To miał być zwykły
patrol. Najnormalniejszy w świecie, taki, który Peter robił codziennie
po powrocie ze szkoły, gdy tylko zachodziło słońce. Przebierał się w
swój strój i po sprawdzeniu czy z ciocią May wszystko w porządku ruszał.
Przez kilka godzin dziennie, a może adekwatniej byłoby powiedzieć, że
nocnie, obserwował dzielnicę Queens. Znał na pamięć każdy jej zakamarek,
w końcu to tu się wychował. Queens było największą dzielnicą Nowego
Yorku, ale również najbardziej spokojną. No... nie licząc częstych
napadów niektórych obłąkańców.
Jednak czasem, a
ostatnio coraz częściej, przekraczał cieśninę East River zapuszczając
się na Manhattan. O ile Queens i przylegający do niej Brooklyn nazywało
się „sypialnią", to na Manhattanie można było zrozumieć, co znaczy
„tętniące życiem miasto". Przeskakiwał z wieżowca na wieżowiec, od czasu
do czasu zwieszając się głową w dół i obserwując najmniejszą, ale
również najbardziej zaludnioną dzielnicę Nowego Yorku. Podczas swoich
wypraw na Manhattan mijał zwykle posiadłość Avengersów, Central Park,
główną kwaterę Fantastycznej Czwórki, SoHo, Times Square oraz wieżowiec
Stark Industries. Zawsze zatrzymywał się chwilę dłużej na Broadwayu,
który, szczególnie w nocy i szczególnie w weekend, aż dygotał od gwaru.
Był wręcz, jak magnes przyciągający ludzi z całego świata. Neony
zapraszające na spektakle w licznych teatrach oślepiały, otaczała go
feeria kolorów i świateł, w powietrzu przenikały się zapachy spalin,
jedzenia, mocnej kawy, w uszach szumiało od urywków rozmów, trąbienia
wolno sunących aut i muzyki dochodzącej z poniektórych lokali – właśnie
tak wyglądał Manhattan. Peter nieraz żałował, że tak rzadko brał ze sobą
aparat na patrole, ale bał się, że mógłby uszkodzić sprzęt podczas
skoków lub walki. Wolał też uniknąć pytań, jakim cudem zrobił zdjęcie z
takiej perspektywy, bo przecież nie mógł powiedzieć, że kiedy jest się w
połowie człowiekiem, a w połowie pająkiem, to nie ma z tym większego
problemu. Czasem, gdy Parker widział ludzi gramolących się na sto
dwudzieste piętro Empire State Building, gdzie znajdował się taras
widokowy, przeskakiwał tuż nad nimi czując, że stąd, czyli z powietrza, w
którym utrzymywała go pajęcza nić, Manhattan i tak wygląda wspanialej.
Gdzieś pomiędzy
Manhattan City Park, a Kansas State University zwykle przestawał
patrolować w pojedynkę. Dołączał do niego były żołnierz, najemnik
walczący głównie przy pomocy pistoletów i katan, choć nie tylko. Arsenał
Deadpoola był niemożliwy do skatalogowania, po prostu mordował tym,
czym akurat w danym momencie miał ochotę. I to na samym początku powinno
Petera od najemnika odrzucić, bo Deadpool nie pomagał ludziom. Deadpool
ludzi zabijał. A mimo wszystko musiał się przyznać przed samym sobą, że
lubi tego pokręconego gościa bez przerwy wymawiającego słowo
„Chimichanga", mimo, że za samą potrawą już tak nie przepadał. Parker
starał się rozumieć, że mordowanie to była praca Deadpoola, tak jak
jedni odwalali za kogoś papierkową robotę, inni sprzątali czyjeś domy,
to tak on zabijał dla swojego aktualnego pracodawcy. Tak to przynajmniej
próbował sobie tłumaczyć Peter, ale nawet nie udawał, że rozumiał.
Deadpool nie był bohaterem, nie miał ochoty zbawić świata i Peter nie
mógł powiedzieć, dlaczego obrzydzenie, które od zawsze czuł do najemnika
zaczęło powoli ustępować delikatnej akceptacji. Może miały na to wpływ
opowieści Deadpoola, których zdążył się nasłuchać podczas swoich
patroli. Bo opowiadał mu wtedy swoją prawdziwą, nierozpowszechnioną
historię. No i od razu zaczynasz inaczej patrzeć na człowieka, gdy
opowiada ci o swoim dziecku, nie? A Wade, bo swoje imię Deadpool też
postanowił mu wyjawić, miał córkę. Miała na imię Ellie, miała trzynaście
lat i bardzo dobrze się uczyła. Wade opowiadał mu, jak próbował jej
pomóc z zadaniem domowym z algebry, ale zupełnie zapomniał, o co w tym w
ogóle chodziło i to Ellie zaczęła tłumaczyć mu, na czym ten dział
polega. Po sprawdzianie, na którym dostała najwyższą możliwą ocenę,
powiedziała mu, że to dzięki uczeniu taty, tak jej się rozjaśniło w
głowie. Mówił o tym, jak wciąż sprawdza czy dziewczynka dokładnie myje
zęby, czy dobrze się odżywia i monitoruje jej historię przeglądarki,
żeby nie zobaczyła żadnych strasznych rzeczy. Ze śmiechem wspominał, jak
jego córka została harcerką, a on kupił trochę ponad czterdzieści
pudełek ciasteczek, żeby ją ucieszyć. A Peter nie mógł przestać się
dziwić, że gość, którego każdy uważa za zawodowego mordercę, jest
również nadopiekuńczym ojcem. Sam też zaczął trochę opowiadać o swoim
życiu, o szkole, o pasji do fotografii. I, znowu bardzo zaskoczony,
musiał przyznać, że nikt nigdy nie słuchał go z takim zainteresowaniem,
jak Deadpool. I tak obrzydzenie ustępowało sympatii. Po prostu lubił
siedzieć na dachach wieżowców, obserwować kolorowy Manhattan, rozmowy o
tak przyziemnych rzeczach, zupełnie niezwiązanych z ich nadprzyrodzonymi
zdolnościami oraz zajadanie taco, które Wade przynosił na każde ich
spotkanie. No, bo płatny zabójca był także ogromnym fanem meksykańskiego
żarcia. Parker zaczął się nawet przyłapywać na tym, że podczas patroli
coraz częściej pojawiał się na Manhattanie.
Tak, a to miał być
zwyczajny patrol. Jeden z tych, podczas, którego Peter nie miał nawet
ochoty zatrzymać się na swoim ukochanym Broadwayu, tylko znaleźć się jak
najszybciej pomiędzy Manhattan City Park, a Kansas State University,
żeby usiąść na wieżowcu, zajadać taco i słuchać Wade'a. Jasne,
Deadpoolowi zdarzało się z nim flirtować, a prawie każda jego wypowiedź
była pełna podtekstów, ale to Peter też akceptował. Po prostu kolejna
dziwna cecha wynikająca z panseksualizmu Wade'a, miłość mógł wyznać
zarówno jemu, pierwszej napotkanej kobiecie, kotu, tortilli, jak i Iron
Menowi. Nic nowego. Zaczął naprawdę przywykać do tych wszystkich
Deadpoolowych dziwactw.
Dlatego, gdy zobaczył oślepiający wybuch, a następnie upadające ciało Deadpoola nie mógł powstrzymać krzyku.
- Wade!
Rzucił się przed siebie
kompletnie ignorując wybuchy dyniowych bomb i szaleńczy śmiech Zielonego
Goblina. Odrzucił nawet rozmyślania, o tym skąd obłąkaniec się tu
wziął, przecież zwykle uderzał na Bronxie, Parker nigdy nie widział go
na Manhattanie. Po prostu biegł w kierunku krwawej miazgi z duszą na
ramieniu. Kolejny wybuch powalił go na ziemię, Peter czuł, że płomień
oparzył mu nogę, ale zupełnie się tym nie przejął. Nawet nie poczuł
bólu. Był już prawie przy Wadzie. Chwycił go, a raczej marne szczątki,
które po nim pozostały i zaczął uciekać. Panicznie bał się, że podczas
lotu pogubi ważniejsze części najemnika, ale nie mógł się zatrzymać.
Słyszał kolejne wybuchy, tuż za swoimi plecami. Nie przestawał się
przemieszczać, aż po jakimś czasie, śmiech Goblina zaczął cichnąć.
Gdy znikł zupełnie Peter
wylądował na dachu jednego z wieżowców i spojrzał na to, co kilka minut
temu było jeszcze Wadem. Położył sobie połowę jego rozerwanej głowy na
kolanach i patrzył w puste oczodoły. Gorąco i ciśnienie sprawiły, że
gałki oczne Deadpoola wypłynęły mu na policzki. Bądź też to, co z tych
policzków zostało. Peter poczuł, że oczy zachodzą mu łzami, zdjął maskę i
szybko je otarł. Nie pomogło. Starał się nie łkać, bo mógłby zacząć
trząść przy tym głową Wade'a.
- Dajesz stary. Odezwij
się do mnie. Wyrośnij sobie tą pieprzoną głowę. I płuca... I nogi...
I... - kolejne słowa zostały zupełnie zniekształcone przez płacz.
Manhattam wciąż tętnił
życiem, tak jakby zupełnie nic się nie stało. Jakby Peterowi Parkerowi
właśnie nie pękło serce. Słyszał trąbiące auta, śmiech ludzi, naokoło
wieżowca migotały tysiące świateł, ale on tulił do siebie fragmenty
Deadpoola, próbując przestać płakać.
- Spidey?
Peter poczuł jak coś
dotyka jego policzka. Przez łzy widział, jak świeże tkanki oplatają
łączące się właśnie kości przedramienia, jak ukształtowane mięśnie
porasta blada skóra pełna blizn.
- No weź, jestem teraz cały w twoich smarkach.
- Dupek.
Peter przyłożył czoło do dłoni Wade'a.
- Jeju, Spidey. Nie wierzę, że reagujesz na to tak mocno. I to za każdym razem.
- Zamknij się.
- Jeszcze przed chwilą chciałeś, żebym się odezwał.
Peter milczał. Jedną
ręką trzymał dłoń Deadpoola przy swojej twarzy, a drugą gładził jego
głowę przyglądając się wyrastającym na nowo nogom.
- Przyniosłem taco, ale sam wiesz... Straciły się w akcji.
Wade uniósł się i
wyszczerzył do zapłakanego Petera. Zdążył już zregenerować większość
swojej twarzy, więc uśmiech nie wyglądał tak makabrycznie.
- No, nosek do góry, Spidey. Ktoś tu jest pieprzonym dziwadłem, które się samo naprawia. Nie powinieneś się o mnie martwić.
Peter westchnął i oparł czoło o bark najemnika.
- Jak przedstawienie Ellie? – powiedział dużo ciszej niż zwykle.
Deadpool zachichotał,
ale po chwili zaczął opowiadać o spektaklu córki. Peter czując, że
zaczyna się uspokajać wsłuchał się w niski głos Wade'a, zaciągając się
zapachem Manhattanu oraz świeżej krwi, prochu i meksykańskiego żarcia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz