- Znowu. Znowu to
zrobiłeś – głos Petera był przesiąknięty złością, zawodem i czymś, czego
Deadpool nie potrafił do końca zidentyfikować. Spojrzał na swoje
ostrze, po którym ściekała krew. Nie musiał się odwracać, oczami
wyobraźni widział trupa, który mógł zostać podręcznikowym przykładem
dekapitacji. Westchnął głośno i jednym sprawnym ruchem strzepnął krew z
broni.
- Przesadzasz Peteeey –
próbował wybrnąć z sytuacji, odwracając się od coraz bardziej
rozjuszonego Parkera i spoglądając gdzieś w bok. Przymknął oczy słysząc
szybkie kroki Parkera, który nagle znalazł się tuż przed nim, po czym
uderzył go kilka razy w klatkę piersiową. Ciosy nie miały być
szczególnie silne, byłe przepełnione złością i zrezygnowaniem. Deadpool
złapał go za nadgarstki dopiero po dłuższej chwili, wciąż niezbyt
wiedząc, co ma powiedzieć – Dobra, wiem, zawaliłem.
- Zawaliłeś?! Obiecałeś mi coś idioto.
- Myślałem, że ta kula cię dosięgnie. Wolałem się upewnić...
- Umiem o siebie zadbać –
warknięcie było ciche, ale o wiele bardziej przerażające niż gdyby
Peter wrzasnął. Wade puścił jego dłonie, po czym odwrócił się w kierunku
krawędzi budynku i usiadł tak, żeby widzieć życie toczące się ponad
osiemdziesiąt metrów pod jego stopami. Peter nic nie mówił i Deadpool
był niemal pewien, że chłopak zaraz zniknie bez słowa, a on nie zobaczy
go przez najbliższe tygodnie.
Albo i dłużej.
Zamiast tego kątem oka
zarejestrował jakiś ruch, po czym Spider-Man usiadł z nim ramię w ramię i
też spojrzał w dół. Zaczynał się uspokajać, złość powoli ulatniała się,
pozostawiając tylko niesmak. Siedzieli w ciszy, kwadrans, drugi,
godzinę. W końcu Wade roztarł nasadę nosa i mruknął:
- Naprawdę próbuję się
przechylać w stronę tego dobrego. Wiem, że słabo mi wychodzi, ale się
staram – mówił dalej, a Peter przekrzywił głowę wpatrując się w niego ze
zdziwieniem.
Tak naprawdę, to Parker
nie myślał, że Wade choć spróbuje zacząć rozmowę. Sam nie odzywał się,
bo zbierał słowa, chciał powiedzieć to, co myśli. Tylko bez złości, bez
krzyku. Przecież w końcu dobrze wiedział, kim Wade jest, a oszukiwał się
jak małe dziecko, iż potrafi wymazać z niego najemnika, ot tak. To
musiał być długi, ciężki proces, jednak jemu, jak zwykle brakowało
cierpliwości. A teraz Deadpool mówił mu coś takiego.
– Patrzę na ciebie, na
to jak pomagasz innym. I to po prostu, bez zastanowienia – Wade urwał na
chwilę – A ja już jestem kompletnie bezmyślny, więc idąc tym tropem
powinienem też tak potrafić...
Na początku Peter nie
potrafił określić dziwnego uczucia, które zagnieździło się w jego klatce
piersiowej. Było jednak ciepłe, przyjemne i lekko unosiło jego kąciki
ust. Deadpool gadał, żywo gestykulował, a Peter po prostu na niego
patrzył, jakby widział go pierwszy raz w życiu. Nagle Wyszczekany
Najemnik odwrócił się w jego stronę i zapytał:
- Dlaczego tak na mnie patrzysz? Mam dalej szkło w zębach?
Parsknął śmiechem, po
czym chciał coś powiedzieć, ale Deadpool wrócił do swojego monologu,
swojej gestykulacji, tłumacząc się coraz żywiej i dokładniej. Pokręcił
głową, wiedząc, że Wade nie zamknie się dopóki nie skończy mu się zasób
słów. A on miękł w środku, widząc przemianę Deadpoola, czując niemożliwą
wręcz dumę, że Wilson chciał być lepszy, że próbował i że to wszystko
dzięki niemu – Peterowi Parkerowi.
Do jego głowy przyszła
jedna dziwna myśl, a po niej druga i trzecia. Gdy zaczęła napastować go
już czwarta z kolei, po prostu pociągnął Deadpoola za ramię i pocałował w
szczękę. Najemnik zamarł, a Peter jakby nigdy nic wrócił do poprzedniej
pozycji, spoglądając na panoramę Manhattanu.
Wade miał trochę racji, Spider-Man robił wiele rzeczy bez zastanowienia, ale tej na pewno nie będzie żałował.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz