W filmach zwykle jest tak, że gdy bohatera spotka coś złego albo zagubi się na swojej drodze, to taka biedna i sponiewierana buba postanawia wrócić do swoich korzeni. Czasem są to rodzinne strony, innymi razy rozmowa z ludźmi, którzy byli opiekunami albo też powrót do jakiejś czynności, miejsca, przedmiotu, który dawno się porzuciło.
No więc ja też wracam. Do pisania. Wydaje mi się, że jeżeli to w końcu tak napiszę sobie czarno na białym (szarym?), to będzie mi łatwiej. A może nie? Nie mam zielonego pojęcia. Ale pisanie jest dla mnie ważne.
Łatwo się ostatnio gubię. Nie że na ulicy, no jak chodzę tą samą drogą przez lata, to znam każdą pękniętą płytę chodnikową, pewnie się nieraz na nich potknęłam. Nie no, na swoim osiedlu, to ja się nigdy nie zgubię. Tylko że mnie tam teraz nie ma, studiuję w innym mieście, a żyćko wydaje mi się tak po prostu trudniejsze.
Przedtem była szkoła, naucz się na historię, przynieś rozprawkę na za tydzień, a pamiętasz, że jest sprawdzian z chemii? Ej, no ale wyjdź z domu, nie siedź tylko na tym komputerze, posprzątaj w końcu pokój, a jakiegoś, hehe, kawalera, to ty już masz? To nie tak że szkoła jest łatwa, dodatkowo jest niesamowicie nierówna jeśli chodzi o traktowanie uczniów. Myślałam jeszcze niedawno, że to takie tam gadanie, ale kiedy stajesz po tej drugiej stronie, kiedy nie tylko musisz wyłożyć materiał, ale jeszcze tak, żeby ktoś go zrozumiał (a co zrobić jak ci pędrak gra na telefonie w Minecrafta, a ja w sumie to też bym chciała, bo lubię kopać w poszukiwaniu diaxów), a potem mieć świadomość, że jak popsułaś, to albo dzieciak znienawidzi gramatyki do końca życia, albo nie będzie umiał napisać prostego posta na fejsbuku. Może te wszystkie madki, nie miały kiedyś dobrej polonistki, która by im pokazała, jak dobrze pisać bąbelek?
A teraz mam 21 lat. Jeszcze w gimnazjum myślałam, że w tym wieku, to ja już będę miała pracę, rodzinę, super ułożone życie. Wiecie, bo tak to wygląda, nie? Rodzisz się, idziesz do szkoły, zdajesz maturę, studia, praca, gdzieś może rodzina, więcej pracy, śmierć. Proste, co prawda nie jak budowa cepa (swoją drogą, to ja za cholerę nie wiem, jak zbudować cep, więc czy to powiedzenie nie robi się trochę sarkastyczne?), ale no dam radę. Piszę właśnie licencjat i nie mam pojęcia co dalej. Czy kontynuować studia? Czy zmienić kierunek? Czy może rzucić to wszystko i wyjechać za koło podbiegunowe paść renifery?
Kminię tak sobie, gdzieś między jedną grą w LoLa, a marudzeniem, że nie chce mi się pisać licencjatu i wpadam na zajęcia ze stylistyki, gdzie wykładowca tłumaczy, że są zawody, które robi się dla hajsu i takie w których kompletnie się nie zarobi. Na przykład nauczyciele. A potem doda, że szanuje nas, żeby nie było, ale za cholerę nie rozumie. No i fajnie, niby z jednej strony nikt nie chce być magazynierem, prawda? Robimy to dla hajsu.
Ale może jest gdzieś taki ktoś, kto od dzieciństwa Tetrisa układał i ten magazyn, to jego spełnienie marzeń? Chciałabym, żeby gdzieś był taki gość.
A co ja chcę robić? Nie wiem. Ten czasownik z partykułą "nie", to dla mnie motto tego roku. Bo ja naprawdę nie wiem co chcę robić, jak, po co, czy ważniejsza ta pasja czy też pieniądze. Niby nie chcę mówić, że jeszcze trzy lata temu, to wybierałam przedmioty do matury, ale przecież tak właśnie było i wydawało mi się, że to jest najważniejsza rzecz w moim całym życiu, a teraz to mam ochotę przytulić tamtą siebie. Bubo, słuchaj, potem jest sesja co semestr, trzeba pamiętać o praniu skarpetek i opłata za mieszkanie się sama nie płaci. Te trzy lata później będziesz umieć trochę więcej, ale to niestety nie jest tak, że dostajesz nagle skilla "dorosła" i już jest łatwo, prosto i do przodu.
Ech, prawdę mówił Rzemień w Panu Lodowego Ogrodu - łatwy dzień był wczoraj. Nie pociesza, ale mi pomaga, choć troszkę.
Bo możesz być na trzecim roku polonistyki, ale dalej zastanawiać się, gdzie postawić te cholerne przecinki, jak deklinować tak skomplikowane rzeczowniki typu pokój (pokoi? pokojów?), a w żarliwej dyskusji powiedzieć, że grety mickie to takie ważne teksty kultury. No i zaczynać zdanie od bo, no i w sumie czemu nie?
Do brzegu.
Wracam do pisania. Nawet do tak chaotycznego wylewania swoich myśli. Chciałabym pisać też i inne rzeczy, ale zobaczymy, jak to będzie. Chyba nie mam nic mądrego do powiedzenia na koniec. Pijcie wodę, jedźcie mandarynki, bądźcie jak Baby Yoda.
Stay tunned.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz