Ostatnio świadomość tego, jak dobrych ludzi mam naokoło siebie wybuchła mi w twarz. Wszystko co dobrego mam, to właśnie ludzie. Choć z drugiej strony zawsze można powiedzieć, że wszystko złe co mnie spotkało to również ludzie. Dysonans, paradoks, żyćko jednym słowem.
Ciągle uczę się bycia fair w relacjach. Nie idzie łatwo, wciąż mam masę wątpliwości. Jakiś czas temu poodcinałam się od wszelkich toksycznych osób i zostałam z małą garstką, ale jakże sympatyczną. I wciąż zadawałam sobie to pytanie: czy ja aby za dużo nie wymagam od innych?
Nie wiem. Takie rzeczy jeszcze ciężko mi stwierdzić.
Utwierdzam się jednakże w przekonaniu, iż człowiek nie potrzebuje setek koleżanek i kolegów, nawet jeśli wygląda to dobrze na facebooku, czy instagramie. Wystarczą te dwie, trzy osoby, do których można napisać, zadzwonić i powiedzieć ale jest super, a równocześnie, ale jest beznadziejnie. Nie ważyć słów, nie myśleć gorączkowo, czy to co teraz mówię ma odpowiednią składnie, poziom humoru, ale i powagi, jest wyważone, poprawne, wykastrowane przez konwenanse i zasady przyjęte przez ogół.
Dobrze wiedzieć, że będą z tobą szukać kota po północy, że poprawią ci wszędobylskie przecinki w pracy semestralnej, a na prośbę o pomoc w szukaniu informacji przekopią cały internet, nawet zapytają babcię i nieznajomego na ulicy, bo mogą. Przywiozą ci płytę ukochanego zespołu, bo nie możesz jechać na drugi koniec kraju i usłyszysz od innych, że przecież tyle już o tobie wiedzą, ktoś w końcu często o tobie wspomina.
Cichsze mam sny teraz i lepiej odpoczywam, mimo że pracy mam chyba jeszcze więcej niż w tamtym semestrze.
Lepiej się żyje, gdy się wie, że ktoś na tym świecie cię po prostu kocha.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz