...

środa, 26 kwietnia 2017

Twoje skrzydła mogą być złamane, ale nie jest za późno.

Steve?

Ty też to czujesz prawda?

Unosili się jak plastikowa torebka bez domu, zepsuty kompas, który wciąż prze do przodu.

Patrzył na niego ze smutkiem, ale bał się okazać mu całe te pokłady współczucia, które odczuwał, żeby nie uciekł, nie schował się i nie odgrodził od niego swoją skorupą. Starał się być obok, tak bardzo, na ile mu pozwalał, słuchać, być oparciem, czasem po chamsku pakować mu się do mieszkania. Nie raz milczeli, czasem rozmawiali, innym razem darli się do radia, o co nikt pewnie nie posądzałby tego chodzącego wzoru. Ale nikt nie spodziewałby się także pustki lub łez w jego niebieskich oczach. W ogóle ludzie mało go znali, jak na to, ile osób się wokół niego kręciło. Jakby był jedną z planet Układu Słonecznego. Albo nawet jego Słońcem, środkiem, wnętrzem, głównym punktem wszechświata. Niby należeli do jednego układu, niby krążyli prawie tą samą drogą, ale tak naprawdę ich trajektorie nigdy nie miały się spotkać. Mimo to ciągle powtarzali, że byli do niego tak podobni.

Tylko teraz nie potrafili wykrzesać nawet iskierki zrozumienia.

Powiedzieli te najgorsze rzeczy. Zwyzywali, że w ogóle mu zaufał, że dał szansę, bo przecież nie był ślepy, znał go i powinien wiedzieć, na co się pisze.

Oh, jakże wspaniałomyślnie.

Przecież to takie pomocne.

Gotował się na samo wspomnienie o bezmyślności tych ludzi, ludzi, którzy śmieli się nazywać jego przyjaciółmi, a wbijali mu szpilę za szpilą, tak jakby już nie był wystarczająco poturbowany. Jakby to, co się stało nie dało mu wystarczająco po skrzydłach.

Sam nie do końca rozumiał jego wybór, nie było go jeszcze przy nim, gdy go podjął, ale przecież nie musiał rozumieć. Zamiast tego chciał być, móc go słuchać, móc z nim milczeć, móc patrzeć razem godzinami w jeden punkt przed nimi, nieważne czy była to droga, jezioro, czy też pokój jednego z nich. Był, bo byli przyjaciółmi, braćmi, pokrewnymi duszami.

I może to ciężkie do zrozumienia, ale chciało mu się płakać, gdy widział jak cierpi.

Steve, Twoje skrzydła mogą być złamane, ale zaufaj mi bracie, nie jest za późno.

Bał się go przytulić, bał się, że niewprawnym dotykiem go stłucze, a w jego wnętrzu szalało prawdziwe tornado. Wyrzut do samego siebie, zaciskający się na jego wnętrznościach, niepozwalający odetchnąć. Powinien wiedzieć co powiedzieć, powinien naprawić go jednym słowem.

Powinien, powinien, powinien.

Ale tak się nie da.

Trzeba czasu, setki chwil, tysiąca słów, miliona minut ciszy.

Steve, ukrywasz swoje emocje, żeby uciec przed tym, co boli i ciągnie w dół. Wyglądasz jak piękny ptak, który topi się w morzu ropy. Czarnobrunatna maź skleiła Ci pióra, skrępowała ruchy, odebrała możliwości lotu, a na końcu wlała się do gardła brutalnie dławiąc.

Siedzieli obok siebie, niby tuż, tuż. Kolano w kolano, ramię w ramię, myśl w myśl... Ale byli od siebie oddzieleni czymś o wiele większym niż niebo.

Nie da się udawać doskonałości.

Nie kłam mnie proszę.

Przecież widzę, że jesteś wyczerpany. Zmęczony udawaniem siły w momencie, gdy czujesz się słaby. Chory od grania, że wszystko jest dobrze, kiedy tak na prawdę zdaje się być najgorzej. A przecież nie możesz bać się popełniać błędów. Przestań się obwiniać, kiedy błąd nie leży w Tobie. Po prostu nie to miejsce, nie ten człowiek i nie ten czas.

