...

piątek, 31 października 2014

Drabble

          Napotkałam się ostatnio na ciekawy sposób pisania, a mianowicie drabble. Jest to bardzo krótka forma, która posiada równo sto słów. Celem pisania drabbli jest wyuczenie się zwięzłości, można się nauczyć wyrażania interesujących i istotnych pomysłów. Niezbyt lubię pisać w jakichkolwiek schematach, ale liczenie słów, oczywiście praktykowane na lekcji matematyki, sprawiło mi niezłą frajdę. Łatwo się walnąć. Poniżej macie cztery miniaturki, które składają się razem w gorzką historyjkę inspirowaną przemęczeniem szkolnym i twórczością znakomitego kompozytora Michaela Ortegi. Polecam, czasem nawet ja robię sobie odskocznie od metalu i hardcoru ;) Zapraszam

          Poznał ją gdy mieli zaledwie parę lat. Była małą wesołą dziewczynką, która bała się potworów spod łóżka. Miała zawsze zdarte kolana i plastry w różowe osiołki. Mimo upomnień jej mamy biegała umorusana, cała w siniakach, ale jemu to nie przeszkadzało. Lubił jej towarzystwo. Gdy się uśmiechała cała jej podrapana buźka świeciła niczym dodatkowe słońce. Gdy skakała prawie odlatywała na swoich chudych i obitych ramionach. Gdy byli sami tańczyła boso na zimnym bruku klaszcząc w rytm niesłyszalnej muzyki. Nigdy z nią nie zatańczył. Wolał być obserwatorem, zapisywał każdy tęczujący siniec, każdy kolejny plaster na jasnej skórze. Z czasem urazów zaczęło przybywać.
***
          Gdy skończyła trzynaście uśmiech zastąpiły łzy. Zniknął jej sprężysty chód, ktoś zabił ten kochany odruch wtulania się w niego przy każdej możliwej okazji. Krwiaki i obicia zaczęły chować się pod długimi rękawami i golfem. Jedynym nie okaleczonym miejscem była twarz. Nie był pewny kiedy stwierdził, że jego przyjaciółka ma za dużo ranek, że w wieku kilkunastu lat nie ma się tylu siniaków, nie biega się co drugi dzień z guzem, który ledwo chowa się pod grzywką. Zaczął się w końcu łapać na tym, że nie potrafi zliczyć kolejnych stłuczeń. Ale gdy zostawali sami ona wciąż tańczyła. Boso. Łkając.
***
          W dniu jego piętnastych urodzin ona uciekła. Świat jakby stracił sens.Szukał jej gdzie tylko mógł bez żadnego skutku. W jego sercu zaczął rosnąć cień. Oplatał jego tętnice, wsuwał śliskie, zimne macki pod osierdzie. Nogi ledwo odnajdywały oparcie na prostej drodze, ale on szukał. Musiał. Musiał przekonać się czy siniaków ubyło. Jednak to ona znalazła jego. Przyszła umorusana jak za dawnych czasów. Gdy ją zobaczył uśmiechnął się. Stała naprzeciwko lustrując go błękitnymi oczyma i wydawała mu się tylko marą, nartkotycznym snem, który miał zaraz rozwiać się, zniknąć. Tym razem taniec wzbogaciła śpiewem. I po raz pierwszy opowiedziała mu swoją historię.
***
          Zabił gdy oboje byli u progu pełnoletności. W tej samej uwalonej krwią koszuli zaprosił ją na spacer. Gdy szedł zostawiał za sobą krasne ślady bosych stóp. Obok dreptała ona nucąc coś pod nosem. Pierwszy raz była spokojna. Cień nie mógł ich już dosięgnąć. Szli wśród nie istniejącej muzyki i jej cichego nucenia. Poszli tam gdzie nawet śmierć nie mogła ich znaleźć. Gdy zaczęła tańczyć jego serce rozkwitło różami spryskanymi juchą jej ojca. Zerwał jedną i wplótł w jej włosy, co wywołało u niej atak śmiechu. Śmiechu szaleńca, który doprowadziłby każdego do krzyku. Jednak on jej zawtórował. I pierwszy raz zatańczyli razem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz