...

niedziela, 23 listopada 2014

Dajmonizm czy schizofrenia?

          Witajcie! ^^ Ostatnio mam mało czasu na pisanie, więc postanowiłam skorzystać z wiedzy moich znajomych, przyjaciół i przeprowadzić z nimi wywiady. Na pierwszy ogień leci Sarafinek. Tak, tak, to ta laska poprawia wszystkie moje przecinki, błędy składniowe i wspomaga przy tworzeniu blogspot'owego szablonu. Gramy razem w LoL'a, no i męczymy się z copslay'em. Dziś jednak pogadamy o dajmonach. Co to? Zaraz się dowiemy.

Shiru: No cóż... Kim jesteście?

Sarafine: Witam. Nazywam się Sarafine. Jestem daemianką z prawie 3-letnim stażem. Moim dajmonem jest Kerbern, usytuowany, chory kojot.

Shiru:  To zacznijmy od podstawowego pytania, czyli z czym to się pożera? Możesz mi opowiedzieć czym są dajmony?

Sarafine: Dajmon to personifikacja naszej świadomości lub mówiąc prościej - ten cichy głosik w głowie. Natomiast daemianie są osobami komunikującymi się ze swoją podświadomością. Nadają jej imiona i określają formę, najczęściej zwierzęcą, odzwierciedlającą charakter posiadacza. Wiele osób również, poza rozmową, wizualizuje swoje dajmony, czyli wyobraża sobie jak jego dajmon funkcjonowałby i jakie interakcje przeprowadzałby w materialnym świecie w czasie rzeczywistym. Termin "dajmon" wywodzi się z książek Philipa Pullmana z serii "Mroczne Materie" (spopularyzowanych przez ekranizację, którą pewnie większość mniej lub bardziej kojarzy - "Złoty Kompas").
Sama idea rozmowy z podświadomością wzięła się już od Sokratesa i późniejszego Junga. Dajmon pełni funkcję wsparcia i towarzysza, jednak w razie potrzeby jest w stanie pełnić nawet funkcję totemu gdy jesteśmy zagubieni, lub "mamuśki" przypominającej o naszych obowiązkach. O dajmonach zapewne po raz pierwszy usłyszałam podczas oglądania wyżej wspomnianego filmu, jednak wgłębiłam się w temat dopiero po natrafieniu na hasło w internecie.

Shiru: Czy "dajmon" pochodzi od słowa "demon"?

Sarafine: Raczej nie. "Dajmon" pochodzi od starogreckiego "δαιμων", którym określano pomniejsze siły nadprzyrodzone. W pewnych wypadkach oznaczało również złe duchy, jednak wielu filozofów odnosiło się tak do opiekunów duchowych - m. in Sokrates, który twierdził, że był prowadzony przez życie właśnie przez owego "daimona". I właśnie w tym znaczeniu nazywamy swoje wewnętrzne głosiki dajmonami. Nie - nie jest to opętanie. *śmiech*

Shiru: Dlaczego nasza świadomość jest utożsamiana akurat ze zwierzętami?

Sarafine: Według mnie, zwierzęta symbolicznie reprezentują czyste cechy, które tak czy siak są indywidualne dla każdego człowieka. Jako, że ich różnorodność jest ogromna, symboliczne przypisywanie cech charakteru i ogólnego nastawienia do cech fizycznych zwierzęcia jest proste, a W końcu wszyscy zostaliśmy nauczeni, by mrówkom przypisywać pracowitość, sowom mądrość, a lisom chytrość i dwulicowość. Daemianie zbudowali schematy analizowania zwierząt ze względu na owe cechy fizyczne, dzięki czemu jesteśmy w stanie stwierdzić, że na przykład zwierzęta stadne będą osobami silnie związanymi ze społeczeństwem, gruboskórne będą izolować się od świata, a wszelkie skrzydlate cenią sobie wolność.
także z uwagi na liczbę różnych gatunków i podgatunków "każdy znajdzie coś dla siebie". Do tego dochodzą stereotypy i nastawienie ludzi (formowane przez legendy i różne inne teksty kultury przez wieki) do danych zwierząt.

Shiru: W takim razie jakie zwierzę pasuje do artysty? A jakie do urodzony przywódcy czy też, po prostu oddanego przyjaciela?

