Uwaga!
Fik zawiera spoilery z Endgame. Jeśli ten film
Was jeszcze nie zdążył połamać na kawałeczki, bo go zwyczajnie nie
widzieliście, to zapraszam po zapoznaniu się z filmem.
Opowiedzcie co u Was, dawno mnie tu nie było i się stęskniłam.
Opowiedzcie co u Was, dawno mnie tu nie było i się stęskniłam.
- I kiedy wyruszasz oddać te kamyczki?
- Jutro.
Siedzieli
na ławce w Prospect Parku już od jakiegoś czasu, rozmawiając o
wszystkim, co ominęło Barnesa przez te pięć lat, które dla niego były
przecież tylko krótką chwilą. Ludzie naokoło spacerowali, grali w
bejsbol i, na szczęście, nie zwracali na nich nawet najmniejszej uwagi.
Bucky popijał colę ze szklanej butelki, Steve już swoją skończył i tylko
spoglądał przed siebie. Cola w brooklyńskim parku była ich małą
tradycją z dzieciństwa, która przyjemnie było teraz odtworzyć, nawet
jeśli świat naokoło nie był tym samym, który znali za małolata.
- Jak tam było?
- Gdzie?
Bucky wykonał metalową dłonią nieokreślony gest w powietrzu.
- W przeszłości.
Steve
zapatrzył się przed siebie. W parku były dziesiątki ludzi, tłumy wśród
których można było poczuć choć cząstkę anonimowości. Ale on i tak czułby
się zagubiony, gdyby nie Barnes siedzący tuż obok.
- Naprawdę chcesz wiedzieć?
Skinął głową. W końcu zawsze chciał wiedzieć wszystko, co dotyczyło Steve’a.
- Wiesz, w końcu oboje podróżowaliśmy w czasie, tyle że bez własnej woli, no i jedynie w przód.
Rogers
uważnie obserwował, jak jakiś chłopiec ćwiczył ze swoim ojcem podania
piłki bejsbolowej. Nie szło mu dobrze, ale rodzic nie przestawał go
zachęcać, uśmiechając się szeroko.
- I chcesz wiedzieć, jak to jest się cofnąć – bardziej stwierdził niż zapytał Steve.
Kątem
oka widział, jak Barnes powoli skinął głową. On też patrzył przed
siebie, jednak jego uwagę przykuło dwóch nastolatków, oglądających coś
na tablecie, a dokładniej moment, kiedy ten bardziej chuderlawy zasadzał
drugiemu kuksańca w bok.
- Dziwnie… Wszystko niby jest
dokładnie takie same, jak wtedy kiedy to przeżywałeś, ale jednak
kompletnie inne. Widzisz to z inne perspektywy i w dodatku ze
świadomością tego, co za chwilę nastąpi. Inaczej było gdy cofaliśmy się z
Tonym jeszcze raz po Tesseract. I… - umilkł na chwilę, starając się
zebrać słowa. Bucky’emu wydawało się już, że zamilkł na dobre, gdy w
końcu Steve’owi udało się wydukać: I… Ona tam była.
- Peggy?
Rogers
nie zapytał „skąd wiesz”, ujmowałoby to Barnesowi, który znał go w
końcu całe życie. Przełknął tylko głośniej ślinę i powiedział:
- Peggy.
- Widziała cię?
Pokręcił głową.
- Ja tam tylko stałem, widziałem ją przez szybę, sprawdzała jakieś papiery, wiesz, wszystko robiła…
-
… na ten swój Carterowski sposób – dokończył. - Jednocześnie z gracją,
ale doskonale wiedziałeś, że w każdej sekundzie mogłaby zabić cię
zszywaczem czy segregatorem.
- Lepiej bym tego nie ujął.
- To twoje słowa. Co prawda sprzed 70 lat, ale wciąż je pamiętam.
Rogers
uśmiechnął się kącikiem ust. Oparł łokcie na kolanach, a brodę złożył
na splecionych dłoniach, wpatrując się intensywnie w piłkę, która
właśnie po raz kolejny pokonywała dystans między ojcem i synem.
- Chciałeś, żeby spojrzała.
Wzdrygnął się.
Piłka
spadła na ziemię, gdy do grających podeszła niewysoka kobieta,
prawdopodobnie matka chłopca, sądząc po jego uśmiechu i szybkim sprincie
w kierunku jej rozłożonych dłoni.
- Bałem się. Że nie spojrzy i nie zobaczę znów jej twarzy. Albo że spojrzy i…
- Nie dasz rady wrócić.
- Coś w ten deseń.
Milczeli
długo, choć słońce nie zaczęło jeszcze zachodzić, prześwitywało tylko
przez liście i kładło się miękko na kolanach Steve’a. Bucky siedział
całkowicie w cieniu.
- Spakowałeś się już?
- Nie będzie mnie tam tak długo, żebym musiał się pakować. Banner mówił coś o pięciu sekundach w naszym świecie. Przyjdziesz?
- Jasne, jakbyś zaczął odwalać coś głupiego, to muszę cię ogarnąć, nie?
Rogers pokręcił głową z niedowierzaniem, ale i uśmiechem na ustach.
Bucky
wstał, naciągnął się, aż strzelił mu staw barkowy. Wyszedł z cienia i
stanął przed Stevem, patrząc mu bardzo intensywnie w oczy.
-
Do zobaczenia jutro – powiedział wzruszając nonszalancko ramionami,
choć Steve dałby sobie rękę uciąć, że w tych słowach była jakaś nuta
niepewności.
- Do zobaczenia, Buck – oparł, również stając i ściskając Barnesowi dłoń.
Patrzył chwilę, jak były Zimowy Żołnierz odchodzi w swoją stronę, gdy nagle ten przystanął i spojrzał na niego przez ramię.
- Mam nadzieję, że tym razem na ciebie spojrzy.
***
Kiedy
Banner próbował przywrócić Steve’a z powrotem, a Sam nagle zbladł
kompletnie nie mając pojęcia, co powinien teraz zrobić, Bucky po prostu
stał, wpatrując się w teleporter z uśmiechem.
Wiedział.
Znał go całe życie, więc był pewien, że Rogers już nie wróci.
Tarcza Kapitana została odwieszona na kołek, Steve zasalutował jej ostatni raz i dokładnie zamknął za sobą drzwi.
Podniósł
wzrok i ze spokojem w sercu spojrzał na te przygarbione losem plecy
staruszka siedzącego na ławeczce. Dzieliły ich trzy kroki, na które
składała się przepaść głęboka na kilkadziesiąt lat. Sam i Bruce jeszcze
go nie widzieli, wiedział, że nie popatrzą w kierunku Rogersa jeszcze
przez jakiś czas, dlatego też Bucky przeżywał tę chwilę.
Cieszył
go widok Steve’a bez tarczy, bo tak jak szanował ideę Kapitana Ameryki,
to z całego serca nienawidził, co ten symbol zrobił ze swojego
nosiciela. Steve, który wybrał choć ten jeden raz, ach jakże samolubnie,
siebie zamiast całego świata, był dla Barnesa prawdziwym powodem do
dumy.
Oczami wyobraźni widział jak Peggy spogląda na
Steve’a, jak otwiera usta w całkowitym zdziwieniu, jak Rogers stara się
coś powiedzieć, ale nie jest to typowa dla niego gadka motywacyjna, więc
głos więźnie mu gardle.
Odetchnął głębiej.
Nie
chciał dopuścić do siebie ciężkiej myśli, ale otworzyła już każde drzwi
w jego umyśle i wpuściła kroplę piekącej goryczy w całą tę ulgę i
spokój, który teraz odczuwał. Tak małą, że nie można by jej dojrzeć, a
tak gorzką, że mogłaby zatruć cały świat.
Bo to nie była ich rzeczywistość.
Choć może gdzieś jest czas i miejsce, które należy się im.
Może gdzieś jest.
Ale to nie tutaj.
Trzymał głowę wysoko, jak kłamstwo, że wcale nie chciał, żeby został tutaj z nim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz