...

poniedziałek, 6 października 2014

Nie wszyscy są martwi cz.1

Biegnąc prawie potknęła się o drobne ciało, które na wpół rozsmarowane leżało na ziemi. Udało jej się utrzymać równowagę, choć nie obyło się bez zwolnienia tempa biegu i szpetnych wyzwisk adresowanych do trupa. Pech chciał, żeby w tym momencie to przed czym uciekała, złapało ją za ramię i szarpnęło do tyłu. Czuła, jak leci, jak pada ciężko na drogę, jak żwir wbija się w każdy odsłonięty fragment ciała. Nad nią zawisła dziewczyna, która może kiedyś była ładną blondynką, ale teraz była pierdolonym zombie bez połowy twarzy. Mięso, które zaczęło już przechodzić procesy gnilne dyndało wesoło tuż obok opryskanych posoką zębów. Szlag. Żywy trup rozwiera szczęki niczym rasowy krokodyl. Robi to nienaturalnie, zbyt mocno, przez co kącik ust kończy się gdzieś koło ucha. Potwór dyszy, a dziewczyna patrzy jak jej język zaczyna się powoli odrywać. Nim spadnie na jej twarz z pewnością będzie już martwa.

Nie, tępa dzido. Nie ma mowy. Nie dzisiaj.

Zombie rzuca się do szyi swojej ofiary, ale w tym momencie jest tam już tylko ręką zaciśnięta w pięść. Głowa żywego trupa odskoczyła w tył po całkiem nieźle wyprowadzonym, jak na pozycję leżącą, prawym sierpowym. Dziewczyna wyturlała się spod napastnika do siadu z zamiarem skopania zombiaka nim ten się podniesie, ale nie zdążyła. Gdy tylko potwór zaczął się poruszać, ktoś odrąbał mu głowę zardzewiałą łopatą. Nie było to czyste cięcie. Osobie, która co rusz uderzała narzędziem w szyję, by oddzielić głowę od ciała potrzebne było aż sześć uderzeń. Następnie kopnęła ona głowę jak najdalej i zajęła się kończynami. Dziewczyna wciąż siedziała na ziemi, patrząc z niedowierzaniem na kolesia, który właśnie skrupulatnie ćwiartował jej niedoszłego mordercę.
Przyglądała się jak w ślad głowy lecą ręce i nogi, a na koniec, jakby dla pewności, jej wybawca wbił łopatę w sposób, który miał prawdopodobnie przeciąć rdzeń kręgowy. Gdy skończył, oparł cały swój ciężar na drążku narzędzia i ciężko odetchnął. Następnie spojrzał na nią z szerokim uśmiechem na twarzy umorusanej błotem i krwią. Dziewczynę na ziemi zamurowało.
- Matek?
- Nie, Lena. Jestem świętym mikołajem, nie widzisz tej czerwieni? - zachichotał wyrywając łopatę z mlaskiem z ciała.
- Zwariowałeś, stary. - stęknęła dźwigając się na nogi i otrzepując z kurzu. Znała się z Mateuszem jeszcze z piaskownicy, gdy tylko się zjawił przerażenie zniknęło. Mimo to świadomość, że jej przyjaciel właśnie z zimną  krwią, ba! Ze śmiechem zaszlachtował człowieka, była dla niej lekko niepokojąca.
- Wolałbym usłyszeć jakieś dziękuję za uratowanie życia lub coś w ten deseń.
- Moje uratowałeś, ale jej... - spojrzała wymownie na korpus dziewczyny, z którego wciąż wyciekała na wpół zastygła krew.
- Gówno mnie to obchodzi. - przerwał jej, zarzucając łopatę na ramię i ruszył przed siebie - Chciała cię dziwka skrzywdzić, to teraz ma.
Odwrócił się i spojrzał na dość drobną nastolatkę w bojówkach i wojskowych buciorach z ogromnym plecakiem. Jej bystry wzrok przeszywał go najwyraźniej szukając oznak szaleństwa lub też sarkazmu. Albo oba naraz.
- Będziesz sterczeć jak ten słup czy poszukamy Ci broni?
Lena uśmiechnęła się idąc w jego kierunku. Mateusz nie umiał ukryć ulgi, gdy klepnęła go w plecy i powiedziała:
- To gdzie idziemy? Panie... Robotniku?

Robotnik... Nie morderca.