Sarafine: Jeśli chodzi o urodzonych przywódców, to określa się to trochę inaczej. Niestety nie specjalizuję się w analizach, ale jestem w stanie stwierdzić, że urodzonym przywódcą będzie jedno ze zwierząt stadnych, często samiec o silnych cechach. Najprostszy wydaje się samiec lwa, które często zakładają stada. Lubią dominować. Oddanym przyjacielem będzie większość psowatych, zwłaszcza tych domowych. A artysta? To już zależy od samego artysty, zważając, że artyści mogą być zarówno głośnymi ekstrawertykami jak i zamkniętymi na cztery spusty introwertykami. ;)

Shiru: Dobra to mamy zwierzątko, mamy wspólne cechy. Co dalej?

Sarafine: Dalej? Zazwyczaj nasza forma jeszcze nie jest tą "jedyną, prawdziwą", więc większość daemian wciąż szuka zwierzęcia opisującego ich w 100%. Jeśli jednak nasz charakter jest już stabilny, możemy ogłosić usytuowanie, czyli jedną formę, która w pełni nas opisuje. Oczywiście daemianie dzielą się na konserwatywnych i liberalnych. Ci pierwsi uważają, że sytuować można się tylko raz w życiu, podczas gdy drudzy uważają, że charakter jest czymś, co wciąż będzie się zmieniać i zezwalają na sytuowanie się kilka razy w życiu. Jeśli jesteśmy już usytuowani, żyjemy sobie dalej z większą świadomością własnego ja i dobrym kontaktem z podświadomością. Oczywiście możemy też wciąż dogłębniej badać temat dajmonizmu, pisać analizy i artykuły na forum, a także pomagać nowym ludziom rozpoczynającym swoją przygodę z dajmonizmem jako mentor.

Shiru: I od czego zaczęłaś?

Sarafine: Zaczęłam od przeczytania materiałów dostępnych na http://www.dajmony.info. Szczerze powiedziawszy, to u mnie poszło całkiem łatwo. Wystarczyła chwila skupienia. Oczywiście różnym osobom może to zająć trochę więcej czasu i wiele, wiele prób. W tym już pomaga forum, do którego link znajduje się na stronie. Widziałam tam osoby, które szukały swojego dajmona przez kilka, nawet kilkanaście miesięcy.

Shiru: W jaki sposób nawiązuje się kontakt? Na czym polega?

Sarafine: Polega to właściwie tylko i wyłącznie na wsłuchaniu się w wewnętrzny głos i podjęciu rozmowy. Dajmony często same go inicjują, wtrącając swoje trzy grosze do rozmów prowadzonych z kimś innym, lub po prostu komentując zaistniałe sytuacje. Zwykle nie ma z tym problemu. Czasem jednak, czy to podczas kryzysu, czy po prostu gorszego dnia nie potrafimy nawiązać kontaktu. Ja wtedy zostawiam Kera w spokoju. Można też próbować medytacji.

Shiru: Jak wyglądał Twój pierwszy kontakt?

Sarafine: Więc, jak już pisałam: wystarczyła chwila skupienia i koło mnie zaczął biegać mały łaszowaty. Na początku miałam problemy, by wydusić z niej (przez pierwszy okres posiadał płeć żeńską) cokolwiek, potem stopniowo zaczynaliśmy rozmawiać. Teraz czasami aż trudno mi wybłagać u niego zamknięcie się.

Shiru: Jaką postać przybiera Twój dajmon?

Sarafine: W ramach formy komfortowej Kerbern często przybiera formę właściwą (kojot), człowieczą, małych łaszowatych lub dużych kotów. (Zaznaczam, forma komfortowa nie ma związku z charakterem. Dajmon może przyjąć formę nawet lampy...)

Shiru: Jakieś porady dla początkujących?

Sarafine: Po pierwsze - nie poddawać się. Naprawdę, niektórzy osiągają kontakt łatwo, inni szukają i szukają. Po drugie - nie uprzedzać się. Nie wmawiać sobie, że to dziecinne lub bezsensowne. Oczywiście, każdy ma prawo sądzić co chce, jednak... może warto spróbować?

Shiru: Skąd pewność, że nie jest to schizofrenia/rozdwojenie jaźni?

Sarafine: Huh, tego nigdy nie można być pewnym. XD
Anyway, schizofrenia i rozdwojenie jaźni objawiają się zupełnie inaczej. Dajmonizm nawet nie stał koło tych dwóch chorób (zaczynając oczywiście od tego, że sam nie jest chorobą).

Shiru: Czy warto?

Sarafine: Zdecydowanie warto. Zyskujemy poczucie, że zawsze znajduje się przy nas ktoś, kto jest dla nas. Perfekcyjny przyjaciel. Razem przez życie, my kontra wszyscy inni i inne takie. Generalnie dajmon pomaga nam patrzeć na świat z trochę innej perspektywy, jakby materializując wszystkie przemyślenia i pomysły, które zwykle nam uciekają. Dodatkowo jest to świetny sposób, by lepiej poznać samego siebie.

Shiru: Dzięki za wywiad. Po długim czasie i tych wszystkich męczących oraz denerwujących prośbach o ten Twój wywód, ale dziękuję xD *autorka jako masochistka*

A Wy drodzy czytelnicy utożsamiacie się z jakimś zwierzęciem?

DODATEK

Shiru: Mam jeszcze jedno pytanie...
Sarafine: Aha?
Shiru: W sumie to znasz mnie już kilka lat. Myślisz, że jakie zwierzątko by do mnie pasowało?
Sarafine: A to komuś się nie chciało analizy odwrotnej robić. ^^
Shiru: Dawaj, leniu.
Sarafine: Duże kotowate? Ale nie mam pojęcia jakie. To taki strzał.
Shiru: No napisz tak jak do wywiadu do jasnej cholery. xD Może być ze śmieszkiem
Sarafine: No to do jasnej cholery musiałabym poczytać sobie analizy i zrobić to porządnie ^^
Shiru: Ker pomóż jej, bo ją kiedyś ugotuję, do jasnej ciasnej xD
Sarafine: Dodał tylko, że kotowate, bo leniwe. No, chyba, że ma jakiś interes, to jeszcze popędza innych XD

czwartek, 20 listopada 2014

Kto jeszcze pisze dzisiaj listy?

          Napisaliście kiedyś list? Albo nadaliście pocztówkę z wyjazdu? No właśnie, o ile to drugie się jeszcze zdarza, to tradycja pisania listów, wśród naszych rówieśników już prawie zanikła. Może to dlatego, że kojarzy nam się tylko z wypracowaniami i testami z polskiego? Myślałam podobnie, jednak dzięki internetowej akcji zaczęłam skrobać własne listy.
          Znalazłam ostatnio facebook'ową grupę - Przyjaciele z listów. Akcja promująca pisanie listów w XXI wieku:). Pierwszym zaskoczeniem był pomysł, a drugim, to że do grupy należy prawie dwa tysiące osób. A to nie jedyna taka grupa! Na czym to polega? Skrobiesz swój krótki opis, wymieniasz np. zainteresowania, ulubione zespoły i wstawiasz na tablicę. Ludzie o podobnych upodobaniach proszą w komentarzach o kontakt i rozpoczynacie korespondencję. Jeśli jesteś nieśmiały lub po prostu nie lubisz pisać o sobie, sam przeglądasz "ogłoszenia" innych i wybierasz z kim chcesz nawiązać listową znajomość.
          Ja rozpoczęłam swoją przygodę kilka tygodni temu. Wysłałam dwa listy, a sama właśnie dziś wyciągnęłam ze skrzynki własny. Cudowne uczucie! =^.^= Z ogromnym bananem na twarzy dobrałam się do listu od niejakiej Jessi. Cudownie gra na gitarze i ogląda anime. Mega. Do listu dołączony został łańcuszek z kotkiem. Z KOTKIEM! Uwielbiam koty. Szczególnie mojego sierściucha. Także zachęcam Was do brania udziału w takich akcjach, a sama lecę skrobać odpowiedź.

Trzymajcie się.

środa, 12 listopada 2014

Nie wszyscy są martwi cz.2

- Ruszysz się w końcu?- zapytała Mateusza, który wyglądał jakby zaledwie przed chwilą przebiegł maraton. Uchylił jedną powiekę spod której błysnęła niebieskoszara tęczówka ubrana w wianuszek z przekrwionego białka- Oberwałeś stary?
          Mateusz obmacał dłonią twarz i zaprzeczył. Dziewczyna dźwignęła się na nogi i wyciągnęła rękę do przyjaciela.
- Mateusz.
Nie drgnął. Szarpnęła go za ramię uznając, że nie ma czasu się z nim cackać. Chłopak spojrzał na nią przemęczonymi oczami.
- Napiłbym się Lena.
- Jak tylko stąd wyjdziemy to obiecuję ci iść na jakiegoś winiacza cudownej słomkowej barwy i o siarkowym bukiecie.
Wstał, ale się nie zaśmiał. Drzwi przedsionka prowadziły do szerokiego korytarza pełnego kolejnych drzwi.
- Co teraz? Szukamy żarcia? Miejsca do spania?- zobaczyła, jak Mateusz zmarszczył nos i podrapał się po potylicy,
- Jeśli mnie przeczucie nie myli to najpierw musimy zobaczyć z kim tu jesteśmy.
- Serio zakładasz, że te dekle wpadły na schowanie się akurat tu?
Przeszli obok pokoju Leny nasłuchując cały czas.
- Słyszysz?- szepnęła.
          Wydawało się, że za drzwiami coś właśnie spadło. Chwilę później dobiegło ich stłumione przekleństwo. Lena uśmiechnęła się naprawdę, naprawdę szeroko. Gestem nakazała, by chłopak pozostał przy ścianie, a sama powoli nacisnęła klamkę. Podziękowała w duszy za swój refleks. Udało jej się jakimś cudem uchylić przed lecącym kijem baseball’owym.
- Ej, Marcelina!- krzyknęła do dziewczyny, która właśnie brała kolejny zamach. Zatrzymała się w rozkroku z wysoko uniesioną bronią.
- No nie gadaj, że znalazłaś kij.
Dziewczyna uśmiechnęła się głaszcząc lakierowane drewno.
- Jasne, że nie. Przywiozłam go ze sobą- parsknęły śmiechem, po czym Marcelina zniknęła w pomieszczeniu. Lena skinęła głową na przyjaciela i weszli do pokoju. Już na samym początku dziewczyna omal nie zabiła się o wieżę z walizek.
- Zagraciłaś tu.
          Marcelina nie odezwała się tylko wślizgnęła na górę jednego z piętrowych łóżek. Uniosła koc spod którego wyłoniła się masa paczek z żarciem, picie i innych kolorowych pudełeczek. Wybrała jedno i rzuciła prosto w ręce Leny.

Kwaśne żelki. Wie co lubię.

Otworzyła paczuszkę i wysypała połowę na dłoń, a resztę rzuciła w stronę Mateusza.
- Czy to aby nie paserstwo?- zapytała uśmiechając się z ustami pełnymi słodyczy. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo była głodna.
- Nie marudź tylko jedz- z hałd walizek, toreb i plecaków wyłonił się dość niski chłopak z okropnie roztrzepanymi włosami.
- Antoś!- dziewczyna poczochrała kolesia, próbując jakoś spłaszczyć chaotycznie sterczące kosmyki, jednak jak zwykle jej staranie spełzły na niczym. Nie potrafiła nawet wyrazić tego jak bardzo się cieszy. Jeśli ktoś z jej klasy miał przeżyć to na pewno chciała, żeby były to te dwie osoby.
- Jest ktoś jeszcze?- zapytała sięgając po jakieś ciastka.
- Szukają żarcia. A ty co? Tak w gości bez prezentu przyszłaś?
- Jak to bez?- zdjęła plecak i wyciągnęła z niego broń. Marcelinie zaświeciły się oczy, ale Antek się skrzywił. Na zajęciach ze strzelectwa rzadko kiedy udawało mu się trafić w tarczę, a o dobrym wyniku nawet nie było co mówić. O niebo lepiej poszło dziewczynom, które zdobywały prawie same ósemki i dziewiątki. Lena wyłożyła broń w pokrowcach oraz śrut na dolne łóżko.
- Szkoda, że nie mieliśmy więcej paramilitarnych zajęć. Na przykład jakiegoś fechtunku… Poza tym wiatrówki to średnia obrona. - Antek jak zwykle marudził pod nosem coraz bardziej zwiększając dystans do strzelb.
- Ta najlepiej prowadzenia czołgu, Antoś. Albo kręcenia napalmu. Poza tym wiatrówka zrobi z człowieka ser szwajcarski. Pod warunkiem, że umiesz celować oczywiście.
- To co robimy?- Marcelina nerwowo wyłamała palce.
- Wyśpimy się, poczekamy, aż wrócą z żarciem, przygotujemy się i wtedy ustalimy co dalej. Przydałoby się zrobić jakąś broń, bo wiatrówek jest trzy, a poza nimi mamy tylko kij baseball’owy.
- W sumie to ja umiem robić napalm.
          Wszyscy spojrzeli na długowłosego chłopaka, który właśnie przeglądał najbliżej leżący plecak. Gdy Mateusz poczuł na sobie spojrzenia trzech osób obrócił się ze zdziwioną miną.
- Co jest ci potrzebne?- Lena wpatrywała się w niego z nadzieją w oczach- W końcu mogą sobie nakurwiać ile tylko chcą, ale jeśli ich spalimy nie będą mieli jak.
Jej przyjaciel podrapał się po potylicy.
- Najprościej ze styropianu i benzyny. No wiecie, nawet gdy próbujesz się zgasić wodą może być już tylko gorzej, bo oblepia ci skórę gorącym plastikiem. Tylko zombiaki raczej tego nie poczują.
- Nieważne czy poczują. Może być to dla nich zupełnie bezbolesne, ale kiedy spalimy ich mięśnie i ścięgna nie poruszą się już- Lena opadła z usatysfakcjonowaną miną na łóżko.

