...

piątek, 9 września 2016

Come as you are cz.4

I wanna be a Goodman

- Ziemia do Dekla, wstajemy.

Buck poderwał głowę z poduszek, nie był nawet do końca pewny, kiedy zasnął, ale podejrzewał, że musi to już trochę trwać. Barnes przeciągnął się tak, że aż strzeliły mu stawy i owinął się mocniej kocem. Niestety jego błogostan nie trwał zbyt długo, bo po chwili został brutalnie zrzucony z łóżka.

- Kto cię tu w ogóle wpuścił – burknął wciąż imitując kocykowe burrito. Barton westchnął i zaczął go rozwijać.

- Twoja mama, a kto inny. Dostałem nawet talerz ciastek.

- Nie zasłużyłeś...

Clint w końcu wydobył głowę Bucky'ego z puchatej materii. No i zupełnie przypadkowo lewą rękę oraz kawałek stopy. Chłopak jeszcze chwilę się bronił, ale widząc wyraz twarzy swojego przyjaciela, w końcu się poddał i dał się wyrzucić na podłogę. Siedział tam jeszcze przez chwilę, aż przed jego twarzą nie zamajaczyła dłoń Clinta, którą chętnie przyjął. Gdy już wstał uraczył jeszcze łóżko tęsknym spojrzeniem pełnym miłości, po czym zapytał:

- Czemu zawdzięczam tak „przyjemną" - narysował palcami cudzysłów w powietrzu - pobudkę?

- Obiecałeś mi pomóc w szykowaniu imprezy i poprosiłeś, żebym przyszedł Cię obudzić nim pojedziemy na zakupy.

Buck potrząsnął głową, rzeczywiście to było już dzisiaj. Kilka tygodni temu Clint skończył osiemnaście lat, był z ich trójki najstarszy. Początkowo solenizant nie miał zamiaru robić żadnej imprezy, bo za dużo roboty, ale zarówno Barnes, jak i Natasza strasznie naciskali tak bardzo, że w końcu się zgodził. O ile Clint był na początku dość niechętny, to gdy Bucky obiecał, że przygotuje jedzenie, a Natasza zaoferowała się, iż ogarnie dekoracje i alkohol, zgodził się. Barnes zwinął tylko swoją torbę, przewiesił ją przez ramię i oznajmił:

- Zrobię ci listę zakupów, a sam zacznę ogarniać już to co masz.

Szybko naskrobał mu potrzebne im rzeczy na skrawku kartki, która znalazł w walającym się po podłodze zeszycie, po czym wręczył mu ją, tłumacząc gdzie co najlepiej będzie kupić. Clint rzucił tylko okiem, pokiwał głową, założył buty, po czym najzwyczajniej w świecie wyszedł zabierając po drodze jeszcze dwa ciastka z talerza. Bucky pokręcił głową z lekkim uśmiechem, nagle czując, że coś ciepłego pcha się pod jego dłoń. Wziął swoją kotkę na ręce i podrapał delikatnie za uchem. Jak zwykle zaczął liczyć wszystkie czarne paski na jej burym łebku, tak na wszelki wypadek, gdyby jeszcze miała się zgubić. Zwierzątko było drobne, o wiele mniejsze niż inne koty, dlatego też zdarzało mu się nazwać ją miniaturką.

- Wrócę nad ranem mała - mruknął drapiąc ją tuż nad ogonem - Teraz muszę iść pomóc temu Deklowi ogarnąć się z życiem. Wychodząc zgarnął z talerza na ciastka klucze do domu Clinta, które ten zostawił nim wyszedł z Barnesowego domu.

***

Clint, w przeciwieństwie do Bucka i Nataszy, mieszkał w domku jednorodzinnym. Domek ten stał sobie spokojnie kilka minut drogi od mieszkania Barnesa, z czego ten bardzo często korzystał. Uwielbiali urządzać sobie posiadówki przy filmach, nachosach. Barnes często nawet nie wracał do domu tylko zbierał się z rana i ruszał z Clintem do szkoły. Gdyby nie on i Natasza, to mieszkanie bywałoby pustawe, szczególnie że matka Clinta zwykle miała wielogodzinne dyżury w szpitalu, a jego brat Barney, wyniósł się na studia do innego stanu. Jednak od kiedy się zaprzyjaźnili Clint nie raz powtarzał, że czuje się jakby miał dwójkę dodatkowego rodzeństwa.

Gdy Bucky przekręcił zamek w drzwiach, Lucky prawie zwalił go z nóg, bardzo dokładnie wylizując każdy fragment jego twarzy. Barnes nieszczególnie przepadał za psami, w końcu koty panami życia i śmierci, ale tego uwielbiał. Lucky był sporym Golden Retriwerem z lekko przydługimi nadszarpanymi uszami i brązowymi, kochającymi ponad wszystko oczami. Choć dokładniej rzecz biorąc to okiem. W końcu zdjął z siebie psa.

-Chodź Bestio. Dosypie Ci karmy.

***

Gdy zadzwonił dzwonek Buck właśnie wyciągał ciasto z piekarnika, był uwalony mąką od stóp do głów, ale nie miał czasu o tym myśleć. Otworzył drzwi, w których stanął Clint obładowany siatkami, z których wystawały paczki chipsów, opakowania ciastek i szyjki od butelek wódki.

- To dziwne uczucie, gdy ktoś otwiera ci twój własny dom – mruknął Barton, a Buck odebrał od niego część siatek.

- Natasza powiedziała, że załatwi alkohol.

- Zapasik – odparł posyłając mu swój firmowy uśmieszek. Bucky pokręcił głową i wrócił do kuchni, wyjmując z toreb rzeczy do sałatki – Wiesz Barnes, mógłbym cię wynająć jako kurę domową.

- Spoko, nie znasz dnia ani godziny, kiedy dorzucę ci do żarcia coś czym się udławisz. Możesz nie dożyć dziewiętnastki.

Clint parsknął śmiechem i pomógł mu przygotować resztę jedzenia.

***

Impreza zaczynała się o dziewiętnastej, więc gdy tylko Buck skończył, choć w miarę ogarniać z Clintem całe mieszkanie szybko skoczył do domu, żeby się przebrać. Nie widział żadnego problemu, żeby założyć koszulę bez jednego rękawa, wszyscy na imprezie wiedzieli o protezie. Tak naprawdę to nie miałby też problemu, aby nosić się tak na co dzień, ale wiedział, że ciekawskie spojrzenia najnormalniej w świecie doprowadzałyby go do szału.

Idąc w kierunku mieszkania Bartona usłyszał już z daleka głośną muzykę i to bynajmniej nie dochodzącą z domu jego przyjaciela. Gdy podszedł trochę bliżej okazało się, że tuż obok zaczynał się rozkładać jakiś mini festiwal osiedlowy. Oczywiście nie mogło tam lecieć nic co lubili, bo z ich zasranym szczęściem były to oczywiście rapsy. W momencie, gdy Buck zapukał do drzwi uświadomił sobie, iż jego przyjaciel podziela jego opinię na temat idealnego doboru muzyki.

- Jest już ktoś?

- Co Ty, raczej się wszyscy spóźnią niż przyjdą o czasie - nagle warknął głośno łapiąc się za uszy. Barnes przekrzywił głowę z wrednym uśmieszkiem.

- Gdyby nie to, że prawdopodobnie za kilka godzin będziesz zbyt pijany, żeby czytać z ruchu naszych warg to poradziłbym ci zdjąć słuchawki.

- Kiedy się w końcu nauczysz, że to jest aparat słuchowy, idioto?

Barnes wzruszył ramionami. Urządzenie naprawdę przypominało słuchawki. Było drobne i nie rzucające się zbytnio w oczy, przez co sam czasem o nim zapominał. Tylko gdy patrzyło się na Bartona z boku można było dostrzec fioletowy, bo jaki by inny?, mechanizm we wnętrzu jego ucha. Szczerze mówiąc to Clint przy Buckym dawno przestał potrzebować wsparcia aparatu. Barnes uparł się, że musi się nauczyć migowego, w czym pomogła mu Natasza i aktualnie posługiwał się nim naprawdę sprawnie. Dlatego też większość ich rozmów odbywała się w zupełnej ciszy, co czyniło ich spotkania jeszcze bardziej specyficznymi.

Oczywiście Clint się pomylił. Większość ludzi przyszła chwilę przed czasem, odrywając ich od oglądania serialu. Na szczęście pierwsza przyszła Natasza (choć wpierw w drzwiach pojawiły się skrzynki wódki, a dopiero później sama Nat), więc po krótkim opieprzu dołączyła do nich, żeby dokończyć razem z nimi odcinek Hannibala. Gdy na ekran wjechały napisy końcowe, zadzwonił dzwonek, a Buck wraz z Nataszą rzucili się do drzwi. Nie potrafiliby wytłumaczyć dlaczego zawsze rzucali się do ich otwierania w domu Clinta, ale ten nigdy nie oponował, więc nawet się nad tym nie zastanowili. Poza tym, powiedzenie, że Clint był aspołecznym outsiderem, należało raczej do puli eufemizmów. Barnes doskonale pamiętał, jak Clint został sam w domu, chory oraz niezbyt chętny do robienia sobie obiadu i zadzwonił do Bucka, aby ten zamówił mu pizzę. Co oczywiście po krótkim przekomarzaniu się zrobił. No i po obietnicy, że będzie mógł wpaść na kawałek pizzy i maraton Star Warsów. Uwielbiali te filmy. W drzwiach przywitali się z Bannerem, który spojrzał po nich ze zmieszaną miną, po czym stanął na palcach, żeby w końcu dojrzeć Clinta. Wręczył mu prezent, a zarówno Natasza jak i Bucky nie widzieli go od dawna tak zmieszanego.

Później w drzwiach zaczęli pojawiać się kolejni goście. Natasza zaczęła polewać alkohol wręczając go gościom już na wejściu, Buck siedział na blacie kuchennym, majtając nogami i serwując jedzenie, a Clint, już trochę mniej zagubiony, witał się z gośćmi. Gdy przechodził przez kuchnie po raz setny, nie zabierając z niej w końcu nic, Barnes złapał go za rękaw zatrzymując w miejscu.

- Wszyscy już są?

Clint pokiwał energicznie głową. Miał lekko rozbiegane spojrzenie co sprawiło, że Buck parsknął śmiechem, na co Barton tylko mignął, że Barnes jest idiotą. Wszedł do przytulnego salonu utrzymanego w ciepłych barwach i w końcu przywitał się normalnie z gośćmi. Znał wszystkich, więc nie musiał bawić się w żadne uprzejmości, co nawiasem mówiąc średnio lubił.

Nie zamienił za wielu słów ze Starkiem, najzwyczajniej w świecie było im nie po drodze, alem jak zresztą zwykle, chętnie się z nim napił. Stark miał dobre tempo, nie za wolne, ale i nie za szybkie, jak na ten przykład Nat i Clint, z nimi nie było co się ścigać, no chyba, że twoim imprezowym marzeniem było zaliczenie zgonu. Porozmawiał chwilę z Bannerem, a także ze starym znajomym całej ekipy - Thorem. Chłopak nie mieszkał aktualnie w Nowym Yorku, ale często ich odwiedzał, podobno chodzili razem do podstawówki. Pojawiła się również kuzynka Clinta Katherine oraz jego stara przyjaciółka Maria Hill.

Jednak Bucky najbardziej ucieszył się, gdy dostrzegł Pepper siedzącą na kanapie, naprzeciwko Bannera i Starka. O ile ze Tonym nigdy się bardziej nie dogadał, to z Potts łączyła go ogromna miłość do pisania. I specyficznego rodzaju sarkazmu. Dogadali się ponad rok temu i od tej pory nieustannie czytali nawzajem swoje teksty, poprawiając w nich wszelkie błędy oraz niedociągnięcia. Dodatkowo, gdyby nie Pepper, Buck prawdopodobnie nigdy by się za pisanie dłuższych rzeczy nie wziął, a teraz była to jedna z jego ulubionych czynności. I był jej za to cholernie wdzięczny.

Dosiadł się do dziewczyny, która przywitała go szerokim uśmiechem i włożeniem kieliszka do ręki. Za to też ją lubił. Poczekał, aż ich kieliszki magicznie się napełnią dzięki barmaniącemu Clintowi i wzniósł toast za solenizanta.

- Czytałem "Mosty", znowu łamiesz serce czytelnikom.

Parsknęła śmiechem i pokręciła głową.

- I mówi to ten, który odwodnił ludzi "Chłodem".

- Nie płakali aż tak bardzo.

- Dobrze wiesz, że tak - mówiąc to uniosła lewą brew, a po chwili dodała - Ale w końcu, to o to chodzi, prawda?

Ponownie przypomniał sobie za co ją tak uwielbiał.

Gdy rozmowa rozkręciła się na dobre - polewanie alkoholu, nawiasem mówiąc też - Bucky ruszył ukradkiem do pokoju Clinta wraz z Nataszą, żeby wyjąć tort z miejsca z Clintowej szafki na podręczniki szkolne. Wybrali ją, bo wiedzieli, że prawie do niej nie zagląda. Zapalili świeczki i zeszli po schodach do salonu, śpiewając głośno "Sto lat!". W końcu Barton zdmuchnął świeczki, co skwitowali głośnymi wiwatami, które przekrzyczały nawet muzykę za oknem.

W końcu usiadł koło Clinta, dostrzegając też w końcu jeszcze jednego gościa. Dziewczyna siedziała spokojnie, sącząc wino z lampki i rozsiewając naokoło siebie dziwną aurę chaosu. Znał ją, mieli razem zajęcia ze sztuki, na które chodził dodatkowo, a tak, żeby nie stępić zupełnie swoich humanistycznych zapędów. W jakiś sposób zdawał się nie pasować do towarzystwa, choć nie do końca potrafił powiedzieć dlaczego.

- Gdzie zgubiłaś J'a? - rzucił przez stół zwracając na siebie jej uwagę. Zastanowił się po raz setny, jak to się stało, że Clint ją poznał i tak dobrze się dogadał.

- Za dużo ludzi - odparła z typowym dla siebie enigmatycznym uśmiechem - Trochę mu wtedy odbija - dodała po chwili. Bucky pokiwał głową, bo ciężko było się nie zgodzić.

Pili, gadali, słuchali muzyki, która w końcu przygłuszyła tą za oknem. I wszystko byłoby w jak najlepszym porządku gdyby koło północy nie wysiadł im prąd. Stark od razu zaoferował się, że to naprawi, ale korki ciągle wybijało, nie ważne ile razy by ich nie ustawił na miejscu.

Sytuacje uratowała Natasza przynosząc masę świeczek i rozstawiając je zapalone po całym salonie, starając się wybierać w miarę bezpieczne miejsca.

Oczywiście sprzyjało to zagraniu w coś niewymagającego użycia prądu. Jak zresztą zwykle padło na Nigdy nie. Bucky nie wiedział, jak to się działo, że zawsze w to grali, ale zaczynał się przyzwyczajać. Gra była dość prosta, pierwsza osoba mówiła coś w stylu: "Nigdy nie paliłem papierosów" i każdy kto kiedykolwiek zapalił musiał się napić. Postanowił jednak przejść na wino, żeby nie odlecieć za szybko. Szczególnie, że wiedział, jak bardzo jego przyjaciele lubili mu dowalać.

- Climt, zaczynaj - zawołała Natasza.

- Nigdy nie wagarowałem.

Pił.

To było śmieszne, bo Clint rzeczywiście nie wagarował, choć wynikało to raczej z ilości okienek, niż braku chęci.

- Nigdy się nie biłem - rzucił Banner.

Pił.

- Nigdy nie paliłam.

Pił.

- Nigdy nie uprawiałem seksu.

Pił.

- Nigdy nie miałam depresji.

Pił.

Nigdy nie, miało to do siebie, że po kilku rundach zaczynało wyciągać co raz to większe brudy i jeśli grało się uczciwie, można było się dowiedzieć naprawdę ciekawych rzeczy. NIe tylko o innych. O sobie samym też.

- Nigdy nie całowałem się z osobą tej samej płci - rzucił. I ku jego zdziwieniu wszyscy się napili. Wliczając w to również jego.

Wzruszył ramionami. Impreza trwała w najlepsze, a on naprawdę się cieszył, że ma tych ludzi.

***

Jego telefon zaczął dzwonić, gdy już kompletnie pijany leżał gdzieś obok schodów, modląc się w duchu, żeby nie stoczyć się na dół, a jednocześnie będąc zbyt wstawionym, by zmienić pozycję. Jesse Barnett zdzierał swoje cudowne gardło, a Bucky'emu wydawało się, że zaraz pęknie mu głowa. Wyciągnął telefon z kieszeni, marszcząc mocno nos, gdy ekran postanowił walnąć mu światłem prosto w twarz. Jednak, w momencie gdy zobaczył kto dzwoni od razu poczuł się trzeźwiejszy. Dźwignął się ze schodów i ruszył w kierunku kuchni, w której, jakimś cudem, w końcu każda impreza kończy się właśnie w tym pomieszczeniu, nikt nie zalegał. Odebrał telefon i od razu poczuł, że ściska mu się gardło, nie potrafił nic powiedzieć.

- Halo? - zacisnął mocniej szczęki, gdy usłyszał jego głos. Nie wiedział dlaczego odebrał, nastała cisza, na linii słychać było tylko specyficzne szumy. Metro - Bucky, jesteś tam?

- Jestem. O co chodzi?

Cisza. I to tak długa, że przez chwilę zastanawiał się czy nie zerwało im połączenia.

- On wie Bucky.

Tylko przez ułamek sekundy chciał zapytać, a tak właściwie to kto? Później poczuł, jak zimne macki strachu owijają się w okół jego klatki piersiowej, a ruszyła szybko jego krwiobiegiem, pobudzając go do biegu. Do ucieczki.

Zacisnął mocno zęby, prawie i w tym momencie usłyszał w słuchawce ciche pikanie.

Walnął zdrową ręką w blat kuchenny, tak mocno, że aż chrupnęły mu kości. Nie mógł uciec, po prostu nie mógł pozwolić się zastraszyć tym skurwielom.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz