...

czwartek, 19 grudnia 2019

Znów jestem

W filmach zwykle jest tak, że gdy bohatera spotka coś złego albo zagubi się na swojej drodze, to taka biedna i sponiewierana buba postanawia wrócić do swoich korzeni. Czasem są to rodzinne strony, innymi razy rozmowa z ludźmi, którzy byli opiekunami albo też powrót do jakiejś czynności, miejsca, przedmiotu, który dawno się porzuciło.

No więc ja też wracam. Do pisania. Wydaje mi się, że jeżeli to w końcu tak napiszę sobie czarno na białym (szarym?), to będzie mi łatwiej. A może nie? Nie mam zielonego pojęcia. Ale pisanie jest dla mnie ważne.

Łatwo się ostatnio gubię. Nie że na ulicy, no jak chodzę tą samą drogą przez lata, to znam każdą pękniętą płytę chodnikową, pewnie się nieraz na nich potknęłam. Nie no, na swoim osiedlu, to ja się nigdy nie zgubię. Tylko że mnie tam teraz nie ma, studiuję w innym mieście, a żyćko wydaje mi się tak po prostu trudniejsze. 

Przedtem była szkoła, naucz się na historię, przynieś rozprawkę na za tydzień, a pamiętasz, że jest sprawdzian z chemii? Ej, no ale wyjdź z domu, nie siedź tylko na tym komputerze, posprzątaj w końcu pokój, a jakiegoś, hehe, kawalera, to ty już masz? To nie tak że szkoła jest łatwa, dodatkowo jest niesamowicie nierówna jeśli chodzi o traktowanie uczniów. Myślałam jeszcze niedawno, że to takie tam gadanie, ale kiedy stajesz po tej drugiej stronie, kiedy nie tylko musisz wyłożyć materiał, ale jeszcze tak, żeby ktoś go zrozumiał (a co zrobić jak ci pędrak gra na telefonie w Minecrafta, a ja w sumie to też bym chciała, bo lubię kopać w poszukiwaniu diaxów), a potem mieć świadomość, że jak popsułaś, to albo dzieciak znienawidzi gramatyki do końca życia, albo nie będzie umiał napisać prostego posta na fejsbuku. Może te wszystkie madki, nie miały kiedyś dobrej polonistki, która by im pokazała, jak dobrze pisać bąbelek? 

A teraz mam 21 lat. Jeszcze w gimnazjum myślałam, że w tym wieku, to ja już będę miała pracę, rodzinę, super ułożone życie. Wiecie, bo tak to wygląda, nie? Rodzisz się, idziesz do szkoły, zdajesz maturę, studia, praca, gdzieś może rodzina, więcej pracy, śmierć. Proste, co prawda nie jak budowa cepa (swoją drogą, to ja za cholerę nie wiem, jak zbudować cep, więc czy to powiedzenie nie robi się trochę sarkastyczne?), ale no dam radę. Piszę właśnie licencjat i nie mam pojęcia co dalej. Czy kontynuować studia? Czy zmienić kierunek? Czy może rzucić to wszystko i wyjechać za koło podbiegunowe paść renifery?

Kminię tak sobie, gdzieś między jedną grą w LoLa, a marudzeniem, że nie chce mi się pisać licencjatu i wpadam na zajęcia ze stylistyki, gdzie wykładowca tłumaczy, że są zawody, które robi się dla hajsu i takie w których kompletnie się nie zarobi. Na przykład nauczyciele. A potem doda, że szanuje nas, żeby nie było, ale za cholerę nie rozumie. No i fajnie, niby z jednej strony nikt nie chce być magazynierem, prawda? Robimy to dla hajsu. Ale może jest gdzieś taki ktoś, kto od dzieciństwa Tetrisa układał i ten magazyn, to jego spełnienie marzeń? Chciałabym, żeby gdzieś był taki gość. 

A co ja chcę robić? Nie wiem. Ten czasownik z partykułą "nie", to dla mnie motto tego roku. Bo ja naprawdę nie wiem co chcę robić, jak, po co, czy ważniejsza ta pasja czy też pieniądze. Niby nie chcę mówić, że jeszcze trzy lata temu, to wybierałam przedmioty do matury, ale przecież tak właśnie było i wydawało mi się, że to jest najważniejsza rzecz w moim całym życiu, a teraz to mam ochotę przytulić tamtą siebie. Bubo, słuchaj, potem jest sesja co semestr, trzeba pamiętać o praniu skarpetek i opłata za mieszkanie się sama nie płaci. Te trzy lata później będziesz umieć trochę więcej, ale to niestety nie jest tak, że dostajesz nagle skilla "dorosła" i już jest łatwo, prosto i do przodu. 

Ech, prawdę mówił Rzemień w Panu Lodowego Ogrodu - łatwy dzień był wczoraj. Nie pociesza, ale mi pomaga, choć troszkę.

Bo możesz być na trzecim roku polonistyki, ale dalej zastanawiać się, gdzie postawić te cholerne przecinki, jak deklinować tak skomplikowane rzeczowniki typu pokój (pokoi? pokojów?), a w żarliwej dyskusji powiedzieć, że grety mickie to takie ważne teksty kultury. No i zaczynać zdanie od bo, no i w sumie czemu nie?

Do brzegu.

Wracam do pisania. Nawet do tak chaotycznego wylewania swoich myśli. Chciałabym pisać też i inne rzeczy, ale zobaczymy, jak to będzie. Chyba nie mam nic mądrego do powiedzenia na koniec. Pijcie wodę, jedźcie mandarynki, bądźcie jak Baby Yoda.

Stay tunned.

sobota, 2 listopada 2019

Wróbel

Dzieciństwo i dorastanie wiążę się z masą pytań. Są takie zupełnie banalne, dotyczące chociażby tego, co chcesz zjeść na obiad oraz te ważniejsze - gdzie chcesz iść do szkoły, kim chciałbyś zostać w przyszłości? Młodzi ludzie byli tak przeładowani kolejnymi znakami zapytania, rojącymi w wypowiedziach dorosłych, że ich nogi niemal się pod nimi uginały. Podobno lęki trzeba oswajać, więc wymyślali multum gier, testów, rozmawiali godzinami o dopasowaniach znaków zodiaków, czy typach osobowości. Każdy chciał wiedzieć jaki kolor go opisuje albo którym żywiołem jest.

Katsuki nienawidził takich pytań, uważał je za kompletną stratę czasu. Dyrdymały stanowiące jedynie mrzonki beztalenci,  łudzących się, że coś w życiu można sobie wyobrazić, zamarzyć i po prostu to mieć. Bakugou był pewny, że z tym czymś  człowiek się zwyczajnie rodzi. Nikt nie miał wpływu na swój start. Losowali niewymienialne karty z talii, umiejętności, które można było jedynie rozwijać lub zaprzepaszczać. Irytował go ten owczy pęd ludzi za czymś, czego nie mogli nigdy osiągnąć.

Dlatego też personifikacją najbardziej denerwującej istoty na świecie, stał się dla niego Deku.
Bakugou wiedział, że Izuku ma pewne talenty, których za nic nie chciał wykorzystać. Jakby nie mógł zostać logistykiem czy jakimś naukowcem. Nie. Deku, oczywiście postanowił zostać bohaterem, mimo tego, że w losowaniu nie dostał żadnej mocy. Jego Joker okazał się pustą kartą, której ktoś w pośpiechu zapomniał zadrukować. Uparcie udawał, że tego nie widzi, a ta umowna ślepota doprowadzała Bakugou do szału.

Pamiętał moment, w którym na jednej z wycieczek szkolnych  dziewczynka z równoległej klasy zadała im jedno z tych bezwartościowych pytań.

Gdybyście mieli być zwierzęciem, to czym byście byli?

Przerodziło się ono w harmider składający się z przekrzykujących się dzieci - które z nich byłoby wilkiem, a które lwem. Katsuki nie zamierzał się do nich porównywać. W końcu on byłby bohaterem, najlepszym z najlepszych, takim któremu All Might nie dorastałby nawet do pięt, a nie jakimś tam futrzakiem. Bujał się na krześle, czując wzrastającą złość, kiedy wreszcie nadeszła pora na odpowiedź Deku. Midoriyi marzył się orzeł, symbol siły, pobrzękujący gdzieś w oddali powiązaniami z All Mightem i jego studiami w Stanach. No tak. Oczywiście, że ten idiota chciał być jakimś ptaszorem. Nie omieszkał przypomnieć mu, że bez mocy może sobie być co najwyżej wróblem.

Wtedy jeszcze nie wiedział, że to porównanie będzie spędzać mu sen z powiek do końca życia.

Marzenia Deku były delikatne jak kości ptaka. Dlatego też nie miał żadnych problemów z ich złamaniem. Dzisiaj wydawało mu się, że lepiej byłoby od razu skręcić wróblowi kark. Albo nigdy nawet nie próbować łapać go w dłonie. Powoli i bez większych oporów łamał każdą z tych niemal pustych kosteczek. Nie zastanawiał się nad swoimi słowami czy czynami, nie wyobrażał sobie, jaki wpływ będą miały na Deku. Po prostu nie mógł znieść myśli, że ktoś bez mocy, mógłby latać ponad nim.

Ale Deku dalej marzył i nie przestawał o tym ćwierkać. Złość w żyłach Bakugou powoli zaczynała wrzeć, miał serdecznie dość tego świergotu. Wydawało mu się, że on w to naprawdę wierzy. Im częściej to powtarzał, im więcej notatek zrobił, tym Katsuki mocniej utwierdzał się w przekonaniu, że Deku rzeczywiście ubzdurał sobie, że i bez mocy może stać się bohaterem. Żałosne marzenie doprowadzało go do amoku.

Powiedział mu więc, żeby spróbował wzlecieć jak ten jego wymarzony orzeł, którym chciał być. Myślał, że wtedy w końcu do niego dotrze, że nic nie może.

Nigdy nie pomylił się bardziej.

Był słoneczny, wiosenny dzień, kiedy Bakugou wychodził ze szkoły. Niedawno zakwitły wiśnie, zbliżały się terminy zaliczeń, niedługo w końcu będzie mógł podejść do egzaminu wstępnego do UA. Niecierpliwił się, nie mogąc doczekać się możliwości wykazania się.
Nie pamiętał, co zmusiło go do odwrócenia się. Może to był cień, który padł na jego drogę do domu, może zwykłe przeczucie, że zaraz stanie się coś okropnego. Przecież każdy bohater powinien takie mieć, prawda?

Nie zdążył jednak zrobić czegokolwiek. Zielona czupryna mignęła mu tylko przez ułamek sekundy, a chwilę później Deku już leciał.

Niedługo. Nie był w końcu orłem i jak się okazało daleko było mu także do wróbla.

Przecież Bakugou połamał mu skrzętnie wszystkie kości w skrzydłach.