Mamy broń. Prawdziwy sposób na te pieprzone trupy.

- Nie byłbym takim optymistą- Antek otworzył puszkę z jakimś gazowanym napojem i przyjrzał się zerwanej z korytarza mapie kompleksu. W pokoju panował półmrok- Gdzie chcecie szukać tego styropianu?
- Tutaj.- Lena uderzyła palcem w mapę.

***

- Rozumiecie plan?
          W pokoju przybyło nie tylko ludzi, ale i jedzenia spakowanego w różnorakie torby i plecaki. Doszedł Adrian z klasy Mateusza oraz Agata, Kamil i Adam.
- Ja zostaję z Agatą i pilnuję bazy, a wy ruszacie do autokarów po paliwo i styropian ze składzika za stołówką- Antek bujał się na krześle.
- Dokładnie. Idziemy dwoma grupami. Ja, Marcelina i Adam dreptamy do autokarów, a Mateusz, Adrian, Kamil do składzika- mówiąc to Lena jeździła palcem po mapie wyznaczając konkretne trasy- Ty Antoś po prostu nie zgiń- wyszczerzyła do niego kiełki- Zostawimy wam jedną wiatrówkę. Nam broń tak naprawdę się nie przyda, jeśli zwrócimy na siebie ich uwagę jesteśmy martwi. I jeszcze jedno. Nie pokazujcie tym ze stołówki, że nas nie zżarli. No chyba, że macie zamiar zmniejszyć nasze szanse przeżycia do zera. Jeśli ktoś chce stamtąd kogoś wyciągnąć, robi to po tej akcji. I na własną rękę. Rozumiecie?
          Przytaknęli. Każdy trzymał bardziej lub mniej zaawansowaną broń. Uśmiechnęła się. Zawsze lepiej umierać w doborowym towarzystwie.

***

          Wybiegł na korytarz. Jeszcze ułamki sekund temu usłyszał krzyk, jednak w przejściu nie było nikogo. Ruszył pędem mijając szereg klamek. Dopadł do framugi otwartych na oścież dwuskrzydłowych drzwi i od razu cofnął się, próbując wciskając się w ścianę. Powoli zjechał po niej ledwo powstrzymując odruch wymiotny. W środku łacznika między pawilonami były trzy zombiaki, w dodatku definitywnie coś żarły. Wychylił się i tym razem już zwymiotował. Na szczęście żywe trupy były zbyt zajęte jedzeniem chudego ciałka Agaty.

Wjebałeś się stary. Nie wziąłeś broni, nie wziąłeś kurwa niczego. Kto zapomniał zaryglować drzwi w tym jebanym łączniku? Dlaczego puściłeś ją samą, nie upomniałeś żeby wzięła broń? Dlaczego, gdy zaproponowała, że zrobi obchód nie poszedłeś za nią, deklu?

          Rozpoczął analizę położenia swojego i reszty. Lena, Marcelina i chłopaki powinni mijać stołówkę, żeby dorwać się do tego pieprzonego paliwa i styropianu potrzebna im będzie jeszcze co najmniej godzina. Chyba, że się na nich rzucą, wtedy prawdopodobnie nie wrócą. On z Agatą mieli pilnować bazy. I może z nikim się na to nie umawiał, ale powinien ją chronić. Brawo. Zawaliłeś po całości stary. Naprawdę będą musieli wrócić do trucheł jego, Agaty i żywych trupów ponad nimi? Antek poczuł, że gotuje się w nim krew. Przecież zostawili mu jedną wiatrówkę, niechętnie, ale zostawili.
          Otarł wargi i zaczął podnosić się do pionu. Cofał się wgłąb korytarza przyklejony do ściany, boleśnie szorując plecami o klamki drzwi. Modlił się w duchy, żeby zombiaki go nie usłyszały. Denerwował się. Nie dość, że strzelec z niego żaden to jeszcze trzęsą mu się ręce. Cichaczem dostał się w końcu do ich pokoju, zamknął za sobą drzwi i poczuł, że nogi ma jak z waty. Podszedł chwiejnie do broni, uprzednio płucząc usta pierwszym lepszym napojem, który wpadł mu do ręki i drżącą ręką wyjął z puszki po fasolce garść śrutu. Kształtem przypominał kieliszek.

Tia, przyjacielu upij się, a potem obudź w normalnym świecie. Ten się kurwa skończył.

          Czuł, że zaczyna go to przerastać. Jak każdy miał na koncie masę filmów i książek o apokalipsach zombie, ale to było nic. Teraz był pewny, że jego szanse są nikłe.

Zdechniesz jak nic nie zrobisz, deklu.

          Złapał wiatrówkę i zobaczył jak szybko może ładować kolejne kieliszki. Zbladł. Pół minuty. Zabije jednego, jeśli mu się poszczęści padną dwa. Z trzecim nie ma szans. Chyba, że coś wykombinuje. Wyszedł na korytarz. 10 metrów. Czyli jakieś trzy, może cztery minuty. Tyle na dobiegnięcie, dwa strzały, powrót do korytarza, trzeci strzał, schowanie się za drzwiami i ostatni strzał. Cztery strzały, tylko raz ma prawo chybić. Tylko raz. Musiał dać radę.
          Wrócił do pokoju, poprawił sznurówki, ułożył kolbę w kołku pomiędzy barkiem, a klatką piersiową. Wziął trzy naboje, położył je delikatnie na dolnej wardze i mocno zacisnął usta. Tak najszybciej je załaduje. Otworzył drzwi i wysunął się na korytarz.

10 metrów.

Skorygował ułożenie broni i przysunął twarz do skupiając się na szczerbince i muszce.

5 metrów.

Oddychał powoli, przez nos bez przerwy dotykając językiem metalicznych kieliszków. Smakowały trochę jak krew.

2 metry.

Zaczął się denerwować. Kropla słonego potu zawisła na koniuszku jego nosa łaskocząc i doprowadzając go do szewskiej pasji. Nie trzęś się, Antek.

Drzwi.

Zacisnął mocniej usta, wychylił lufę przez framugę. Otarł nos o broń i zamarł. Dasz radę.

          Wychylił się bardzo powolutku, szukając pierwszego celu. Udało mu się powstrzymać krzyk, gdy lufa zawisła kilka centymetrów przed szpetnym pyskiem zombiaka. Strzelił bez namysłu. Trafiłby nawet ślepiec. Śrut zniknął w głowie kogoś kto jeszcze kilka godzin temu stał z nim na zbiórce. Złamał broń i włożył kolejny nabój. Uniósł ją w momencie, gdy kolejny trup ruszył w jego stronę strzelił znowu. Chybił. Zaklął szpetnie i rzucił się do korytarza, ładując po drodze kolejny kieliszek. Słyszał rzężący oddech tuż, tuż za nim. Dopadł drzwi, odwrócił się i ponownie strzelił. Tym razem strzał urwał trupowi tylko kawałek łba, jednak siła porwała go na ziemie.

Tak Lena, ja taki ser szwajcarski z zombiaków mam w dupie.

          Antek zobaczył, że ostatni zombiak jest przechodzi przez drzwi do korytarza złamał broń i skoczył na głowę przed chwilą powalonego żywego trupa. Przy ładowaniu broni ślizgał się na kawałkach mózgu, ale nie stracił równowagi. Zrównał szczerbinkę z muszką, wycelował, odetchnął i uspokoił się. Dasz radę, Antek. Za Agatę. Nacisnął spust, strzelił.
I chybił.

CDN.

          Tak jak mówiłam kontynuacja jest! Wolniej niż zamierzałam, ale jest. Ukłony dla Kocyny przez którą zamiast robić notatki na lekcji, ewentualnie spać piszę o zombiakach. W końcu charaktery w tym opowiadaniu to lekko przeinaczone osoby z mojej klasy. Kontynuacja, oby jak najszybciej.