Ruszył żwawo przed siebie wsłuchując się w rytmiczne stukanie buciorów.
- W ośrodku chyba najbezpieczniejszym, ale i najbardziej obleganym miejscem jest chyba kuchnia. Mają tam jedzenie, ale przy ich logistycznych umiejętnościach, a raczej ich braku niedługo zacznie tam dochodzić do rozwiązań siłowych. Podobno siedzą tam i czekają na ratunek, ale komu się opłaca ratować bandę licealistów na wycieczce szkolnej? Głodne mordy, nawet karabinu nie utrzymają. Pewno już wiesz, że stwierdziłem, iż lepiej będzie się zadekować gdzieś indziej. A ty, Lena? Gdzie w ogóle znikłaś? Myślałem, że cię dorwali.
Dziewczyna uśmiechnęła się łobuzersko, klepiąc ogromny plecak ze stelażem.
- Kiedy jeszcze byliśmy trzymani w głównej sali, wyślizgnęłam się i ruszyłam w kierunku naszych pawilonów z pokojami. Gdy przeszłam przez bandę tych zombie bez szwanku, jakiś dekiel postanowił powtórzyć mój wyczyn. Tylko nie wpadł na to, żeby tak jak ja dreptać w kucki. Pobiegł jak strzała przed siebie, a za nim kilkoro innych dekli. I skończyli pożarci przez swoich kochanych koleżków od sweetfoci.
- A ty? - powiedział, gdy przykucnęli tuż za dużym koszem, czekając, aż trójka skąpo ubranych martwych lasek przejdzie obok. Cała ta dość luźna rozmowa była iście absurdalna, gdy omijali żądnych ich mięsa zombiaków.
- No cóż. Kiedy koledzy odciągnęli uwagę, ja zakradłam się do pawilonu nauczycieli i pokradłam co się dało. W tym oczywiście cały sprzęt instruktorów od strzelania z wiatrówki.
Mateusz spojrzał na nią oszołomiony. Jeżu... zdobyła broń. Ta szczwana bestyjka zdobyła najbardziej potrzebną rzecz. Uśmiech Leny doskonale pokazywał, że wie ile znaczy to, co zrobiła.
- To dlaczego się nie broniłaś wiatrówką? Dlaczego w ogóle to cię goniło?
Dziewczyna spuściła głowę kryjąc rumieniec wstydu.
- Kichnęłam. - szepnęła, czołgając się w kierunku wejścia do pawilonu o numerze 4. Zerkając na przyjaciela zauważyła, że ten powstrzymuje się od parsknięcia śmiechem.
- Nie myślałem, że będę się śmiał podczas apokalipsy.
- A tam... lepsze to niż lekcje chemii.
Przykucnęli przy drzwiach czekając, aż wszystkie zombiaki przejdą obok. Lena czuła się nieswojo. Wszystko było zarazem ostre, jaskrawe, jak na jakimś hiperrealistycznym zdjęciu i zatarte, jakby ktoś nakrył ją kloszem z grubego, brudnego szkła. Wiedziała, że powaga sytuacji jeszcze do niej nie dotarła. Chropowata ściana przypominała igły, które zaraz miały przeciąć jej opuszki, szybki oddech Mateusza znajdującego tuż za nią dudnił w jej uszach niczym tętent kopyt, a zielone drzwi tuż przed jej twarzą za nic nie chciały utrzymać jednolitych konturów. Jeśli zaraz nie wejdą, to się zrzyga.
-  Rusz się do jasnej cholery - syknął jej do ucha.
Złapała za klamkę dwuskrzydłowych drzwi, z których wszyscy szydzili, że bardziej pasują do szpitala, a nie do ośrodka wypoczynkowego i otworzyła je z głośnym skrzypnięciem. Za głośnym. Dużo, dużo za głośnym.

Cholera… Ale ze mnie łajza.

Usłyszała głośny charkot, ale nim się odwróciła Mateusz wepchnął ją do środka. Tym razem udało jej się zachować równowagę i gdy chłopak znalazł się w pomieszczeniu wraz z nią, złapała klamkę wielkich drzwi próbując je zatrzasnąć.
- To jakiś pierdolony żart - sapnął Mateusz, gdy spomiędzy skrzydeł zaczęła wyjawiać się na wpół zmiażdżona ręka - Jak w jakimś pierdolonym horrorze klasy F.
Siłowali się z drzwiami widząc, że trup nie ma zamiaru odpuścić. W szczelinie majaczyła już pokiereszowana morda jakiegoś kolesia. Lena przeczuwała, że zaraz za tym zombiakiem zlecą się następne, więc niewiele myśląc przyładowała potworowi z pięści między oczy. O dziwo, podziałało. Zatrzasnęli drzwi i osunęli się po nich niemal jednocześnie w dół…
- Nie wiem po co ja zabrałam te wiatrówki - wysapała, plując flegmą gdzieś w kąt przedsionka - Nawet jej, kurwa, nie zdążymy użyć nim nas zeżrą.

CDN!
~*~
I tak! Kontynuacja nastąpi na 100%, gdyż mam totalną fazę na to opowiadanie. Napisałam je w dwa dni zarywając nocki i nie mam zamiaru przerywać. W kolejnym, nie boję się tego powiedzieć, rozdziale pojawią się kolejne, średnio zrównoważone postacie, więc serdecznie zapraszam ^^. Na koniec zarzucam Wam jeszcze mój rysunek zupełnie randomowego zombie.

2 komentarze:

  1. Ładnie ponczełu ^^ Oby tak dalej!

    OdpowiedzUsuń
  2. ...wesoło dyndające kawałki mięsa mnie urzekły. ;3
    jest sarkazm, jest krew i zombiaki. całkiem nieźle Shiru.podobają mi się opisy. akcja płynie swobodnie. jest dobrze. ^
    w wolnej chwili poczytam więcej.

    `i niech żyje ironia! ;D

    OdpowiedzUsuń