...

wtorek, 24 lipca 2018

C'est la fuckin vie cz.1

W pokoju paliła się, stojąca na biurku, lampka, roztaczając wokół przyjemne, ciepłe światło. Reszta pomieszczenia wydawała się raczej chłodna, pomimo wszelkiego rozmiaru atrakcji - no bo kto mógłby poszczycić się rampą, ścianą wspinaczkową, automatami do gier czy kolekcją książek, płyt i gier, bijąca na głowę niejedną bibliotekę czy księgarnię. Marzenie każdego nastolatka z rodzaju tych, których prawdopodobnie nie spełnią przez całe swoje życie.

A mimo to nie chciał tam wracać.
          
Przykucnął na gzymsie budynku naprzeciwko okna swojego pokoju, starając się wyrównać oddech. Prawe ramię rwało go niemiłosiernie, tak, że prawie kulił się z bólu. Oberwał podczas potyczki z dzisiejszą ofiarą Władcy Ciem. W stroju Czarnego Kota mógł być o wiele bardziej wytrzymały, ale nie niezniszczalny. Nie powiedział nic Biedronce, poniekąd dlatego, że nie potrafiłby jej zmartwić, choć nie był pewien, czy przypadkiem nie była to obrona przed możliwym zlekceważeniem przez Kropeczkę. W końcu ona też musiała znosić obicia, rany, robiła to dużo dzielniej niż on. Myśl o tym, że opatruje się kompletnie sama, wkuwał mu szpilę w serce.

Otrząsnął się. Biedronka była od niego dużo sprytniejsza i uważniejsza, więc o wiele rzadziej zostawała skrzywdzona. Na pewno na częstsze zbieranie ran bitewnych przez Czarnego Kota miało wpływ to, że nieraz rzucał się wprost pod ciosy przeciwnika, żeby tylko ją obronić.

Ramię przeszył taki ból, że aż zgrzytnął zębami.

Tylko bez szwów, nie chcę się znowu tłumaczyć przed ojcem, skąd te blizny i siniaki.

Jasne, zasłaniał się szermierką, a czasem wypadkiem podczas ratowania miasta przez Niezwykłą Biedronkę i Czarnego Kota. Takie tłumaczenia często przechodziły, chyba że miał mieć sesję zdjęciową następnego dnia, wtedy w domu zaczynał się prawdziwy armagedon i ojciec znów groził mu zakazem chodzenia do szkoły. Aktualnie brzmiało to już dość śmiesznie, bo skończył gimnazjum, a trzy tygodnie temu, w prawie niezmienionym składzie, przeszedł do liceum ogólnokształcącego. Ciekawe, czy Biedronka też już zaczęła szkołę średnią.

Kolejne ukłucie bólu. Czarny Kot spojrzał na pokój Adriena z wyrzutem. Z jednej strony może i był wygodną, złotą klatką, ale z drugiej nic nie mogło go uczynić szczęśliwszym niż Miraculum oraz moce, które otrzymał w pakiecie.

Z trzeciej zaś strony, w łazience czekały na niego igły, płyn dezynfekujący i nić dentystyczna, którą zakładał prowizoryczne szwy. Podejrzał to w jakimś serialu, jak na razie sprawdzało się znakomicie.
          
Wskoczył przez uchylone okno, a gdy wyszeptał formułkę „Plagg, chowaj pazury”, poczuł się, jakby ciężkie łańcuchy znów zapięły się na jego nadgarstkach, kostkach i szyi.

Przystanął, nasłuchując kroków, jednak najwidoczniej jego pojawienie się w pokoju nie wzbudziło żadnych reakcji.

- Rusz się dzieciaku - głos Plagga wyrwał go z trybu czujki. - Nie mamy całej nocy, a to... - wskazał drobną łapką zakończoną miniaturowymi pazurkami na prawe ramię Adriena.

Cięcie nie było głębokie, ale dość długie i krzywe. Kolejne do kolekcji. Skóra wokół rany nabrzmiała i nabrała niezdrowo sinej barwy.

- To trzeba będzie to przemyć, żeby nie wdało się zakażenie - mruknął Adrien.

- I zaszyć - dodał Plagg, odlatując gdzieś w czasie, gdy młody Agreste szykował istotne dla całej operacji przyrządy.

Wrócił z serem, co kompletnie nie zdziwiło Adriena, próbującego nawlec nić dentystyczną na ucho od cienkiej, lekko zagiętej igły. Szło mu raczej kiepsko, szczególnie, że jego wiodącą ręką była również ta przecięta.

- Daj to - burknął Plagg, podlatując do Adriena i wyciągając mu igłę spomiędzy warg, o mało co nie robiąc mu przy tym dziury w policzku.

- Odwal się - spróbował odebrać mu igłę, ale jego kwami był po prostu za szybki.

W końcu dał za wygraną i pozwolił Plaggowi nawlec nić, przy czym starożytne stworzenie, które pewnie przeżyło nie jedno, klęło, jak przysłowiowy szewc. Adrien większość przekleństw podłapał właśnie od swojego kwami, ponieważ żadne slangowe wyzwiska Nino nie mogły się równać z Plaggową “chędożoną twoją macią” czy pełnym zaangażowania zawołaniem „Na pohybel skurwysynom!”.

W tym czasie przemył ranę i usiadł spokojnie na krześle, czekając, aż jego kwami przejdzie do działania.

- To na trzy? - zapytał go, na co Adrien tylko skinął głową. - Raz…

Igła została oczywiście wbita na dwa, przez co zasyczał, jakby ktoś oblał mu ramię wrzątkiem.

Pierwszy szew zawsze bolał najbardziej, kolejne, znosił już łatwiej. Siedział w milczeniu, nie chciał przeszkadzać w pełni skupionemu Plaggowi. Zitytowanie go mogło grozić znalezieniem na swoim ramieniu szwów układających się w niewybredne wyzwiska albo bardzo szczegółowy wizerunek męskiego członka.

- No! - zakrzyknął Plagg. - Wygląda całkiem, całkiem. Marnuję się jako twój kwami.

- Jasne, powinieneś iść na medycynę i zostać chirurgiem.

- Zważając na to, że mogę przeniknąć przez każdą powierzchnię, to mógłbym zszywać od środka.

Adrien aż się wzdrygnął na samą myśl.

- Babranie się w czyichś wnętrznościach i pływanie w treściach żołądkowych, mniam.

- Zawiązać ci jelita w supeł, czy się w końcu zamkniesz? Gdzie mój ser, lekarze mają pokaźną pensję, mi należy się chociaż jeden camembert.

Adrien pokręcił głową, ale ruszył w kierunku małej lodówki, w której trzymał głównie energetyki i ser. Gdy jego kwami zaczął pożerać okropnie śmierdzący krążek, młodszy Agreste przejrzał się w lustrze i z irytacją  stwierdził, że zdążył ubrudzić koszulkę krwią, zdjął ją powolnym ruchem, nie chciał uszkodzić szwów, i rzucił gdzieś w kąt. Rzucił się na łóżko i spojrzał w sufit.

Powoli zaczynał czuć pozostałe obrażenia, prawdopodobnie zrobią mu się sińce na żebrach, był też ciekawy, czy będzie miał jutro zakwasy. Spojrzał na rampę, zastanawiając się, kiedy ostatni raz z niej skorzystał. Z pewnością była jeszcze w użytku nim zaczął chodzić do szkoły, teraz tylko czasem jeździł na niej Nino, gdy przychodził spędzić z nim trochę czasu. Osobiście, Adrien nienawidził swojego pokoju. Każda z rzeczy, która była marzeniem niejednego dzieciaka, była odpowiedzią ojca na jego próby wydostania się z domu.

Po śmierci jego matki, Pan Agreste zamknął się w swoim gabinecie, pozostawiając Adriena w rękach Nathalie i idealnie poukładanego terminarza. Posiadłość, w której mieszkał przestała być domem, zmieniając się w więzienie, z którego prawie nie wychodził. Lekcje odbywały się w domu, z którego Adrien wypuszczali go jedynie na sesje zdjęciowe, co zdarzało się nie częściej niż trzy razy w miesiącu. Był uziemiony, ciągle chodził po posiadłości całkiem sam, przez co zaczynał powoli świrować. No bo ile można nie rozmawiać z nikim, nie śmiać się, nie żyć.

Co nie znaczy, że nie próbował, ale wygrana z ojcem wydawała się po prostu niemożliwa.

Zaczął od prostego: Tato, chciałbym zacząć uczyć się chińskiego. Liczył na zajęcia w grupie, a nawet jeśli miałyby być to lekcje indywidualne, to chociaż poza domem. Och, jakże się przeliczył. Ojciec stwierdził, że rzeczywiście dodatkowe zajęcia z języka mu się przydadzą, a nauczyciel przychodził do jego pokoju. Adrien nie mógł się już za bardzo z tego wymigać, więc zaczął się uczyć. Spróbował więc innej dziedziny, celując w szermierkę. Okazało się, że ich salon jest wystarczający dla samotnych potyczek z trenerem.

Koszykówka? Zamontujemy ci kosz w pokoju. Kino? Wieczorem przyjedzie ciężarówka z ogromnym telewizorem i stertą płyt z najnowszymi filmami. Wyjście na automaty z grami? Jutro będą stać u ciebie w pokoju. Biblioteka? Nie synu, biblioteka przyjdzie do ciebie.

Każda z tych rzeczy była jedynie dowodem na to, jak ciężko uciec z więzienia, gdy jest ono jednocześnie domem. Adrien próbował nawiązać jakieś znajomości w internecie, ale nie szło mu to najlepiej. Jego oficjalne social media były prowadzone przez specjalną firmę, więc zaczął zupełnie anonimowo poznawać odmęty internetu, przy czym okazało się, że nie był na bieżąco z aktualnymi tematami. W wolnych chwilach, których nie zostało mu znowuż tak dużo, przez swoje próby wydostania się z domu, aby kogoś poznać, maniakalnie oglądał filmy superbohaterskie i anime, co jakiś czas odpalając gry i zatapiając się w wirtualnych światach na całe godziny.

Chciał ucieczki, wolności i chwili bycia sobą. Pragnął kogoś bliskiego, kogoś, kto go wysłucha, z kim będzie mógł się szczerze śmiać. Przede wszystkim brakowało mu mamy, osoby, która przez tak wielką część jego życia była mu powierniczką i przyjaciółką. Dzisiaj, cztery lata po jej śmierci, znosił to łatwiej, co nie znaczyło, że ból zelżał choć trochę. Po prostu nauczył się żyć z dziurą w sercu.

Dzień, w którym rozpoczął szkołę i otrzymał swoje miraculum, był tym najważniejszym w całym jego życiu. Zasmakował w końcu wolności, poczuł jak to jest być sobą i przede wszystkim poznał Ją.

Biedronka, Kropeczka, jego Pani, miłość i jedyny obiekt westchnień.

Adrien nie potrafił i nawet nie zamierzał się oszukiwać, że od prawie trzech lat jest zakochany na zabój w dziewczynie, o której nie wie nic. Nie poznał nawet jej imienia, jej ulubionego jedzenia, koloru, nie wiedział, które filmy ją smucą, a które przyprawiają o niekontrolowane ataki śmiechu. Jedyny strzępek informacji, to ten, że jest ktoś inny. Pytał o niego wiele razy, potrzebował wiedzieć, w czym jest od niego gorszy. Ten ktoś stał się dla niego niemal taką samą obsesją, jak sama Biedronka, jednak odkrywanie jego tożsamości szło mu tak samo źle.

Poczuł jak Plagg układa się na jego klatce piersiowej i zawija w kłębek. Uśmiechnął się lekko, gdy z kwami wydobyło się ciche mruczenie.

Wszyscy naokoło znajdowali sobie partnerów, rozstawali się i schodzili, ale przynajmniej mieli jakieś życie romantyczne. To Adriena opierało się głównie na przeglądaniu Biedrobloga i wzdychaniu do co lepszych ujęć kobiety jego marzeń. Na samą myśl o nich musiał nakryć twarz poduszką. Nie pomogło, za to zrobiło mu się jeszcze cieplej, do granicy wytrzymania. Był tak żałosny, że ledwo wytrzymywał we własnym ciele.

Najostrożniej jak potrafił zdjął z siebie Plagga i położył go na kołdrze. Wstał i przeszedł się kilka razy po pokoju, jednak myśli dalej biegały po jego głowie szybciej niż Alix przemieniona w Czasołamaczkę.

Nie chciał być tym typowym stalkerem Biedronki, który kolekcjonuje wszystkie jej zdjęcia, szuka niewybrednych przeróbek na stronach dla dorosłych i komplementuje jedynie jej ciało. Nie zakochał się w jej pięknych oczach, delikatnych dłoniach, drobnych piegach, które pojawiały na jej słodkim nosie po kilku słonecznych tygodniach, czy idealnie wysportowanej, ale wciąż krągłej sylwetce. Nie, to przyszło dużo później.

Poruszyła go jej odwaga i poświęcenie. Jej kompas i kręgosłup moralny. Jej troska i każde słowo emanujące dobrem, które spływało również na niego, dzięki czemu Adrien czuł jak powoli staje się coraz lepszym człowiekiem. Była jego motywacją, inspiracją, powodem do wstawania z łóżka i walczenia ze złem. Bez niej czuł się nikim.

Jego anioł nie miał skrzydeł a kropki.

W dniu w którym otrzymali miracula, Biedronka stała się jego przewodnikiem po świecie. Pamiętał jej pierwsze, kiedy to miała w sobie jeszcze sporo niepewności. Wszystko to zniknęło bardzo szybko, zastąpione poczuciem obowiązku i niesamowitą skutecznością. To, że Władca Ciem jeszcze się nie poddał, musiało wynikać z kompletnego szaleństwa. Albo ten człowiek nie miał nic do stracenia, ale Adrien wolał z nim nie sympatyzować. W końcu był tym złym, człowiekiem krzywdzącym lud Paryża i, przede wszystkim, jego ukochaną.

Dochodziła północ, a on miał następnego dnia na ósmą. Przebrał się w piżamę, uważając na szwy i położył się obok Plagga, delikatnie głaszcząc go między uszami. Nigdy nie odważyłby się, żeby zrobić to, gdy kwami nie spał, no chyba, że chciałby zarobić szramę na twarzy. Ciche mruczenie go uspokajało, powoli utulając do snu.

Nigdy nie zebrał się, aby powiedzieć jej “kocham cię”. Próbował wiele razy, szczególnie w każde walentynki, ale albo coś im przerywało, albo zostawał przemieniony w niewolnika akumy, albo zwyczajnie tchórzył. Odrzucała jego flirt wiele razy, powiedziała mu o tym kimś, ale dopóki te słowa Adrien zostawił w sobie, miał jeszcze szczątki nadziei, że to wszystko potoczy się inaczej.

W końcu Biedronka miała przynosić szczęście.



~*~ 
No i witam ponownie. Tym razem z nowym fandomem, moją ostatnią fascynacją. Miraculum skradło mi duszę i nawet się tego nie wstydzę. Mam nadzieję, że "C'est la fuckin vie" spodoba się zarówno moim stałym czytelnikom, jak i tym całkiem nowym, których serdecznie witam.
Dziękuję wszystkim testowym czytelnikom i najukochańszej Karo, która zbetowała cały tekst.

Bug out!

czwartek, 21 czerwca 2018

Antidotum na niepokój cz.54

Hux wyszedł z pokoju w momencie, gdy Leia zakładała płaszcz.

- Możesz powiedzieć mi dokładnie, co się stało? - zapytała, zabierając torbę z naszykowanymi rzeczami. Były tam przybory toaletowe, ręcznik, jedzenie. – Mój, z deka tępawy, mąż nie potrafił mi dokładnie odpowiedzieć na to pytanie.

Wyszli z domu, Leia zamknęła drzwi i ruszyła wraz z Armitagem w kierunku samochodu. Otworzyła przednie drzwi, torbę wrzuciła na tylnie siedzenie. Hux nie odzywał się dłuższą chwilę, zbierał myśli, nie wiedząc za bardzo, jak przekazać jej tę informację. Odezwał się dopiero, gdy usiadł na miejscu pasażera.

- Powiedział, że wyskoczył z samochodu - odpowiedział. - Pokłócili się z ojcem i otworzył drzwi podczas jazdy. Tylko tyle wiem. 

Leia westchnęła ciężko.

- Armitage? - zapytała, odpalając auto. - Czy mój syn… Czy Ben chciał coś sobie zrobić?

Huxa przeszedł dreszcz.

- Nie - powiedział z pewnością w głosie. - Powiedział, że się zdenerwował i nie chciał już być w samochodzie. Impuls.

Leia pokiwała głową.

- Przerażające jest to, jak oni są do siebie podobni, a jak bardzo nie potrafią znaleźć wspólnego języka.

Hux mruknął w odpowiedzi.

- Przepraszam cię - westchnęła i zabębniła palcami o kierownicę.

- Rozumiem go trochę - przyznał Hux, zanim zdążył się powstrzymać przed wypłynięciem tych słów. 

- Ja też się nie dogaduję z moim ojcem, a często słyszę, że jesteśmy podobni.

- Irytuje cię to?

- Tak. Nie jest to bynajmniej komplement w moim wypadku - westchnął.

Nie spodziewał się, że rozmawianie z mamą Kylo przyjdzie mu z taką łatwością, czuł, że nie byłby w stanie jej okłamać. Zastanawiał się czy to wynika z tego, jaka jest, czy z faktu, że jest mamą, a on był niemal w wieku jej syna.

- Pamiętaj, że możesz być zawsze taki jaki chcesz. Po prostu swój - urwała na chwilę. - Ben właśnie to robi, trochę pokrętną drogą, ale to dobrze, że własną.

Hux pokiwał głową i przypomniał sobie, że nadał swoim farbowanym włosom niespodziewaną symbolikę. Jednak pomyślał też o tym, jak zareagował jego ojciec i nie był pewien, czy zrobiłby to drugi raz.

- Tak, Ky… Ben jest bardzo unikatowym okazem - stwierdził, odsuwając temat od swojej osoby.

- Możesz mówić o nim Kylo, nie przeszkadza mi to. Po prostu dla mnie będzie zawsze Benem.

Hux uśmiechnął i zwrócił oczy na drogę.

***

Szpital był ogromny, ale Armitage dokładnie wiedział gdzie mają iść. Leia szła szybkim krokiem, determinacja aż od niej biła. Gdy doszli do sali numer piętnaście, Kylo nie było w pokoju. Jego matka od razu poszła do dyżurki.

- Jest na badaniach - westchnęła. - Idę się dowiedzieć czegoś więcej od ordynatora.

Hux usiadł na ławce pod ścianą. Byli na oddziale dziecięcym, ściany były nieco bardziej kolorowe i przyjazne dzieciom, śmiechy lub płacz niosły się echem między krokami i głębokim głosem lekarzy, dzwonkami telefonów. Sterylny zapach był nieprzyjemny, nużący. Mijały go pielęgniarki, rodzice. Huxa nieprzyjemnie mrowiło z tyłu głowy. W dzieciństwie bywał na oddziale po szwy, prześwietlenia, czasem też gips. „Spadł z roweru", „zleciał ze schodów”, „pobił się w szkole" raportował ojciec lekarzowi. I był sukinsyn wiarygodny. A Armitage milczał, gdy zakładano mu opatrunki.

Nagle zobaczył Kylo idącego korytarzem i kombinującego coś przy wenflonie, za co dostawał ochrzan od jakiegoś pielęgniarza, który go prowadził. Gdy Ren go zobaczył od razu się uśmiechnął i niemal podbiegł, aby go objąć. Huxowi nie umknęły jednak sińce pod oczami oraz ogólny zły stan Kylo.

- Benie Solo.

Głos Lei rozbrzmiał w korytarzu. Ren wyprostował się, jak porażony prądem, po czym spojrzał na Armitage’a z przerażeniem. Armitage, który zdążył już wstać, czekając na uścisk, wrócił na ławkę i pozwolił Lei zająć się sytuacją. Posłał mu jedynie uśmiech, żeby zapewnić go, że będzie dobrze.
Leia stanęła naprzeciwko Rena z założonymi rękami, Kylo od razu spuścił głowę.

- Hej mamo.

Kobieta spojrzała na niego, a w jej oczach rozbłysł ból. Kylo stał przed nią obwiązany bandażami, cały posiniaczony. Wyciągnęła dłoń, żeby dotknąć jego policzka, tego bez opatrunku, lekko uniosła jego głowę. Był od niej coraz wyższy, niedługo będzie musiała stawać na palcach, aby go sięgnąć.

- Benjaminie Lando Solo, możesz sobie być prawie dorosły, ale jestem twoją matką i nie możesz ukrywać przede mną, że jesteś w szpitalu.

- Nie chciałem cię martwić.

- Synku, nie pleć bzdur - mruknęła przyciągając go do siebie i zamykając w uścisku.

Kylo po chwili oddał uścisk swoją zdrową ręką i położył głowę na jej ramieniu. Hux patrzył na tę scenę z niemałym rozczuleniem.

- Chodź się położyć, musisz być nieźle otumaniony przez leki - powiedziała Leia i zaprowadziła syna do pokoju, posyłając Armitage’owi przepraszający uśmiech.

Hux został na korytarzu.

***

Kylo usiadł posłusznie na łóżku, a Leia tuż obok niego. Wzięła jego dłoń w swoją i ścisnęła czule.

- To powiesz mi, co się właściwie stało?

Ren zastanowił się poważnie nad tym pytaniem. Powodem była kolejna kwestia, w której ojciec go nie akceptował. I to że jego słowa nie raniły wyłącznie jego, ale i Huxa.

- Ćwiczyliśmy z ojcem przed kolejnym testem na prawo jazdy - zaczął niepewnie.

Leia zrobiła ruch ręką, by Kylo kontynuował.

- No i wiesz… Zaczął mnie pytać czy mam dziewczynę i w ogóle.

- A ten dalej swoje - wywróciła oczami. - Ale to ty prowadziłeś?

- Że nie, a wtedy już ojciec, no i… Powiedziałem, że mogę też mieć chłopaka, a on zaczął mówić, że to nie są prawdziwe związki, tylko wynaturzenie - głos mu się urwał.

Leia ścisnęła mocniej jego dłoń.

- Już w porządku - uspokajała go. - Ty wiesz, że to nic złego. I zawsze będziesz moim synem, bo cię kocham.

Westchnęła głęboko. Chyba będzie musiała zabić swojego męża.

- Czy Armitage jest… - nie dokończyła, jeszcze nie do końca sobie to uświadomiła.

Kylo spojrzał na nią z przerażeniem.

Wiedziała.

Oczywiście, że wiedziała.

Kiwnął głową, nie był w stanie zrobić nic więcej, zdjęty strachem. Leia pokiwała głową.

- Dobry z niego chłopak - pomyślała na głos. - Tak, dobry. Przyszedł do domu po twoje rzeczy, szczęście, że się z nim spotkałam.

- Nie jesteś zła? - nawet nie próbował kryć szoku.

- Oczywiście, że jestem - powiedziała z nutą oburzenia w głosie. - Ale to dlatego, że nie powiedziałeś mi o wypadku. Nawet nie wiesz, jak ja się martwiłam.

Pokręciła głową.

- Chcę, żebyś wiedział, że możesz mi ufać. Nie zawsze będę na miejscu, ale gdy dzieje ci się krzywda, muszę to wiedzieć. Han jest głupi, że posłuchał twojej prośby - westchnęła i objęła Kylo ramieniem. - Najważniejsze, że już wszytko pod kontrolą.

- Naprawdę mnie posłuchał? - zapytał zdziwiony. - Byłem pewny, że jesteś tu, bo zadzwonił…

- Wszystkiego dowiedziałam się od Armitage’a. Przyjechał tu ze mną.

- Mamo? - wbił wzrok w szpitalne łóżko - Jestem wszystkim czego ojciec nienawidzi.

- On też cię kocha - powiedziała. - Tylko nie umie tego okazać. I pieprzy strasznie, ale ja go naprostuję. Nie martw się, wszystko będzie dobrze - zapewniała go.

Przytulił się do niej.

- Naprawdę ci nie przeszkadza, że ja i Armitage…?

- Nie - powiedziała. Pogładziła go po plecach. - Tak długo, jak jesteś szczęśliwy.

Nastała chwila ciszy, ale tej przyjemnej, której wcale nie chce się od razu zrywać.

- Kocham cię, mamo - szepnął.

- Ja ciebie też - powiedziała i pocałowała go w czubek głowy.

Nie pamiętała, kiedy ostatni raz usłyszała te słowa od syna. Po chwili poluźniła uścisk i powiedziała:

- Pójdę po niego, musi się denerwować - posłała Kylo uśmiech i wstała z łóżka.

Ren pokiwał głową, był wciąż otępiony gradem informacji, który właśnie na niego spadł.

Gdy Armitage wszedł z jego mamą do sali, Ren od razu go przytulił. Długo. Dużo dłużej niż zwykle robili to przy innych ludziach.

Hux objął Kylo w pierwszym odruchu, ale za chwilę uświadomił sobie, że jego mama ciągle była w pokoju. Ale skoro to inicjatywa Kylo, to musiał się czuć swobodnie w jej towarzystwie. Czy jej powiedział? Hux z jakiegoś powodu poczuł się zagrożony, ale ramiona Kylo wokół niego upewniały go, że nic się nie dzieje.

- Przyniosłem twoje rzeczy - powiedział Hux.

- Dziękuję - powiedział Ren puszczając go.

Wyglądał okropnie, ale uśmiech rozświetlał mu twarz.

Usiadł na swoim łóżku, razem z Huxem, opowiadając o nocnym przywiezieniu niedoszłego samobójcy, jak na razie siedzieli sami w sali i Kylo nie miał pojęcia, co się stało z tym chłopakiem, ale miał nadzieję, że po prostu przenieśli go na inny oddział. Później po prostu gawędzili, Leia poukładała mu rzeczy po szafkach, a Ren przez ten cały czas trzymał Huxa za rękę.

***

Nie, sesja się jeszcze nie skończyła, tak, tęsknię za Wami i Antidotum, stąd też kolejny rozdział. Mam dość Miśki, tak paskudnie dość, że aż chce mi się płakać. Gdyby nie Marcin noszący mi żarcie, to chyba już dawno umarłabym z głodu. Chcę już wakacje. Może polecilibyście mi jakieś dobre książki, filmy, seriale, fanfiki, cokolwiek uznacie za fajne? Mam nadzieję, że dajecie sobie ze wszystkim radę.

Stay diehard.