W głowie pełnej duchów
przeszłości, śliskich macek strachu i przyciskającego do ziemi ciężaru
stresu, nie ma miejsca na marzenia. Dlatego nie potrafię wytrzymać we
własnej głowie. Marzy mi się, żeby znaleźć pilot do uniwersum, żeby
wcisnąć stop i wziąć głęboki oddech. Może na chwilkę odpuścić, bo jak
znaleźć ukojenie w tej całej panice?
To takie niepotrzebne. Zbędne i nieprzydatne.
Ale ja tylko szukam
sposobu, aby pozbyć się tych nawarstwionych do rozmiarów góry lodowej
problemów, które nieuprzejmie spędzają mi sen z powiek. Nie mogę zostać
ze sobą sam na sam, bo przecież już całkiem zwariuje. To trochę tak,
jakby nie znać własnego umysłu. Coś za mną chodzi, słyszysz to dyszenie?
Powiedz mi, że nie jestem szaleńcem. Tak, wiem, przecież widzę to jak
na mnie patrzysz. Też spoglądam w lustro, na dnie oczu majaczy cień
strachu, ale może to tylko wyniszczone odbicie paranoika.
Bez czasu, bez poduszki, bez drogi, bez sposobu.
Na odpoczynek, dla snu, którą można uciec, żeby zapomnieć.
Przepraszam, możecie mi przypomnieć czy kiedykolwiek uczono nas, jak
uciec grawitacji? Gdzieś pośród tych wszystkich tomiszczy i
podręczników, które wpychali nam do głowy, zawarto informacje jak
dokonać dobrego wyboru? Bo ja zapominam jak się oddycha.
I chyba się trzymam.
Trzymam się.
Każdy ma jakąś modlitwę, a moja zaczyna się właśnie tak.
Ktoś wie dlaczego
wszystko jest takie ciężkie? Czy to naprawdę brzmi na wyolbrzymione?
Kiedy ja to czuję, chyba mam na barkach dużo więcej niż mogę udźwignąć.
Dźwigam nawet to, co mnie zasmuca, niszczy i ciągnie w dół, może powinno
się zgubić balast? Kiedy wszystko stało się tak inne? Kiedy wygubiło
się rytm, zmieniło bicie serca w paskudną kakofonię, której nie mam już
ochoty słuchać? Ojej, jakie to głośne, jakie przestraszone. To naprawdę
moje? Moje?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz