Naciągnął mocniej czapkę
z daszkiem, poprawił kaptur, upewniając się, że zasłania jak największą
część jego twarzy. Przeklął w myślach Petera, za to, że dał mu się
namówić na zdjęcia maski. Teraz stał w przedpokoju z kwaśną miną
czekając na przyjaciela, który guzdrał się niemożebnie.
- Petey! Ile można się przebierać?! - krzyknął przecierając jednocześnie twarz pełną starych blizn.
Oparł się o framugę i
założył ręce na klatce piersiowej. Wtedy ją zobaczył, stała w drzwiach
kuchni, na jej ustach rozciągał się przyjemny, ciepły uśmiech. Taki
którym zwykle obdarzała Petera. Spuścił na chwilę głowę, po czym zganił
siebie samego w myślach, że nie może się zachowywać jak dzieciak. Pod
jego nos został podstawiony talerzyk z ciastem – pachniało obłędnie.
Wziął go z cichym podziękowaniem i o mało się nie zapowietrzył, gdy
zrozumiał, że to jego ulubione, czekoladowe z gruszkami. Na widok jego
zszokowanej miny, która po chwili zmieniła się w szeroki uśmiech, ciocia
May parsknęła śmiechem.
- Jak w pracy, Wade? –
lubił jej głos, był w pewien sposób kojący. Zerknął na nią, po raz
kolejny czując ogromne pokłady sympatii do cioci May. Bo w jej
spojrzeniu nie było obrzydzenia, strachu czy nienawiści, tylko
zaciekawienie, dobro i miłość.
- Idę dziś na nocną zmianę, oczywiście po tym jak odprowadzę Petera – powiedział pomiędzy kęsami ciasta.
Kobieta uniosła brew do góry, a Wade znowu zastanowił się czy ona się przypadkiem wszystkiego nie domyśla.
- Myślę, że lekceważysz mojego chłopca, Wade – w jej oczach błysnęło rozbawienie.
- Będę spokojniejszy – wzruszył ramionami.
- Nie przemęczasz się? Wydawało mi się, że ostatnio widziałam jakieś opatrunki na twoich rękach.
- Nie, nie wszystko w
porządku. Poza tym, jedna blizna w tą czy w tą nie robi różnicy –
mruknął. Prawdą było, że nosił opatrunki, ale raczej dlatego, żeby nie
zauważono o ile mniejsze są jego regenerujące się po amputacji ręce.
Musiał stwarzać jakieś pozory. Kobieta pokiwała głową, po czym wyjęła
pusty talerzyk z jego rąk.
- Chcesz dokładkę?
Pokręcił głową, w tym
samym momencie, gdy usłyszał szybki tupot stóp i jego oczom ukazał się
chuderlawy nastolatek z torbą w ręce i aparatem na szyi. Jego nowa,
ogromna pasja. W końcu przestał znosić do domu bardzo mordercze i
jadowite "puchate kulki", jak to zwykł mawiać. Uśmiechnął się do Petera i
zarzucił plecak na ramię. Parker zatrzymał się tuż przed nim z szerokim
uśmiechem, po czym odwrócił się do cioci przytulając ją i mówiąc, że
wróci koło dziesiątej. Kobieta pogroziła mu palcem, że ma się nie
spóźnić, jednak efekt zepsuło przyjacielskie mrugnięcie okiem. Wade
puścił chłopaka przodem, który wybiegł przez drzwi, łapiąc go po drodze
za dłoń. Krzyknął jeszcze „Trzymaj się ciociu!" na odchodnym; energia
wręcz go rozpierała, co od razu poprawiło Wade'owi humor. Uśmiechnął się
i nim zamknął drzwi również rzucił, choć ciszej głosem prawie zniżony,
do szeptu, jednak będąc pewnym, że kobieta go usłyszała:
- Do zobaczenia ciociu.
Bardzo powoli zaczynał czuć się częścią tej rodziny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz