...

wtorek, 20 listopada 2018

O drugiej w nocy


Obudził go dźwięk tłuczonego szkła. Zerwał się z kanapy i bez zastanowienia pobiegł do kuchni.

- Peter? Wszystko w porządku?

W półmroku ledwie dostrzegał chłopaka kucającego nad potłuczoną filiżanką, którą w pośpiechu zmiatał z podłogi.

- Jasne, idź spać.

Wade prychnął i pochylił się nad rozbitym naczyniem zagarniając jego rozbite fragmenty dłońmi.

- Hej, dam sobie radę. Proszę, idź się położyć. Mówiłeś, że jesteś zmęczony. Nie musisz wyskakiwać z łóżka za każdym razem, kiedy udowodnię swoją ofermowatość rozbijając kubek o drugiej w nocy.

Wilson zignorował jego marudzenie i podniósł odłamki, nie zważając na to, że wbijały mu się w dłonie. Przecież się zagoją, to tylko trochę krwi. Wyrzucił wszystko do kosza, po czym podszedł do Petera, żeby sprawdzić, czy tamten się nie skaleczył. Chwycił go za ręce, zostawiając na nich przy okazji czerwone ślady.

- Przepraszam, nie chciałem cię uwalić. Nie zaciąłeś się?

- Wade, błagam cię. Wiem, że masz tę swoją nadludzką regenerację i w ogóle, ale weź uważaj trochę - mruknął, wyswobadzając ręce i chowając je za plecami.

- To pod kciukiem jest do szycia, wiesz o tym.

- Przesadzasz - odparł, odwracając się szybko i wkładając rękę pod wodę.

Odganiał od siebie myśl, że jego zachowanie jest niesamowicie dziecinne. Krew płynąca z księżycowatej, długiej i dość głębokiej szramy na wewnętrznej stronie dłoni, zabarwiała wodę na jasną czerwień. Nawet nie zastanowił się nad tym, jakim cudem Wade to zauważył. On zawsze wiedział. Był jak radar na jego skaleczenia.

Najemnik nie odezwał się, nie widział w ty sensu. Po prostu wyjął nić dentystyczną z szuflady i położył ją na blacie. Ciągle zapominał, żeby zaopatrzyć się w domu w zestaw zwykłych szwów, sam ich nie potrzebował, Peter też zwykle szybko się goił. Poza tym Wade wiedział, że rana zniknie już za kilka dni. Jednak zajmowanie się Parkerem uspokajało go, a nić dentystyczna nadawała się do zszywania całkiem dobrze.


- Idę po igły, a ty przemyj to jakimś alkoholem. Powinienem mieć coś w lodówce.



Peter oparł się o blat, trochę zakręciło mu się w głowie. Gdy Wade wyszedł z kuchni, Parker otworzył lodówkę i przez chwilę podziwiał jej zacną zawartość, której nie powstydziłby się żaden monopolowy. Nie znał się na tym najlepiej, sięgnął więc po butelkę, która zdawała się zawierać czystą. Odkręcił, nalał trochę na uprzednio przygotowany i złożony ręcznik papierowy i przemył ranę.

Zapiekło jak cholera.

Wade wrócił z igłą i spojrzał na dłoń Petera.

- Nie masz gustu do alkoholu.

- Przepraszam, nie znam się na tym za dobrze - odparł, siadając na blacie kuchennym.

Znajdował się teraz idealnie na wysokości twarzy Deadpoola, normalnie był od niego niższy niemal o głowę. Wade stanął naprzeciwko niego, uchwycił jego dłoń w swoją szorstką, pokrytą bliznami i  przyjrzał się skaleczeniu.

- Jesteś życiowym prawiczkiem – zagadnął go, jednocześnie odkażając igły i przygotowując wszystko do zabiegu. - Zero alkoholu, fajek, krzywych akcji i innych takich. Gdyby nie to, że wymykasz się codziennie z domu, byłbyś najgrzeczniejszym chłopcem na świecie - nie krył kpiny w głosie.

Wade miał ostatnio paskudny humor, którego nic nie poprawiało.

Peter patrzył, jak ze skupieniem nawleka nić na igłę.

- Zapomniałeś dodać, że w moim łóżku śpi sporo starszy facet. Swoją drogą właśnie zamierza zszyć mi rękę, a ja nie oponuję, choć powinienem iść z tym do szpitala. Ale nie robię tego, bo mu ufam. Nawet jeżeli inni mówią, że jest najemnikiem i nie powinienem się z nim zadawać. A może myślisz, że większość nastolatków ma takiego swojego Wade’a? Może to normalne dla mojego pokolenia? Tak jak bycie człowiekiem-pająkiem, zmutowanym superbohaterem?

Wiedział, że Wade ma kiepski nastrój, widział to doskonale pod tym jego przyklejonym uśmiechem. Mógł okłamać cały świat, ale nie jego, nie Parkera. Zdrową dłonią dotknął jego policzka i uśmiechnął się pod nosem, czując znajomy dotyk blizn.

- Powiesz mi, co się stało?

- Zapomniałeś dodać, że ty też śpisz z tym facetem – mruknął Wilson, unikając odpowiedzi.

- Może lubię – parsknął, ale po chwili spoważniał i kontynuował: - Powiedz mi, przecież widzę, że coś jest nie tak.

- Wiem, że lubisz. – Znowu unik. O ile na co dzień Wade zbierał każdą kulę na siebie, to w normalnej konwersacji był prawdziwym mistrzem ignorowanie niewygodnych dla niego pytań. - Mogę ci nawet dokładnie powiedzieć, co lubisz w tym najbardziej - chwycił jego dłoń - Pójść po coś przeciwbólowego?

- Wade.

- Ale ja mówię serio, to będzie boleć jak cholera.

- Nie odpowiedziałeś mi.

Wade odchylił głowę do tyłu i jęknął przeciągle.

- Najpierw łapa, potem pogadanka. Poza tym jest jakaś trzecia w nocy, czy Petery Parkery nie śpią w takich godzinach?

- To zależy od tego, czy Wade’y Wilsony pozwalają im spać - odciął się.

- Leki, na żywca, a może spróbujesz to zapić?

- Na żywca. Na pewno nie zaboli bardziej niż ten twój przyklejony uśmiech.

Zabolało. Wade naprawdę poczuł się dotknięty.

Najpierw miał ochotę rzucić to wszystko w cholerę i kazać Peterowi zszyć się samemu, ale zagryzł wargi i siedział cicho. Chwycił igłę, po czym zabrał się za zszywanie rany najdelikatniej jak mógł. No dobra. Może nie do końca. Bolało, ale Parker zacisnął zęby i milczał, aż Wade nie założył ostatniego szwu. W sumie zebrały się cztery.

- To teraz zamieniam się w słuch.

Wade spojrzał na niego krzywo.

- Chodź spać – mruknął, ruszając w kierunku sypialni. - Potem znowu będziesz marudził, że się nie wyspałeś, a przecież musisz znowu gdzieś wyjeżdżać - podniósł głos na końcu, choć to wcale nie był jego zamiar.

Peter zaniemówił na chwilę.

- Więc o to chodziło? – zapytał, ale nie otrzymał odpowiedzi.

Rzeczywiście od dobrych kilku miesięcy Stark ciągle gdzieś go zabierał. Misje, treningi, ulepszanie jego stroju i tak dalej. Na początku go to ekscytowało, sam Iron Man bardzo mu imponował, ale nawet nie zauważył, kiedy ten wszedł w jego życie na stałe i po kawałku zaczął mu zajmować cały wolny czas. Czas, który powinien poświęcać Wade’owi.

Zeskoczył z blatu i pobiegł do sypialni. Wade leżał na łóżku, wpatrując się w ścianę. Peter patrzył na jego plecy i czuł, że te dwa metry, które ich dzielą, będą prawdziwą przeprawą, której gdzieś w środku bardzo się obawiał.

- Nigdzie się jutro nie wybieram, wiesz?

- Zawsze to mówisz. A koniec końców dostaję sms-a, że jedziesz. Sms-a, Peter. Masz ty za grosz jakiejś klasy?

- Ja? A ty nie mogłeś powiedzieć, że coś ci się nie podoba, tylko chodzisz jak struty cały czas i zbywasz mnie jakimiś tandetnymi żartami, zamiast ze mną pogadać?

- Bo się z tego cieszysz.

- Pewnie - warknął stając w progu sypialni. - Tak bardzo mi na rękę, że nie mam życia przez Starka. O niczym innym nie marzę. Fakt, na początku sprawiało mi to radość, teraz często jestem zmęczony, ale wolę czasem jechać z nim niż wrócić do domu i znosić tę ciszę między nami. Przecież pytałem cię już tyle razy, co się dzieje, a ty nic mi nie chcesz mówić, jakbym nie był nawet warty jakiegoś wytłumaczenia.

- Bo wiem, że to lepiej, żebyś spędzał czas z nimi niż ze mną – mruknął, nakrywając głowę poduszką.

Peter usiadł na brzegu łóżka i dotknął lekko dłonią jego ramienia, a potem pochylił się i pocałował go w szyję.

- Pozwól, że sam będę oceniał, z kim lepiej, żebym spędzał czas.

- Wybrałeś mordercę zamiast Avengersów. Masz tam wszystko, kupę pieniędzy, świetny sprzęt…

- Ten morderca, w przeciwieństwie do tamtych gości z kupą pieniędzy, tylko na mnie spojrzy i już wie, jak się czuję. Poprawia mi nastrój samym faktem istnienia. Potrafi wstać w środku nocy, żeby opatrzyć mi rękę. Potrzebuję go milion razy bardziej niż ich wszystkich razem wziętych, bo to dzięki niemu potrafię być tym, kim jestem. I przy nim mogę zrzucić wszystkie maski i przestać udawać, że jestem silniejszy niż w rzeczywistości - mówił, głaszcząc go delikatnie po pooranych bliznami plecach.

Wade odwrócił się do niego i zagarnął go ramieniem do siebie, wtulając twarz w jego szyję.

- Jak dłoń?

- Jak dłoń? Tylko tyle powiesz?

Wilson parsknął śmiechem.

- Nie jestem w tym dobry, przecież to wiesz.

- Raz na jakiś czas mógłbyś mi jednak powiedzieć coś miłego.

Wade przewrócił oczami, puścił go i podparł się na łokciu.

- No nie mów mi, że tekst „Ja. Ty. Teraz.” już nie działa?

- Może coś bardziej romantycznego?

- Ja. Ty. Łóżko. Teraz?

- Wade.

- Ja. Ty. Gwiazdy. Łóżko. Wciąż teraz?

Parker zaśmiał się, ale w końcu go pocałował.

- Dobra, wygrałeś.

Usta Wade’a rozciągnęły się w zwycięskim uśmiechu. Lubił tak wygrywać.

czwartek, 8 listopada 2018

Antidotum na niepokój cz. 57

Renowi wydawało się, że leżał w szpitalu nie dwa tygodnie, a co najmniej dwa miesiące. Poczucie pogłębiał fakt, że gdy wyszedł ze szpitala, trawniki pokrywała cienka warstwa śniegu. Niby środek jesieni, ale pogoda potrafiła czasem sprawić wszystkim psikusa. Nie opuszczał tego budynku sam, towarzyszyła mu mama. Armitage bardzo chciał go odebrać, ale Kylo wypisywali w godzinach szkolnych, więc postanowili, że przyjdzie na obiad po zajęciach. Było to już i tak ogromne poświęcenie z jego strony, bo za trzy dni miał mieć etap szkolny olimpiady.

Ren szedł obok swojej mamy zapełnionym parkingiem, na którym w nocy musiała robić się niezła szklanka. Ludzie spoglądali na niego od czasu do czasu i odwracali się z lekkim przerażeniem. Wolał to niż tych, co gapili się z chorą ciekawością, bo ich miał ochotę udusić. Część opatrunków już mu zdjęli, ale szwy dalej pilnowały, żeby skóra się nie rozeszła. Mieli ściągnąć je dopiero w przyszłym tygodniu.

- Mogę pomóc ci z obiadem? - zapytał, gdy już wsiedli do auta i zapięli pasy.

- Myślę, że dam sobie radę, powinieneś wypoczywać - powiedziała Leia i posłała synowi uśmiech.

Widok plastrów na twarzy jej jedynego dziecka był ciągle bolesny i teraz, poza szpitalem, jeszcze bardziej wydawało jej się, że w każdej chwili rany się otworzą. Lekarze zapewniali, że Kylo może spokojnie wrócić do domu, a nawet do szkoły, w torebce miała jego leki, wszystko miało być teraz w porządku.

- Nie traktuj mnie jak jajka - mruknął. - Poza tym… To ma być dla Armitage'a.

Leia westchnęła.

- Dobrze, ale pod warunkiem, że nie będzie to spaghetti. Znasz inne przepisy, które na pewno mu zasmakują - powiedziała.

Ren prawie powiedział: pizza, ale ugryzł się w język.

- Może lasagne? Albo risotto?

- Ech, widzę, że kuchnia włoska nas nie opuści - zaśmiała się. - Niech będzie risotto - zdecydowała i pomyślała przy tym, że może taki miękki posiłek nie sprawi Benowi bólu.

Gdy dojechali do domu, Leia wyskoczyła jeszcze na małe zakupy, a Kylo zaczął się znów przyzwyczajać do swojego pokoju. Trochę się tu zmieniło, mama musiała mu posprzątać i poprzestawiać kilka rzeczy, ale jednocześnie zajęła się jego roślinkami, więc nie potrafił jej mieć tego za złe.

Położył się na chwilę na łóżku, a gdy jego mama wróciła, zajęli się wspólnym przygotowywaniem obiadu, słuchając przy tym radia i komentując informacje podawane  między piosenkami.

***

Hux siedział na historii, wyczekując ostatniego dzwonka. Zaczytany w notatki z wosu i tak nie skupiał się na lekcji, ale za każdym razem, gdy podnosił głowę, by spojrzeć na zegarek, okazywało się, że minęły tylko trzy minuty odkąd patrzył ostatni raz. Wiedział, że Kylo jest już w domu, dostał od niego wiadomość podczas długiej przerwy. Nie mógł jednak przestać myśleć o tym co będzie, gdy Kylo wróci do szkoły. Wiedział, że ten na pewno się stresuje, że boi się wrócić. Zwłaszcza, że oficjalnie będzie na lekach. Sam fakt, że bał się, że on go zostawi...

- Hej - usłyszał nagle Hux. Zaczepce towarzyszyło lekkie kopnięcie w krzesło, co rozproszyło jego myśli. Odwrócił się, w ławce za nim siedział Finn. Odkąd drugi nauczyciel zachorował, obie klasy miały rozszerzenie z tym samym, przez co w klasie był straszny tłok. - Masz długopis pożyczyć?

Hux westchnął i oddał Finnowi długopis, który leżał na stoliku. I tak go nie używał. Finn podziękował i wrócił do notowania. Hux uznał, że teraz też się skupi. Nie mógł sobie pozwolić na rozpraszanie uwagi w tak ważnym czasie.

Było około szesnastej, gdy stanął przed drzwiami domu Kylo. Robiło się coraz chłodniej, nieprzyjemnie mroźny podmuch potargał mu na powrót zupełnie rude włosy, gdy dzwonił do drzwi.
Kylo poderwał się z kanapy i prawie pobiegł do drzwi. Leia, widząc to, pokręciła głową z lekkim rozczuleniem.

Ren nacisnął klamkę i prawie zwalił Huxa z nóg uściskiem.

- Widzę, że wróciły ci siły witalne - powiedział Hux, gdy tylko znowu był w stanie wziąć oddech. Kylo zdecydowanie wyglądał lepiej niż w szpitalu

- Wszędzie lepiej niż tam - mruknął. - Chodź, zrobiliśmy z mamą obiad.

Hux uśmiechnął się na te słowa. Nie ukrywał, że był głodny. Przez to, że ostatnimi czasy nie dość, że jadł, to jeszcze regularnie, jego organizm zaczął się przyzwyczajać do dobrego traktowania.

Zostawił ubrania wierzchnie i torbę w przedpokoju, i razem z Kylo udał się do stołu w salonie, gdzie przywitał jego mamę.

Siedli razem do stołu, rozmawiali głównie o jego olimpiadzie i już zapowiadało się na kolejny sympatyczny wieczór, gdy nagle szczęknął zamek w drzwiach, a wszyscy przy stole usłyszeli czyjeś kroki i dźwięk łap psa na panelach w przedpokoju.

Hux spojrzał na Kylo. Widział przerażenie i złość w jego oczach. On ciągle nie miał pojęcia, że jego ojciec odwiedził go w szpitalu. Czy sytuacja eskaluje, ponieważ Hux siedzi przy stole w jego domu? Leia z pewnością była tak samo niespokojna, jednak nie dawała tego po sobie poznać. Hux powstrzymał się od chwycenia Kylo za rękę.

Do pokoju pierwszy wbiegł wielki pies, dopiero za nim wszedł Han, urywając powitanie w pół słowa.

Kylo miał ochotę przez chwilę schować się pod stołem, ale Chewie w końcu go dopadł i zaczął lizać po twarzy.

- Hej Han - powiedziała Leia. - Zjesz z nami?

Hux mógłby przysiąc, że serce Kylo zatrzymało się po tym pytaniu. Jego z resztą też. Leia ponownie zaskoczyła wszystkim swoim pomysłem na wyjście z trudnej sytuacji. Han stał na korytarzu, wpatrując się w stół, przy którym zajęte były prawie wszystkie cztery miejsca. Po chwili wszedł do pokoju i pokornie zajął miejsce obok żony.

Kylo zacisnął palce na widelcu tak mocno, że prawie o wygiął. Hux od razu stracił cały apetyt.

Przez pewną chwilę siedzieli w całkowitej ciszy, po czym zaczęli jeść. Kylo czuł się jakby miał zaraz zemdleć, Armitage starał się po prostu zniknąć i tylko pił wodę w zastraszającym tempie, tak że w końcu zmuszony był sięgnąć po dzbanek, żeby dolać sobie więcej. Oczywiście był za daleko.


- Ben - zaczął Solo - podaj dzbanek swojemu kole… Ał! - syknął nagle z bólu. Albo Huxowi się zdawało, albo Leia kopnęła pod stołem męża w kostkę. Nie dała jednak tego po sobie poznać, uśmiechała się tylko lekko, nakładając sobie dokładkę.

- Swojemu chłopakowi - dokończył Han, grzebiąc widelcem w talerzu.

W tym momencie ciszę przerwał donośny dźwięk widelca Kylo wypadającego mu z ręki na talerz. Hux, nachylony nad stołem pomyślał, że bardziej niż pić, chce zniknąć z tego pokoju albo w ogóle z powierzchni ziemi. Czuł to zdradliwe ciepło na swojej twarz i był pewien, że Kylo wyglądał tak samo.

Ren był już pewien, że rozmawiała o tym z ojcem. Powiedziała mu. Miał być zły? Ale ojciec w końcu… Powiedział to. Nazwał Armitage’a jego chłopakiem.

Kylo sięgnął po dzbanek i nalał wody Huxowi.

- Dziękuję - powiedział Hux, odkaszlując po tym. Tę szklankę wypił już do połowy i wrócił do przetrącania groszku widelcem, bo w jego głowie jedynym pytaniem było teraz „co tu się odjebało?”.

Czy to oznaczało koniec ukrywania się? Koniec wymyślania wymówek, że uczą się do późna? Że robią projekty do szkoły? Czy o tym Han Solo mówił do swojego syna, gdy ten leżał i spał w szpitalu? Armitage zerknął w bok na Kylo i uśmiechnął się lekko. Ich sytuacja w tym domu wzięła niespodziewany obrót. Porządny. I wydawało się, że na dobre.

Kylo wciąż czuł się tak, jakby miał spłynąć po siedzeniu. Czy mu się to wszystko przypadkiem nie śniło? Miał często takie koszmary, ojciec się dowiaduje, krzyczą na siebie, dochodzi do rękoczynów. Teraz było tak inaczej, tak… Lepiej.

- Jak twoja olimpiada? - zapytał Han, spoglądając na Armitage’a.

Hux podniósł oczy na Hana i wpatrywał się w niego przez kilka sekund, zanim wydukał:

- Dobrze… uczę… się.

- Leia też ciągle brała udział w olimpiadach i konkursach w liceum - mruknął Han patrząc na żonę.

- Pewnie wszystkie pani wygrywała - stwierdził Hux.

Leia zaśmiała się.

- Nie przesadzajmy, nie można być najlepszym we wszystkim - po czym dodała - ale tak, w większości.

I zaśmiała się znów.

Chłopcy wymienili się spojrzeniami i uśmiechnęli się szeroko.

- No cóż, Ben wdał się we mnie i nie bierze udziału w niczym takim - powiedział Han.

- Właściwie to Kylo jest zupełnym pana przeciwieństwem - odezwał się nagle Hux, zapominając z kim rozmawia. - On pisze wiersze.

Ren przez chwile zapomniał jak się oddycha. W następnej sekundzie jego myśli zaczęły galopować tak szybko, że jedynym dobrym rozwiązaniem tej sytuacji wydawało mu się zadźganie wszystkich widelcem, na końcu siebie, żeby zabrać tę swoją tajemnicę do grobu.

- Naprawdę Ben? - zapytała Leia. - Dlaczego nigdy nam nic nie pokazałeś?

- Kiedy? - warknął Ren, tracąc kompletnie nerwy. - Po raz pierwszy od świąt widzę was przy jednym stole.

„O nie,” pomyślał Hux, czując, jak przez jego głupotę, napięcie przy stole rośnie. Wiersze były największą tajemnicą Kylo, od trzymania tego sekretu wszystko się zaczęło. Hux był pewien że to jego ostatni obiad w tym domu. Spojrzał na Kylo. Był niewątpliwie wściekły.

Ren zacisnął pięści do białości kłykci, starając się opanować budzącą się w nim burzę. Co kazała mu robić psycholog? Oddychać głęboko w bezpiecznym miejscu? Każdy wdech zasłaniał mu oczy czernią, a wydech sprawiał, że miał ochotę krzyknąć na całe gardło. Postanowił wykonać chociaż ten drugi krok i po prostu wstał od stołu, idąc szybko w kierunku swojego pokoju.

- Kylo - zaczął Hux, odwracając się na krześle, jednak odpowiedziało mu dopiero trzaśnięcie drzwiami.

Hux przeprosił rodziców Kylo, którzy skonfundowani zostali przy stole, po czym wstał i poszedł za nim.

Stanął przed pokojem Rena i zapukał. Nie uzyskał odpowiedzi, więc nacisnął klamkę i powoli wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi. Kylo leżał na łóżku, twarzą w poduszce. Hux stał chwilę pod drzwiami, jednak zdecydował się podejść i usiąść na skraju łóżka.

- Przepraszam - powiedział.

- Spierdalaj - doszło z poduszki.

Kylo poczuł, jak Hux wstaje z łóżka i zaraz usłyszał ponownie zamknięcie drzwi.

Ren poderwał się na łokcie patrząc na… Huxa, który trzymał dłoń na klamce.

- Wcale nie chciałeś, żebym wychodził - powiedział, uśmiechając się łagodnie.

Kylo wyciągnął w jego kierunku oskarżycielsko palec, otworzył kilka razy usta, chcąc go zjebać z góry na dół, po czym w końcu wylądował z twarzą w poduszce, bo rudzielec przecież miał rację.

Hux wrócił i wszedł na łóżko, wciskając się między Kylo a ścianę i obejmując go ręką. I nogą też, na wypadek, jakby zaczął się wyrywać, układając głowę na poduszce bliżej jego głowy.

- Już nigdy nie dam ci nic przeczytać.

- Sam sobie wezmę. Albo mi dasz, tak jak wtedy.



***
Założyłam grupę na facebooku, która nazywa się Shiruvengers. Zapraszam, tam będę powiadamiać o wszystkich opowiadankach najpierw.