Jestem z Tobą, jestem tuż obok. Nie chowaj się, nie trać nadziei, nie daj sobie wmówić, że trudno Cię pokochać, że życie z Tobą jest niemożliwe, gdyż podobno palisz mosty w chwili, gdy po nich stąpasz.

Przecież ja tu jestem.

Jestem zaprzeczeniem tych wszystkich złych myśli, paskudnych szeptów, które mówią, że się nie nadajesz. Jestem i słucham. Jestem i będę słuchać. Nigdy nie jesteś sam.

Twoje skrzydła mogą być złamane, ale nie jest za późno.

czwartek, 20 kwietnia 2017

Nędza (z bidą)


Czasem przed maturą trzeba się załamać. To żaden wstyd czy coś. Po prostu jest ciężko, nagle wymaga się od nas decyzji rzutujących na całe nasze życie. Można się nieźle przestraszyć, co nie? No bo jak to brzmi?
Mam 18 lat i decyzję "Kim chcę być przez resztę życia” do podjęcia.
Drogi świecie, chciałabym zatem ogłosić Ci, iż tego nie wiem. Mama mi mówiła, że "Możesz być kim chcesz: weterynarzem, prawnikiem, gwiazdą filmową - kimkolwiek. Możesz paść łosie, jeśli zechcesz, albo tańczyć na jednokołowym rowerze. Nic nie będzie dla Ciebie zbyt trudne.". Szkoła za to powtarzała, że nikt wśród nas nie jest jakiś wyjątkowy, a inność, to zbędny bagaż, który ciągnę za sobą jak połamane skrzydła. Za to ja nie wiem, tak jakbym wcale nie znała się te kilkanaście lat i nie spędzała z sobą każdej doby. Więc jak to jest?

sobota, 15 kwietnia 2017

Serce.

W głowie pełnej duchów przeszłości, śliskich macek strachu i przyciskającego do ziemi ciężaru stresu, nie ma miejsca na marzenia. Dlatego nie potrafię wytrzymać we własnej głowie. Marzy mi się, żeby znaleźć pilot do uniwersum, żeby wcisnąć stop i wziąć głęboki oddech. Może na chwilkę odpuścić, bo jak znaleźć ukojenie w tej całej panice?

To takie niepotrzebne. Zbędne i nieprzydatne.

Ale ja tylko szukam sposobu, aby pozbyć się tych nawarstwionych do rozmiarów góry lodowej problemów, które nieuprzejmie spędzają mi sen z powiek. Nie mogę zostać ze sobą sam na sam, bo przecież już całkiem zwariuje. To trochę tak, jakby nie znać własnego umysłu. Coś za mną chodzi, słyszysz to dyszenie? Powiedz mi, że nie jestem szaleńcem. Tak, wiem, przecież widzę to jak na mnie patrzysz. Też spoglądam w lustro, na dnie oczu majaczy cień strachu, ale może to tylko wyniszczone odbicie paranoika.

Bez czasu, bez poduszki, bez drogi, bez sposobu.
 
Na odpoczynek, dla snu, którą można uciec, żeby zapomnieć.

 
Przepraszam, możecie mi przypomnieć czy kiedykolwiek uczono nas, jak uciec grawitacji? Gdzieś pośród tych wszystkich tomiszczy i podręczników, które wpychali nam do głowy, zawarto informacje jak dokonać dobrego wyboru? Bo ja zapominam jak się oddycha.

I chyba się trzymam.

Trzymam się.

Każdy ma jakąś modlitwę, a moja zaczyna się właśnie tak.

Ktoś wie dlaczego wszystko jest takie ciężkie? Czy to naprawdę brzmi na wyolbrzymione? Kiedy ja to czuję, chyba mam na barkach dużo więcej niż mogę udźwignąć. Dźwigam nawet to, co mnie zasmuca, niszczy i ciągnie w dół, może powinno się zgubić balast? Kiedy wszystko stało się tak inne? Kiedy wygubiło się rytm, zmieniło bicie serca w paskudną kakofonię, której nie mam już ochoty słuchać? Ojej, jakie to głośne, jakie przestraszone. To naprawdę moje? Moje?

środa, 12 kwietnia 2017

Domecko

Po prostu przestań czekać, na piątek, na wakacje, na kogoś, kto się w Tobie zakocha na życie. Szczęście osiąga się wtedy, kiedy przestajesz czekać, a zaczynasz korzystać z chwili obecnej.