od siedzib leżących we władaniu Detrira. Chłopiec nie wiedział dlaczego zarówno ojciec, jak i siostra na dźwięk tego imienia zawsze pluną przez lewe ramię, ale podejrzewał, że ma to jakiś związek z ludźmi Detrira, którzy przyjeżdżali do ich Komty handlować. Tylko, że oni nie płacili. Nigdy.

Korik poczuł, że siostra nieprzyjemnie mocno wbija mu palec między żebra.

- To boli.- stęknął, ale Lunn tylko uciszyła go gestem, a następnie kazała się skupić na ofierze. Chłopiec czuł, poirytowanie dziewczyny, więc wlepił wzrok w dziwnego stwora.

Kelpie była postury wychudzonej szkapy, ale w pysku było coś z kucyka. Takiego wrednego i martwego od trzech dni. Ślepia przykrywała skołtuniona czarna grzywa pełna wplątanych wodorostów i nenufarów. Mleczne grzebienie kwiatów wyglądałyby całkiem ładnie, ale ich zestawienie z Kelpie kojarzyło się Korikowi z obrzędami pogrzebowymi. Reszta ciała była typowo końska. Skóra na na chudych pęcinach nibykonia opinała się tak, jakby zaraz miała pęknąć rozrywając się na kościach. Tułów wyglądał niczym topielec, którego wyciągnął wraz z ojcem, kilka miesięcy temu z jeziora Tubir. Kelpie nawet podobnie śmierdziała. Brzuch wyglądał, niczym obciągnięty źle wyprawioną skórą bęben, gdzieniegdzie widział pęknięcia. Tylko, że ze stwora nie wylatywały różowe i czerwone wstęgi wnętrzności. Pod skórą w widocznej klatce z białych żeber biło ciemne przerośnięte serce, które nienaturalnie grubymi i rozgałęzionymi żyłami pożywiało się ciałem dawnego konia.

Wzdrygnął się na samą myśl, że to mógł być jego wierzchowiec. Korik był bardzo przywiązany do Krnąbrnego, podobnie jak Lunn do swojego Pożeracza Czaszek. W końcu ich konie były mięsożerne. I oddane. I bardzo mądre skoro zamiast, jak większość kopytnych jeść zieleninę, która na bagnach, w większości przypadków, zabijała na miejscu, wolały schrupać ropuchę albo kuroliszka. Lub też, jak koń Lunn, człowieka.

Siostra dotknęła trzema palcami wierzchu lewej dłoni.

“Przygotuj się”.

Złapał mocno swoją bolę, sprawdzając czy nie ślizga się mu w dłoni. Składała się z metalowego koła, do którego przyczepione były trzy, długie na półtora łokcia, sznury z kulistymi odważnikami. Miał ważne zadanie i nie chciał niczego zepsuć. Lunn pierwszy raz powierzyła mu tak odpowiedzialną funkcję, zwykle tylko patrzył lub pomagał porządnie spętać schwytane już zwierze. Tym razem to on miał unieruchomić tylne nogi Kelpie, tak by nie mogła skrzywdzić jego siostry. W gestii Lunn leżała oczywiście najważniejsza część planu. Korik widział, jak przygląda się ostatni raz uździe wykonanej z grubego rzemienia wzmacnianego srebrnym drutem i sprawdza przymocowanie wodzy do pierścienia wędzidłowego. Nie rozumiał na co komu taki wierzchowiec. Kelpie nie były lojalne, jak konie, za to piekielnie szybkie i nigdy się nie męczyły. Jeśli komuś udało się ją schwytać w uzdę, stawała się posłuszna, jednak gdy się uwolniła… Cóż, biada temu kto zażyczył sobie takiego wierzchowca.

Ich przyszła ofiara przeszła tuż obok, zatrzymując się i grzebiąc kopytem w wodzie. Był jeszcze jeden ważny szczegół. Kelpie potrafiły chodzić, a nawet cwałować po tafli wody, ale to w wodzie nie miały sobie równych. Żaden Łowca, nawet najlepszy pływak, nie chciał mierzyć się z Kelpie na otwartym jeziorze czy też bagnie. Szczególnie na Narce, gdzie właśnie się znajdowali. Stwory zwabiały ludzi na środkową wysepkę, która poza kilkoma wystającymi skałami była tak naprawdę płem. A gdy już znalazło się pod wodą nie było ratunku. Czasem jednak bezpieczniej być Łowcą niż zwykłym człowiekiem z mokradeł, którego głównym sposobem na życie było pływanie łódką i szukanie pożywienia. Może dlatego tak mało się ich ostało? Jedynie niektóre łowieckie Komty miały zbudowane zagrody, a prawdziwą rzadkością były poletka z warzywami. Korik mógł być naprawdę dumny, że jego dom zawierał oba te miejsca.

Kciuk Lunn powędrował nos, a potem dolną wargę.

“Ruszamy od razu. Cisza.”.

Był przyzwyczajony do sygnałów Łowców, więc oparł podbródek na pięści.

“Gotów.”

Wstali jednocześnie. Lunn rzuciła się szczupakiem w kierunku pyska Kelpie, a Korik ustawił się w odpowiedniej pozycji do rzutu. Dziewczyna dopadnie stwora za cztery susy; jej nogi zapadały się w wodzie po kolana, jednak wyskakiwała z niej niczym rodzony Rogoskoczek. Trzy susy. Dwa. Rzucił, prosząc wszelkie bóstwa i bóstewka, aby trafił. Lunn skoczyła w górę w momencie, gdy odważniki boli obwinęły się wokół tylnich nóg Kelpie, co powaliło nibykonia. Korik nie miał pojęcia, jak siostra to robi, ale gdy stwór wpadł pod wodę trzymała już wodze w górze. Głowa Kelpie unosiła się na nad taflą, jednak teraz czarny pysk obejmowała połyskująca na srebrno uzda.

- Widziałeś?- odwróciła się do niego z uśmiechem tryumfu na twarzy. Korika zamurowało. Była genialnym Łowcą, idealnym zastępcą ojca- Nawet się nie zorientowała, że tu jesteśmy.

W jej oczach tańczyły płomyki pełne dumy.

- Dobrze ci z uśmiechem, Lunn- powiedział. Siostra naprawdę rzadko się uśmiechała. Sam pamiętał może dwa razy, gdy wygięła usta w ten wesoły sposób. Dziewczyna zareagowała tak jak się spodziewał. Jej dłoń powędrowała na bliznę, która zaczynała się na kącie żuchwy, biegła przez nos i kończyła gdzieś w rudych włosach jego siostry, aktualnie skrytych pod zielonym kapturem. Skóra powyżej szramy była pomarszczona i skurczona od oparzenia. Nie wiedział jakim cudem jej lewe oko ocalało, ale tworzyło okropne zestawienie z okaleczeniem. Tak jak wszyscy we Wschodnich Bagnach miała oczy o kolorze zbliżonym do cynobru. Tylko, że na oparzonej skórze nie rosły brwi ani rzęsy, więc Lunn kojarzyła mu się z dziewczyną zszytą w połowie z jaszczurolwem.

- Ale z blizną już nie. Dobrze, że zostałam łowcą. Przynajmniej z głodu nie umrę, bo chłopa to bym sobie nie znalazła.

Korik chciał jeszcze coś powiedzieć, ale dziewczyna odwróciła się i pociągnęła Kelpie do góry uprzednio uwalniając jej tylnie nogi z jego więzów. Nibykoń człapał za jego siostrą, prawie potulnie. Nie szarpał się, nie próbował gryźć, nawet nie rzucał łbem. Gdy chłopiec podszedł bliżej, zobaczył jak Kelpie szczerzy pożółkłe zęby, w czymś co spokojnie mógł nazwać parodią szalonego uśmiechu. Gorsze były tylko oczy nareszcie widoczne spod skołtunionej grzywy.

- Ona jest ślepa?- zapytał idącej przed nim Lunn. Uniosła wyprostowaną dłoń w górę, co było zaprzeczeniem i oznaczało, że nie ma ochoty z nim rozmawiać. Korik westchnął i wrócił do przyglądania się Kelpie. Szedł aktualnie równo ze zwierzem, na tyle blisko, żeby go dotknąć. Ciekawiło go czy dostałby za to burę od siostry. Jej ślepia były ciemnogranatowe i przejrzyste, widział w nim nerw wzrokowy i całą sieć naczynek pokrywających rogówkę. W gałce pływały białe i jasnofioletowe krople, kojarząc się chłopakowi z gwieździstym niebem. Nie zarejestrował w nim źrenicy, ale drobne kuleczki wydawały się czasem gromadzić w jednym miejscu, a następnie rozpraszać, gdy dana rzecz przestawała je interesować.

Złapał jeden z wodorostów i wyplątał go z grzywy Kelpie. Obróciła łeb w jego stronę, a w jej oczach zatańczyły różnokolorowe punkty.

- Uważaj.- upomniała go, wciąż się nie odwracając. Zignorował ją wracając do wyciągania zielska z włosów stwora. Sama grzywa w dotyku przypominała mu mokre siano ubabrane w mule, ale zapach miała bardziej trupi. Przejechał dłonią po kłębie nibykonia, w takim samym uspokajającym geście, jaki stosował na swoim Krnąbrnym. I kolejne zdziwienie, sierść nie była aksamitna, a zbliżona fakturą do foczej skóry. Bardzo dziwne zwierze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz