...

niedziela, 26 czerwca 2016

Ciasto ze śliwkami cz.4



Ogień strawi wszystko 

Wokoło niego wszystko płonęło. Wsłuchał się w trzask ognia trawiącego wszystko, z czym tylko zetknęły się jego jęzory, w brzęczenie psującej się instalacji i ciche jęki ofiar. Po raz nie wiadomo który przeładował broń; Barrett M82 w jego rękach niósł śmierć od dziesiątek lat, dziś jednak to on wybierał cel. Namierzał uspokajał oddech, ryglował obracając zamek tak, aby się zamknął i strzelał. Świst kuli – muzyka dla jego uszu. Kiedy lufa, suwadło oraz zamek odskoczyły do tyłu, czekając, aż ponownie zmieni ich położenie, mignął mu kolejny cel, a on nacisnął spust. Zamontowany na lufie hamulec wylotowy zmniejszył odrzut, dzięki czemu Barrett pozostał w mniej więcej tej samej pozycji. Krzyki. Też chciał wrzeszczeć, a nawet wyć. Uspokoił oddech.
 
Ilu to już?

- Ponad czterdziestu Stevie, przecież widziałeś wszystkie strzały.

Chłopiec siedział obok niego, ogień oświetlał jego twarz, przez co wydawał się Bucky'emu jeszcze bardziej drobny. W dłoniach obracał jeden z pustych magazynków. Na jego twarzy widział cień niezadowolenia. Buck wiedział, że Steve nie pochwał tego masowego mordu, ale musiał go zawieść jeszcze ten jeden raz. Ostatni raz, obiecał sobie. W końcu jeśli nie będzie szybki, to HYDRze odrośnie nowa głowa.

Cel.
Oddech.
Strzał.
Krzyk.
Cisza.
Bucky włożył do Barretta kolejny magazynek.

To chyba ostatni.

- Też mam taką nadzieję, Stevie.

Podniósł się z ziemi zdejmując z pleców CZ Vz. 61 E Skorpion. Przełączył na półautomat i zszedł ze swojej kryjówki. Słyszał cichy tupot stóp tuż za nim.

- Zostań tu. Nie wiem czy wszystkich czysto trafiłem.

Przecież wiesz, że nie może mi się nic stać.

Barnes chciał powiedzieć coś w stylu: Wolę się nie upewniać, ale nie chciał się kłócić z chłopakiem. Szedł po magazynie kompletnie się nie kryjąc, w końcu nie miał już przed kim. Płomienie lizały ściany, ale zupełnie się nimi nie przejmował. Mijał kolejne ciała, rozglądał się czy ogień dobrze się rozprzestrzenia, musiał się upewnić, że całe to miejsce pójdzie z dymem. Nawet gdyby miał zginąć razem z nim. Budynki naokoło zaczynały się zawalać, słyszał to, ale nawet nie przyspieszał kroku. Trupy, które mijał nie poruszały się, nie dochodziły go też żadne jęki czy charkot. Czysto wykonana robota.

Dopiero gdy doszedł do drzwi magazynu jeden z żołnierzy poruszył się i spojrzał mu w oczy. Gdy tylko mężczyzna go rozpoznał na jego twarz wstąpiło przerażenie, wiedział, że nie ma szans z Zimowym Żołnierzem. Był młody, nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia parę lat. Barnes słyszał, jak woła matkę, jak prosi go o litość, ale podniósł broń bez najmniejszego nawet ukłucia winy. Nad nim nikt się nie litował.

Coś jasnego mignęło z boku i nagle między nim, a żołnierzem z symbolem Hydry na piersi stanął Steve.

To tylko dzieciak, taki jak ja czy ty. To nie on cię skrzywdził.

Bucky opuścił broń i spojrzał ponad Stevem, co notabene nie było ciężkim zadaniem, przyglądając się młodemu żołnierzowi. Ustrzelił go w nogę, więc nawet gdyby pozwolił mu odejść, prawdopodobnie nie dałby rady doczołgać się w jakieś bezpieczne miejsce. Chłopak powtarzał błagania niczym litanię, co zaczynało doprowadzać go do szału.

Bucky.

- Nie ma tu nikogo dobrego Steve, jeśli ktoś dołączył do HYDRY, to jest takim samym potworem jak ja – warknął znowu unosząc broń. Tu nawet nie chodziło tylko o zemstę, nie. Chciał, żeby wiedzieli, że stworzenie Zimowego Żołnierza nie ujdzie im płazem. Chciał być ich koszmarem. Chwycił żołnierza za kurtkę i podniósł do góry, jego oczy wypełniły czysty strach. Buck wyrzucił go przez drzwi magazynu podążając za nim. Na zewnątrz płomienie rozprzestrzeniły się szybciej, otaczały ich, ogień trzaskał, a Buck miał nieodpartą chęć strzelenia żołnierzowi w tył głowy. Zamiast tego kopnął go w żebra, biodro, a na końcu w szczękę.
 
To na pewno potrzebne?

Steve stał koło niego bujając się na stopach z rękami założony z tyłu. Spojrzał na niego przewiercając go niebieskimi ślepkami czekając na odpowiedź. Bucky spojrzał na niego i powiedział cicho, ale bardzo wyraźnie.

– Niech im powie Stevie. Niech wiedzą, że po nich idę. Że spalę HYDRĘ w zarodku, że nie zostanie z nich nic, co mogłoby urosnąć w nową głowę.

Chłopiec kiwnął głową i poszedł przed siebie przechodząc nad żołnierzem. Buck pokręcił głową ruszając za Stevem, po chwili ginąc w płonącym lesie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz