Woda już dawno zrobiła się zimna.
Myśli znowu atakowały ją
nieustannie, były niczym ostrzał z karabinu samopowtarzalnego. Kąsały
jej poczucie własnej wartości, sącząc w nią truciznę, jak
najniebezpieczniejsze węże. I wtedy ponownie przychodziła ta myśl, że
jeśli tak ma wyglądać jej życie, to ona już nie ma na nie siły.
- Natasza?
Głos doszedł do niej jakby z oddali, a otrząsnęła się dopiero po chwili.
- Tak?
- Wszystko w porządku?
Cisza.
Starała się sobie
przypomnieć, kiedy ostatni raz takie stwierdzenie, mogłoby odnosić się
do jej życia. I nie wiedziała czy kiedykolwiek.
Coś starało się ją zawołać, przywołać, ale było bardzo, bardzo daleko.
- Nat.
Co mu miała powiedzieć?
Że ludzie, których pokochała, którym zaufała gryzą piach? Ewentualnie
odeszli, a ona nie ma od nich nawet skrawka informacji, która
potwierdzałaby czy żyją?
- Słyszę co robisz. Miałaś przestać, pamiętasz?
Spojrzała na swoje nogi,
zostawiła na nich grube, czerwone pręgi, z niektórych leniwie ciekła
krew. Nagle zauważyła, że woda jest nie tylko zimna.
Była też czerwona.
Ręce machinalnie
przesuwał się od łydek, przez miękką skórę pod kolanami, kończąc na
udach. Od czasu do czasu kaleczyła też biodra, a nawet brzuch. Był to
monotonny, powolny, lekko hipnotyzujący ruch.
Bardzo uspokajająco uzależniający.
- Nat, otwórz. Proszę. Wiem, że mnie słyszysz, otrząśnij się z tego.
Popełniła tytaniczny
wysiłek próbując wstać. Nie miała siły się wytrzeć, więc tylko owinęła
się szlafrokiem, nie zważając na krwawe ślady na posadzce. Zawahała się
przed naciśnięciem klamki, bała się konfrontacji z tym bystrym i
wszystkowiedzącym spojrzeniem jego oczu.
- Idę Clint – szepnęła.
Drzwi odbiły się od ściany, pokój ział pustką. Nie musiała się rozglądać.
Wiedziała, że jeśli będzie chciała go znaleźć, musi przejść się na cmentarz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz