...

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Rune Rebel cz. II

         W ciągu kolejnego roku Talon nie odstąpił generała Du Couteau na więcej niż magiczną odległość siedmiu kroków. Podczas każdego przemówienia, uczty czy nawet spotkania rodzinnego obok ojca Katariny kroczył fioletowy cień. Jednak zarówno dziewczyna, jak i młodsza siostra trzymała się na dystans większy niż osobisty skrytobójca i obrońca pana Zamczyska. Dzieciństwo spędziły pod bacznym okiem nianiek i nauczycieli. W podstawowym wykształceniu dziewczynek znajdował się savoir-vivre, nauka retoryki, poprawnej postawy, czytania oraz podstawy algebry, kaligrafii i historii. Po kilkunastu ucieczkach Katariny z tych, jak zwykła mawiać, „babskich zajęć” opiekunowie zastąpili te zajęcia jazdą konną. Okazało się to strzałem w dziesiątkę. Czasem Katarina uciekała z zajęć, by tylko doskonalić swoje umiejętności jeździeckie.
        Koniuszym i jej nauczycielem jazdy konnej był Caval. Kiedy przyszła do mężczyzny po raz pierwszy spodziewała się długich wywodów na temat delikatnego i ostrożnego obchodzenia się z koniem. Zamiast tego po przekroczeniu progu w jej kierunku poleciała szczotka, a ogorzałe ramię Cavalo wskazało na jabłkowatą klacz.
- Obchodź się z koniem zawsze łagodnie, a jednocześnie stanowczo, gdyż tylko wtedy zwierzę może być posłuszne.
        Dziewczyna chwyciła więc za szczotkę z włosia i żwawo podeszła do klaczy z postanowieniem zaczęcia oporządzenia od ogona. Skończyło się to, jak się później dowiedziała, zupełnie naturalnym ruchem samoobronnym zwierza, które walnęło ją w pierś kopytem. Katarina obudziła się we własnym pokoju z tępym bólem, pulsującym i promieniującym aż po cebulki włosów. Gdy udało jej się unieść ciężkie powieki świat zawirował wpuszczając w siebie po kolei odcienie szarości, brązy, aż w końcu przed twarzą zamigotały zielone tęczówki jej ojca.
- I jak? Obrywanie kopytem jest przyjemniejsze niż wyszywanie obrusów? Wolisz złamane żebro zamiast prostego trzymania głowy?
- Oczywiście, że tak - uśmiechnęła się czując w ustach metaliczny posmak krwi, która osadziła się na zębach w postaci grudek.
- Nawet nie masz pojęcia jak bardzo wdałaś się w matkę.
        Wargi dziewczyny zadrżały. Pani Du Couteau podczas wieloletnich wojen z Demacjańskimi i Iońskimi wojskami wsławiła się jako Lotos Śmierci. Orion była wzorem wszystkich zabójców i nożowników, tajną bronią Noxus, która zamiast mieczy lubowała się w sztyletach czy kordzikach. Jednak nie była dobrą matką. Przez czternaście lat jej życia Katarina widziała rodzicielkę epizodycznie. Orion z wielkim hukiem wjeżdżała do Zamczyska, ojciec wyprawiał wielką ucztę , która trwała zwykle kilka dni, potem matka odpoczywała we własnych pokojach, trenowała w podziemiach i wracała na front.Podczas uczt oklaskiwała cudownie śpiewającą Cassiopeię i chwaliła ją za pięknie wyszyte tkaniny. Nigdy nie uśmiechnęła się w ten sposób do Katariny. Tylko raz, pewnego zimowego poranka, gdy Katarina otulona puchatą kurtką Tardiego łupała z żołnierzami w karty matka pokazała, że wie o jej istnieniu. Siedziała tak jak zawsze, przy stole w strażnicy wraz z Tardim, Zitranem, Dużym Kronem oraz Ditmarem. Zimno ciągnęło im po plecach, a mały kominek w ogóle nie poprawiał sytuacji. Żołnierze popijali grzane wino, które ogrzewało się w ogniu, a Katarina siorbała parujące kakao z wielkiego kufla.
- Wyłóż karty, maleństwo - zacharczał Zitran. Był najstarszy z całej drużyny, według historii innych żołnierzy przeżył dwie próby powieszenia przez Demacjańczyków. Gdy Katarina zapytała mężczyznę, czy jest człowiekiem odpowiedział jej zagadkowym uśmieszkiem.
- Mówisz o mnie czy Dronie? - otuliła się mocniej kurtką z wilczej skóry i pociągnęła z kufla parząc sobie język. Duży Dron, którego udało jej się w końcu przerosnąć, wybałuszył oczy, a następnie ryknął gromkim śmiechem wraz z resztą żołnierzy.
- Nie kręć mi tu nosem panienko, tylko kładź karty. Na trzy. Raz, dwa.. trzy!
Dziewczyna omiotła wzrokiem wysłużony dębowy stół. Jej dama, walet Zitrana, dziesiątka Dużego Krona i trójka Tardiego.
Za grosz talentu do kart…
Oczywistym było, że każdy z nich oszukiwał na tylko sobie znany sposób. Spojrzała na blankiecik Ditmara. Dama kier.
- WOJNA!- powiedzieli równocześnie. W tym momencie poczuła jak na jej głowę spada czyjaś dłoń burząc jej czerwone włosy. Odwróciła się na zydlu z chęcią krzyku, lecz napastnikiem okazała się jej matka.
- Nie wstawać.
Krótki i zwięzły rozkaz. Takie żołnierze lubią najbardziej.
- Jak nazywa się ta gra? - zapytała Ditmara, który był wśród nich najwyższy rangą.
- Wojna, pani.
- Wojna? - Orion zaśmiała się. Znów nie do Katariny, co wywołało mocne i zimne ukłucie bólu. - Tak wam się śpieszy chłopaczki na wojenkę? Umierać się zachciało, czy macie plan zgrywać bohaterów? Na froncie nawet najodważniejszy w słowach jest gówna wart, panowie. Gówna, rozumiecie? A jest to najmniej przydatna rzecz, gdy lecą na was strzały, a obok towarzysze padają sikając krwią na prawo i lewo. Tu nie trzeba odwagi. Potrzebujecie strachu i słabości, bo to je mamy przezwyciężać. Bójcie się śmierci i nie dajcie się zabić. Uczyńcie chęć powrotu do domu, do łóżka, dzieci, żony waszym najostrzejszym orężem. Tylko wtedy będziecie mogli wygrać.
        Zapadła cisza. Katarina wpatrywała się w kobietę, która na te kilka chwil przestała być matką, a stała się cudowną bronią Noxus, wzorem każdego żołnierza. Nagle rysy twarzy pani Du Couteau złagodniały, a zielone oczy przeniosły się na córkę.
- Może zamiast wojny zagracie w oczko? - Orion ruszyła w stronę wyjścia ze strażnicy - Widzę tu jedną osóbkę, która swoimi patrzałkami rozgromi was wszystkich.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz