Pamiętała, jak Steve'owi
prawie udało się podnieść młot Thora, na tej pamiętnej imprezie, gdy
Ultron się "obudził". Był godny, był bohaterem i wszyscy to wiedzieli,
nikt nawet nie próbował tego kwestionować. Reszt próbowała, siłowała się z młotem, ale bez skutków. Próby podniesienia go
odmówiła tylko ona i Clint. Barton, wychowany przez cyrkowców, uważał to
wszystko za nędzną sztuczkę. Dodatkowo twierdił, że są kwita, bo Thor nie
potrafił naciągnąć jego łuku.
Ona się po prostu bała.
Wiedziała, że nie jest „godna" cokolwiek to znaczyło. Była mordercą,
oszukiwała wszystkich, nawet samą siebie. Jednak w ciągu ostatnich tych
ostatnich lat zaczynała czuć, że w końcu znalazła dom. Byli swego
rodzaju rodziną, a wieża stała się jej domem. Dziwne, obce słowa, ale zaczynała je
nareszcie rozumieć. Nikomu by się to tego nie przyznała, nawet
Clintowi. Piastowała je jednak w sercu jak prawdziwy skarb. Choć może było to
właściwe? Przecież to właśnie robi się ze skarbami, prawda? Strzeże się
ich. Może ona i jej drużyna, nie wpasowałaby się w jakikolwiek normalny obraz rodziny,
ale tym właśnie dla niej byli.
Dlatego w wirze walki po
raz pierwszy opanował ją szał. Bo ktoś spróbował ich skrzywdzić, bo
jedno z nich leżało na ziemi wijąc się z bólu. Sama została powalona, ale
zerwała się, chwyciła pierwszą lepszą rzecz i uderzyła wroga z całą
furią, która w niej wezbrała.
I gdy tak stała, dysząc, prawie płacząc ze złości oraz strachu, nagle zrozumiała co tak właściwie trzyma.
Młot upadł na ziemię, ale ona nie mogła się nawet poruszyć, będąc w zupełnym szoku.
Bo może to właśnie znaczyło, że udało jej się wymazać z siebie całą tą czerwień, że może jest wolna.
I może też jest bohaterem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz