Ból, który go
obudził był ciężki do wytrzymania. Zdawał sobie sprawę, że na pewno otrzymał
końską dawkę leków przeciwbólowych, ale wciąż rwało go w boku. Uniósł powieki,
a raczej spróbował, prawe oko się nie otworzyło, nie wiedział czy z powodu
opuchlizny, czy czegoś gorszego. Biały sufit, światło w sali było przygaszone,
ale i tak zajęło mu chwilę nim się przyzwyczaił. Gdzie był? Na pewno w jakimś
szpitalu, nie był jeszcze w stanie logicznie składać myśli. Spróbował coś
powiedzieć, ale z jego gardła wydobył się tylko charkot.
- Steve?
Sam.
Steve uśmiechnąłby się, gdyby
mógł. I nagle zalały go wspomnienia. Poderwał
się, ale Falcon go przytrzymał.
- Spokojnie, leż, wszystko ci
powiem.
Steve nie miał innego wyboru,
ponieważ ból odebrał mu zdolność ruchu. Wrócił na swoje miejsce, ale wbił wzrok
w Sama czekając, aż mu coś powie. Jego przyjaciel wyglądał na porządnie
zaniepokojonego.
- Mam zawołać lekarza?
- Mów.
Nie brzmiał nawet trochę jak
Rogers, ale Wilson rozumiał. Zniknął z pola widzenia Steve’a, musiał usiąść.
Sam milczał jeszcze trochę, pewnie zbierał słowa albo… Ukłucie strachu.
- Żyje? – głos mu się złamał.
Poczuł uchwyt dłoni na ramieniu.
- Tak.
Jeszcze nie pozwolił sobie na
poczucie ulgi. Był pewny, że coś było nie tak.
- Jest kompletnie rozchwiany psychicznie
Steve – zaczął Sam. – Nie wiadomo czy nasi lekarze będą potrafili przywrócić go
do stanu, w którym nie będzie stanowił zagrożenia zarówno dla innych, jak i dla
siebie. Nie można z nim rozmawiać. Ciągle skacze pomiędzy osobowością Barnesa i
Zimowego Żołnierza...
Czasem lepiej byłoby się jednak
nie budzić.
W śpiączce
dłoń Bucky’ego była lekko szorstka, ale ciepła, podnosiła go z ziemi po
kolejnej przegranej bójce, podawała talerz cienkiej zupy po całym dniu pracy w
dokach, ścierała pot z czoła, gdy kolejny raz zachorował.
- A ty? Clint i Nat?
- Cali i zdrowi. To ty najmocniej
oberwałeś.
Słowa Falcona
docierały do niego coraz słabiej, aż Steve stwierdził, że nie może tutaj tak po
prostu leżeć. Miał gdzieś swój stan i to czy ma jakieś szwy czy inne kroplówki.
Musiał do niego iść. To jego przyjaciel, to jego brat. Nie mógłby go tak po
prostu zostawić.
- Miałeś leżeć – Falcon spróbował
go znów powstrzymać, ale Steve się wykręcił.
- Ja muszę do niego iść Sam.
Sam chciał
udawać, że nie rozumie, ale wiedział aż za dobrze, co właśnie czuje Rogers. Nie
odezwał się już, użyczył mu tylko swojego ramienia i pomógł Kapitanowi
pokuśtykać w kierunku izolatki Barnesa.
***
- Nie mogę na to zezwolić –
oznajmiła doktor Helen Cho.
Kapitan
Ameryka wyglądał żałośnie w szpitalnej piżamie, opierał się o framugę,
podtrzymywany przez Sama Wilsona, ale w jego oczach płonęła determinacja. Cho
miała świadomość, że przekonanie go graniczy z cudem, jednak musiała spróbować.
- Nim go spacyfikowaliśmy,
rozwalił ci wątrobę, przebił jedno płuco i połamał żebra. Naprawdę myślisz, że
możesz cokolwiek zmienić?
Mięśnie twarzy Steve’a drgnęły, odwrócił
głowę w stronę Falcona, który chcąc nie chcąc musiał skinąć głową w milczącym potwierdzeniu.
Rogers stał tak chwilę, po czym spojrzał na nią jednym okiem, drugie było
przykryte opuchlizną.
- Tak. Wpuść mnie do niego.
Cho pokręciła
głową, po czym gestem wskazała, żeby podszedł do zaciemnionej szyby. Kilka
kliknięć na konsoli, a rozjaśniła się – lustro weneckie? - i Steve mógł ujrzeć
Bucky’ego.
Przyjaciół
widzi się w różnych momentach, tych najlepszych w życiu oraz zdecydowanie
najgorszych. Cudownie móc znać kogoś w tych pierwszych i cieszyć się razem z
nim, ale to umiejętność pozostania w tych drugich, scala was w nierozerwalny
układ.
Bucky leżał w
kącie, niewidoczne ręce skryte w kaftanie bezpieczeństwa, nieobecny wyraz
twarzy, oczy uciekły w niebo, którego przecież nie mógł ujrzeć, tęczówki ledwo widoczne
spod przymkniętych powiek.
- Dalej jesteś taki pewny?
Falcon położył mu dłoń na
ramieniu. Ten gest go ocucił.
Czy chciał tam wejść? Wcale nie
potrzebował się nad tym zastanawiać.
- Pomogę mu.
W pewien
sposób Doktor Cho wiedziała, że stanu Barnesa nie da się w tej chwili pogorszyć.
Zamknął się, czasami coś tylko mamrotał. Raz jako James Barnes podając numer
swojej drużyny oraz dane nieśmiertelnika, później płynnie przechodząc zdawanie
raportów z misji wypowiadanych po rosyjsku. Czasem tylko pytał szeptem gdzie
jest Steve albo błagał o szybką śmierć. Tak naprawdę potrzebował wstrząsu. Nie była
to oczywiście bezpieczna metoda, ale kończyły jej się pomysły. Kapitan leżał w
szpitalu od dwóch tygodni w śpiączce klinicznej, w tym czasie ona wraz z całym
sztabem specjalistów od neurologii i psychiatrii próbowała wyprowadzić Barnesa
ze stanu apatii. Bez skutków. Czy Kapitan mógł mu pomóc? Czy Barnes go zabije?
Same niewiadome.
Wytłumaczyła mu wszystkie
procedury, podała leki na wzmocnienie. Ustanowili sygnał, na który mieli go
wyciągnąć z pomieszczenia. A potem Steve Rogers po prostu tam wszedł.
Bez munduru, bez tarczy na
plecach.
A jednak w jej oczach wyglądał o
wiele bardziej majestatycznie w tej szpitalnej piżamie i ze szwami na twarzy.
Powroty są ciężkie. Zarówno te do starych opowiadań, jak i starych przyjaciół. Nic nie jest takie samo, a z drugiej strony znasz każde słowo i emocje, która się za nią kryje. Jest ciężko. Coś się potłukło i klejenie tego zajmuje długie tygodnie, a kupienie nowego nie wchodzi w grę.
Ale wróciłam, kto się spodziewał? Chyba nawet nie ja.
Ale wróciłam, kto się spodziewał? Chyba nawet nie ja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz