...

środa, 26 października 2016

Natręctwo myśli.

Woda już dawno zrobiła się zimna.

Myśli znowu atakowały ją nieustannie, były niczym ostrzał z karabinu samopowtarzalnego. Kąsały jej poczucie własnej wartości, sącząc w nią truciznę, jak najniebezpieczniejsze węże. I wtedy ponownie przychodziła ta myśl, że jeśli tak ma wyglądać jej życie, to ona już nie ma na nie siły.

- Natasza?

Głos doszedł do niej jakby z oddali, a otrząsnęła się dopiero po chwili.

- Tak?

- Wszystko w porządku?

Cisza.

Starała się sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz takie stwierdzenie, mogłoby odnosić się do jej życia. I nie wiedziała czy kiedykolwiek.

Coś starało się ją zawołać, przywołać, ale było bardzo, bardzo daleko.
 
- Nat.

Co mu miała powiedzieć? Że ludzie, których pokochała, którym zaufała gryzą piach? Ewentualnie odeszli, a ona nie ma od nich nawet skrawka informacji, która potwierdzałaby czy żyją?

- Słyszę co robisz. Miałaś przestać, pamiętasz?

Spojrzała na swoje nogi, zostawiła na nich grube, czerwone pręgi, z niektórych leniwie ciekła krew. Nagle zauważyła, że woda jest nie tylko zimna.

Była też czerwona.

Ręce machinalnie przesuwał się od łydek, przez miękką skórę pod kolanami, kończąc na udach. Od czasu do czasu kaleczyła też biodra, a nawet brzuch. Był to monotonny, powolny, lekko hipnotyzujący ruch.

Bardzo uspokajająco uzależniający.

- Nat, otwórz. Proszę. Wiem, że mnie słyszysz, otrząśnij się z tego.

Popełniła tytaniczny wysiłek próbując wstać. Nie miała siły się wytrzeć, więc tylko owinęła się szlafrokiem, nie zważając na krwawe ślady na posadzce. Zawahała się przed naciśnięciem klamki, bała się konfrontacji z tym bystrym i wszystkowiedzącym spojrzeniem jego oczu.

- Idę Clint – szepnęła.

Drzwi odbiły się od ściany, pokój ział pustką. Nie musiała się rozglądać.

Wiedziała, że jeśli będzie chciała go znaleźć, musi przejść się na cmentarz.

niedziela, 23 października 2016

Jak w domu.

Naciągnął mocniej czapkę z daszkiem, poprawił kaptur, upewniając się, że zasłania jak największą część jego twarzy. Przeklął w myślach Petera, za to, że dał mu się namówić na zdjęcia maski. Teraz stał w przedpokoju z kwaśną miną czekając na przyjaciela, który guzdrał się niemożebnie.

- Petey! Ile można się przebierać?! - krzyknął przecierając jednocześnie twarz pełną starych blizn.

Oparł się o framugę i założył ręce na klatce piersiowej. Wtedy ją zobaczył, stała w drzwiach kuchni, na jej ustach rozciągał się przyjemny, ciepły uśmiech. Taki którym zwykle obdarzała Petera. Spuścił na chwilę głowę, po czym zganił siebie samego w myślach, że nie może się zachowywać jak dzieciak. Pod jego nos został podstawiony talerzyk z ciastem – pachniało obłędnie. Wziął go z cichym podziękowaniem i o mało się nie zapowietrzył, gdy zrozumiał, że to jego ulubione, czekoladowe z gruszkami. Na widok jego zszokowanej miny, która po chwili zmieniła się w szeroki uśmiech, ciocia May parsknęła śmiechem.

- Jak w pracy, Wade? – lubił jej głos, był w pewien sposób kojący. Zerknął na nią, po raz kolejny czując ogromne pokłady sympatii do cioci May. Bo w jej spojrzeniu nie było obrzydzenia, strachu czy nienawiści, tylko zaciekawienie, dobro i miłość.

- Idę dziś na nocną zmianę, oczywiście po tym jak odprowadzę Petera – powiedział pomiędzy kęsami ciasta.

Kobieta uniosła brew do góry, a Wade znowu zastanowił się czy ona się przypadkiem wszystkiego nie domyśla.

- Myślę, że lekceważysz mojego chłopca, Wade – w jej oczach błysnęło rozbawienie.

- Będę spokojniejszy – wzruszył ramionami.

- Nie przemęczasz się? Wydawało mi się, że ostatnio widziałam jakieś opatrunki na twoich rękach.

- Nie, nie wszystko w porządku. Poza tym, jedna blizna w tą czy w tą nie robi różnicy – mruknął. Prawdą było, że nosił opatrunki, ale raczej dlatego, żeby nie zauważono o ile mniejsze są jego regenerujące się po amputacji ręce. Musiał stwarzać jakieś pozory. Kobieta pokiwała głową, po czym wyjęła pusty talerzyk z jego rąk.

- Chcesz dokładkę?

Pokręcił głową, w tym samym momencie, gdy usłyszał szybki tupot stóp i jego oczom ukazał się chuderlawy nastolatek z torbą w ręce i aparatem na szyi. Jego nowa, ogromna pasja. W końcu przestał znosić do domu bardzo mordercze i jadowite "puchate kulki", jak to zwykł mawiać. Uśmiechnął się do Petera i zarzucił plecak na ramię. Parker zatrzymał się tuż przed nim z szerokim uśmiechem, po czym odwrócił się do cioci przytulając ją i mówiąc, że wróci koło dziesiątej. Kobieta pogroziła mu palcem, że ma się nie spóźnić, jednak efekt zepsuło przyjacielskie mrugnięcie okiem. Wade puścił chłopaka przodem, który wybiegł przez drzwi, łapiąc go po drodze za dłoń. Krzyknął jeszcze „Trzymaj się ciociu!" na odchodnym; energia wręcz go rozpierała, co od razu poprawiło Wade'owi humor. Uśmiechnął się i nim zamknął drzwi również rzucił, choć ciszej głosem prawie zniżony, do szeptu, jednak będąc pewnym, że kobieta go usłyszała:

- Do zobaczenia ciociu.

Bardzo powoli zaczynał czuć się częścią tej rodziny.

sobota, 22 października 2016

Bo jestem zagubiony w nowym świecie.

Dlaczego wybrałem Ciebie?

Bo jestem zagubiony w nowym świecie. Wszystko dzieje się za szybko, ludzie wciąż prą przed siebie nie zwracając uwagi na to co ich otacza. Szybciej, więcej, bardziej - dewiza XXI wieku. Staram się odnaleźć fragmenty tamtej rzeczywistości, ale dostrzegam je tylko gdy jesteś obok. Bo dla ciebie lojalność, honor i dane słowo, nie są martwymi wartościami. Gloryfikujesz je, zupełnie tak jak ja, piastujesz i nie pozwalasz im umrzeć.

Jesteś jedyną osobą przy której mogę wypowiedzieć każdą swoją myśl. Nie muszę ważyć słów, bo nie mam potrzeby, aby coś przed tobą ukrywać. Dlatego też ty znasz tego zupełnie innego mnie. Drugą stronę medalu, tą bardziej rozdygotaną, przestraszoną i wiotką. Pokazuje to tylko i wyłącznie tobie. Bo na co dzień jestem tym silnym, odważnym, a przy tobie, wreszcie, myślę, że przecież nie zawsze muszę.

Nie potrafię nawet określić co najbardziej mnie w tym uspokaja, ale nawet inaczej oddycham, gdy jesteś przy mnie. Ja jestem sobą, a ty też wychodzisz ze swojej skorupy. Nikt inny nas takimi nie widział, to bardziej intymne niż leżenie przy sobie nago. Rozbieramy się przed sobą, aż do duszy. Na podłogę spadają zmięte niedomówienia, które walają się gdzieś wśród codziennych masek, odsunięte stopą na bok. I to nie nawet nie jest kontakt fizyczny, bo Ty dotykasz mnie inaczej. Spojrzeniem, uśmiechem, a przede wszystkim słowem. Obejmujesz moje serce cichym, uspokajającym głosem, jakbyś trzymał je w dłoniach, jednocześnie będąc w pełni świadomości mnie całego. Jestem spokojny, bo już zrozumieliśmy się na wskroś, nauczyliśmy się siebie na każdej płaszczyźnie.

Dlatego, Buck.

Pajęczy Kapturek

Był sobie raz mały, słodki chłopiec. Kto tylko go zobaczył, od razu musiał go pokochać, a najbardziej kochał go Dziadek, który nie wiedział co jeszcze mógłby mu sprezentować. Pewnego razu podarował mu, więc kapturek z czerwonego aksamitu, wyhaftowany w wzór pajęczynki i z dużymi oczami na wierzchu kapturka. Prezent bardzo spodobał się chłopcu, a ponieważ kapturek bardzo ładnie na nim leżał, nie chciał już od tej pory nosić niczego innego. Odtąd nazywano go więc Pajęczym Kapturkiem. Pewnego dnia ciocia May rzekła do chłopca:

- Chodź, Pajęczy Kapturku, masz tu koszyczek, a w środku kawałek szarlotki i korzenne piwo. Zanieś to Dziadkowi, bo słaby jest i niedomaga. Rozumiesz Kapturku, męczą go treningi, a taka niespodzianka powinna go bardzo ucieszyć. Pamiętaj tylko, byś pod żadnym pozorem nie zbaczał ze ścieżki, którą znasz i wiesz, że prowadzi prosto do domku Dziadka. Jeśli kogoś spotkasz, nie rozmawiaj z nim. Gdy już tam będziesz, przywitaj się ładnie z Dziaduniem i bądź grzeczny.

- Wszystko będzie dobrze, ciociu May - powiedział Pajęczy Kapturek z ręką na sercu. Dziadek Rogers mieszkał w lesie, jakieś pół godzinki od wioski. Znajdował się tam jego plac treningowy, na którym czasami ćwiczył z Kapturkiem, ale tylko, gdy ten go ładnie poprosił. I oczywiście, gdy nie używał wulgarnego języka, bo dziadek bardzo tego nie lubił.

Gdy chłopiec szedł przez las, spotkał Wilka, a ponieważ nie wiedział, że to takie złe zwierzę, wcale się go nie przestraszył.

- Witaj, Pajęczy Kapturku – powiedział Wilk szczerząc się do niego wesoło. Kapturek od razu zauważył, że Wilk ma na swoim ciele wiele blizn, ale pamiętał, że ciocia May, zawsze mówiła, że nie wolno być wścibskim, więc o nic nie zapytał.

- Dzień dobry, Wilku! - odrzekł Pajęczy Kapturek.

- Och, od razu Wilku. Jestem Woolf. Dead.

Wilk wyciągnął dłoń do Pajęczego Kapturka.

- Witam panie Deadwoolf – Kapturek uścisnął dłoń Wilka i uśmiechnął się do niego wesoło. Deadwoolf podrapał się po potylicy, a następnie odwrócił wzrok od chłopca.

- A gdzież to tak wcześnie pędzisz, Pajęczy Kapturku?

- Do Dziadka.

- A co niesiesz pod w koszyczku?

- Szarlotkę i piwo korzenne. Wczoraj ją piekliśmy i na pewno zmęczonemu Dziadkowi dobrze zrobi, a korzenne piwo, to jego ulubiony napój, więc na pewno go wzmocni.

- Pajęczy Kapturku, a gdzie mieszka twój Dziadek?

- Na końcu tej ścieżki rosną trzy ogromne dęby, oplecione przez krzaki leszczyny, a za nimi zobaczysz niewielki biały domek, jakiś kwadrans stąd, na pewno tam trafisz! - powiedział Pajęczy Kapturek, a Wilk pomyślał sobie:

"To drobne, delikatne stworzenie, ten słodki kąsek będzie jeszcze lepiej smakował niż ten staruch. Musisz ich sprytnie podejść, żeby zjeść oboje."

Wilk oczywiście nie uważał się za kanibala, ale kochał podgryzać takie słodkie istotki, jak Pajęczy Kapturek. A wtedy łapał go ogromny głód i potrzebował wrzucić coś na ruszt, a Dziadek chłopca wydawał się idealny, na przekąskę. Wilk szedł jeszcze przez chwilę z Pajęczym Kapturkiem, po czym powiedział:

- Popatrz, jakie piękne kwiaty rosną wokół nas... Czemu się nie rozejrzysz... Widzę, że nie słyszysz, jak ptaszki słodko śpiewają. Idziesz tak, jakbyś szedł do szkoły, a przecież w lesie jest tak wesoło.
Pajęczy Kapturek otworzył szerzej oczy i zobaczył, jak promienie słońca tańczą poprzez liście drzew i że wszystko pełne jest pięknych kwiatów. Pomyślał wtedy:

"Dziadkowi będzie miło, jak mu przyniosę świeży bukiet. Jest jeszcze tak wcześnie, że na pewno przyjdę na czas."

I Kapturek zboczył z drogi, żeby ruszyć w las i szukać kwiatków. Szukał takich, które mógłby ułożyć w biało-czerwono-niebieski bukiet. W pewnym momencie natrafił na łąkę, na której akurat rosły i maki, i chabry, i powój polny, który na tle pozostałych kwiatów wyglądał niczym gwiazdki. Zbierał kwiaty z uśmiechem, a gdy zerwał jednego, jego wyczulony Kapturkowy zmysł podpowiadał mu, że troszkę dalej rośnie jeszcze piękniejszy i biegł w jego kierunku zapuszczając się coraz to głębiej w las.

A wilk szedł prosto do domu Dziadka. Zapukał do drzwi, ale nikt mu nie odpowiedział. Koło domu przechodził właśnie Myśliwy i pomyślał sobie:

"Oho, Rogers w tarapatach."

I zaczaił się w krzakach ze swoją cudowną bronią, którą z uporem maniaka ciągle ulepszał. W końcu był to Myśliwy Stark.

Deadwoolf za to, nacisnął na klamkę, a drzwi stanęły przed nim otworem. Nie mówiąc ani słowa podszedł prosto do łóżka Dziadka, który twardo spał, a następnie połknął Rogersa. Potem włożył Rogersową maskę, położył się do jego łóżka i zasunął zasłony. Chwycił jeszcze sławetną tarczę Dziadka i postawił ją sobie zaraz obok łóżka. Zarówno kołdra jak i zasłony miały na sobie flagi Ameryki. Deadwoolf nasłuchiwał nadejścia słodkiego Pajęczego Kapturka.

A Pajęczy Kapturek biegał za kwiatkami. Gdy już miał ich tyle, że więcej nie mógłby unieść, przypomniał mu się Dziadzo. Ruszył więc w drogę do niego. Szedł podśpiewując melodyjkę „Hero", którego tak często słuchał myśląc o Dziadku. Idąc tak, doszedł do domku i zdziwił się, że drzwi były otwarte, a gdy wszedł do środka, zrobiło mu się tak jakoś dziwnie i pomyślał:

„Jakoś mi tu dziś straszno, a zawsze tak chętnie chodzę do Dziadka..."

- Dzień dobry? – rzucił w przestrzeń, lecz nie usłyszał odpowiedzi. Podszedł, więc do łóżka i odsunął zasłony. Leżał tam Dziadek w masce i wyglądał... jakoś dziwnie.

- Och, Dziadku, dlaczego masz takie wielkie oczy?

- Żebym mógł cię lepiej widzieć.

- Och, Dziadku, dlaczego masz taki czerwony strój?

- Aby złole nie mogli zobaczyć krwi.

- A... -zająknął się Pajęczy Kapturek - A dlaczego masz tak strasznie wielki pysk?

- Żeby cię zjeść! – ledwo to powiedział, wyskoczył z łóżka i połknął biednego Pajęczego Kapturka.

 
Gdy wilk zaspokoił już swoje łaknienie, z powrotem położył się do łóżka, zasnął i zaczął strasznie głośno chrapać. Wtedy Myśliwy pomyślał sobie:

"Ależ ten stary dziad chrapie. Muszę zobaczyć, czy coś mu nie dolega."

Wszedł więc do izby, a kiedy stanął przed łóżkiem, zobaczył w nim Deadwoolfa. Spojrzał na jego ogromny brzuch i już wiedział co się stało.

- Długo cię szukałem – warknął Stark, wziął nożyce i zaczął rozcinać śpiącemu Wilkowi brzuch - To za skradzenie mojego śmigłowca, poczwaro.

Kiedy zrobił już parę cięć, zobaczył jak z brzucha wyziera Pajęczy Kapturek. Jeszcze parę cięć i wyskoczył wołając:

- Panie Stark! Tam jeszcze jest Dziadek!

A Myśliwy wyciągnął i Dziadka, żywego, choć nieźle wkurzonego, że ktoś śmiał przerwać mu drzemkę. Dziadek i Myśliwy chcieli ukarać wilka, ale Kapturek nie zgodził się na to. Zaszył Deadwoolfa, twierdząc, że Wilk musiał być po prostu samotny i tak naprawdę potrzebuje przyjaciela i szarlotki z piwem korzennym. Mężczyźni spojrzeli na siebie zdziwieni, ale uśmiechnęli się szeroko, wiedząc, że Pajęczy Kapturek, mimo bycia naiwnym dzieckiem, był również Kapturkiem o złotym sercu. I tak Deadwoolf zyskał pierwszego w swoim życiu przyjaciela, którego obiecał Dziadkowi Rogersowi pilnować i nigdy nie próbować zjeść Kapturka. I wszyscy byli zadowoleni. Wilk oddał Myśliwemu kluczyki do śmigłowca, Dziadek zjadł szarlotkę i wypił piwo, które mu Pajęczy Kapturek przyniósł i od razu poczuł się lepiej. Potem siedzieli wszyscy razem pijąc, jedząc oraz rozmawiając o najnowszych misjach, a Pajęczy Kapturek powiedział do Deadwoolfa:

- Do końca życia nie zboczę drogi i nie pobiegnę w las, gdy mi ciocia zabroni. Przynajmniej nie sam.

Gdy to powiedział, duża dłoń Deadwoolfa zacisnęła się na jego, Kapturek z uśmiechem oparł głowę o ramię swojego przyjaciela.

***

Powiadają też, że kiedyś, gdy Pajęczy Kapturek znowu niósł Dziadkowi wypieki, zagadnął go inny wilk i próbował go sprowadzić z drogi. Nim jednak Pajęczy Kapturek spróbował mieć się jednak na baczności i pójść prosto do Dziadka, inny Wilk został rozpłatany na pół przed Deadwoolfa, który uśmiechnął się do chłopca, ruszając z nim po ścieżce i pilnując, by jego Kapturek nie zszedł już nigdy z drogi.

- Myślisz, że Dziadkowi dobrze się mieszka z Myśliwym? – zapytał zafrasowany Kapturek. Bardzo polubił pana Starka, ale nie chciał, żeby jego Dziadka spotkało cokolwiek złego.

- Oczywiście, Kapturku – odrzekł wilk, łapiąc chłopca za dłoń i odciągając od pobocza, które zaczęło go zbyt interesować.

- Woolf?

- Tak?

- Dlaczego w ogóle Deadwoolf?

- Bo zwykle waliło ode mnie trupem.

Kapturek spojrzał na niego zdziwiony i powąchał rękę towarzysza. Pokręcił głową ze zdziwieniem.

- Teraz pachniesz ciastkami i domem.

Deadwoolf zaśmiał się.

- A miałbym być Cookiewoolfem? Nie, Kapturku. Zostańmy przy tym co jest.

Pajęczy Kapturek skinął głową i ruszył wesoło do Dziadka, za rękę z Deadwoolfem i nikt więcej nie czynił mu nic złego.

 ***


Kuzynka narysowała ten słodki rysunek na wykładzie i nie mogłam się powstrzymać przed wstawieniem go <3 Dziękuję Ayremi!
Kuzynka narysowała ten słodki rysunek na wykładzie i nie mogłam się powstrzymać przed wstawieniem go <3 Dziękuję Ayremi!

czwartek, 20 października 2016

Był martwy o wieczność za długo.

Dla Kapitana. Za bycie moim bohaterem i wieczną motywacją.

Czasem, mimo najszczerszych chęci nie można już dłużej udawać, że wszystko jest w porządku.

Mrok nadciągał, pochłaniając wszystko niczym bezlitosna fala. Gdy widziało się ten ogrom niemal czarnej wody, zdawałoby się, że już słychać trzask zrywanych mostów, powalanych budynków i drzew.

Wewnętrzny strach, świadomość, że zaraz może zachwiać się wiara, bo kto wie czy nadzieja potrafi pływać? Czy nie podda się i nie skona w ciszy, gdy czarna woda wleje się do jej płuc, nakazując zapomnieć jak się oddycha?

Wykuli go. Całe jego życie pracowano nad nim niczym nad rzeźbą. Miał być nowym Dawidem, niezaprzeczalnym wzorcem monumentalności i harmonii, podpartej złotych proporcjami. Tłukli w niego dłutem, jak gdyby rzeczywiście mieli przed sobą blok granitu, a nie człowieka, w którym płynie prawdziwa krew.

Zastanawiało go dlaczego potrzeba tyle bólu, aby wykuć człowieka.

Pracowali nad nim dniami i nocami, tygodniami i miesiącami. Bardzo szybko zamiast minut liczył, pory roku czy systematycznie zmieniane kalendarze, wiszące gdzieś w kącie pracowni.

Młotek i dłuto. Cios za ciosem. Miarowe łup, łup, łup.

Czasem pracowali bez chwili wytchnienia, innym razem pozostawiano go w swoistym letargu, oczekującego na kolejne uderzenie. Mieli wobec niego plany, długą listę paragrafów zapisaną na jego ciele tysiącem ciosów, co ważniejsze zapunktowane ogłuszającym łupnięciem.

Tak jakby rzeczywiście był z marmuru.
 
W dodatku jego twórcom brakowało umiaru i wyczucia, cech, które powinny charakteryzować każdego artystę. Zamiast użyć lekkich narzędzi i szmergla - powoli, na otrzymanie dzieła trzeba wytrwale czekać - uderzali tak mocno, że zaczął pękać. Najpierw niezauważalnie, wewnętrznie. I bardzo długo nie zauważano, że spod pęknięć wypływa krew. To taka natura kamienia, mówili. Zrzucali na niego kolejne próby, odbierali grunt pod stopami. Ale czy Dawid nie stał przypadkiem na piedestale?

Bryła trzęsła się i krwawiła, coś wewnątrz niej wyło, prosząc o litość. O wolność. Jednak jego twórcy albo nie słyszeli, albo też nie chcieli usłyszeć. Kreowano go na wzór, na bohatera, kogoś kto niesie innym nadzieję. Tylko, że zupełnie zabrakło jej dla niego.

Miał inne plany, wizję przyszłości, nie chciał ratować świata, pragnął troszczyć się o najbliższych. Bo jego rzeczywistość wcale nie aspirowała do bycia tą, którą przewidzieli dla niego twórcy. Krzyczał, starał się uwolnić, ale oni uderzali obdzierając go z tego kim był robiąc miejsce dla własnej wizji.

Jakież wielkie było ich zaskoczenie, gdy pewnego dnia rzeźba pękła im w rękach, grzebiąc w swoich fragmentach ich nadzieje na ideał. Tak jak oni pogrzebali jego samego. Porzucili go na uboczu, nie zaprzątając sobie nim głowy. Był porażką, defektem, błędem w obliczeniach. Przeszli nad nim tak łatwo, jak nad przejęzyczeniem czy nic nie znaczącą omyłką.

Leżał.

Miesiąc. Rok. Wieczność.

Aż spod fragmentów kamienia zmieszanego dawno zrudziałą, zakrzepłą krew, wyłoniły się łodygi, liście, a jakiś czas później kwiaty. Kwitło jego wnętrze, jego dawne marzenia. Tylko on nie mógł już tego zobaczyć.

Był martwy o wieczność za długo.

środa, 19 października 2016

Zawiodłeś mnie Stark.

Nigdy nie widziałem w Tobie wroga Stark. Gdy pojawiłem się w Wieży stanowiłem swoisty rodzaj tabula rasa, dostałem taką możliwość i postanowiłem wykorzystać ją najlepiej jak potrafiłem. Dlatego zdziwiło mnie twoje zachowanie. Nie chodziło tu o docinki, sarkastyczne odzywki, w końcu nie pozostawałem Ci w nich dłużny. Z rytmu wybiły mnie twoje podchody, kłamstwa i próba udowodnienia, że jesteś lepszy. Muszę przyznać Stark, że przez to w jakiś sposób się na Tobie zawiodłem.

Nie tylko ty zbierałeś o mnie informacje nim przekroczyłem prób Wieży. Ja też się coś nie coś o tobie dowiedziałem. I od początku widziałem, że istnieje pewna kwestia, o której jednocześnie strasznie chcesz mi powiedzieć, a z drugiej strony nie jesteś pewien czy nie powinieneś jednak trzymać języka za zębami. Ale jesteś Starkiem, tak samo wyszczekanym i montującym w podwalinach rzeczywistości, jak twój ojciec. I choć wiem, że niezbyt tego chciałeś, pod tym względem nie różniłeś się od niego prawie wcale.

Przyszedłem pusty, czysty, niczym niezapisana kartka.

A ty spróbowałeś zaimponować mi tym, że z nim spałeś. Co chciałeś tym osiągnąć Stark? Miałem być zazdrosny? Wściekły? Rozedrgany? Chciałeś mnie sprowadzić na skraj? Spowodować, żeby wyszło ze mnie to co najgorsze? Słyszałem dumę i butę w twoim głosie. I trochę mi z tym źle, ale poczułem satysfakcje, gdy starłem je z powierzchni ziemi kilkoma słowami.

Bo czy naprawdę widziałeś go zupełnie nagiego? Opowiedz mi o jego snach. Wymień choć jedno jego marzenie. Co sprawia, że potrafi zaniemówić z zachwytu, a co wywołuje u niego płacz? Może porozmawiamy o jego dzieciństwie, dam ci fory, zacznijmy od okresu nim mnie spotkał. Lepiej, opowiedz mi choć jedną historię o nim, w której nie figurujesz. Nie te z muzeum, coś co opowiadał ci tak sam z siebie, z typowym dla niego błyskiem w oku i zaczesywaniem włosów do tyłu.

Widziałeś jego ciało, dotykałeś jego skóry, ale nigdy nie przeniknąłeś do samej duszy. I wciąż wiesz o nim tyle samo, co o setkach książek, które kupiłeś, by dobrze wyglądały na regałach, ale nigdy ich nie przeczytałeś, nawet nie otworzyłeś.

Poza tym. Jaka to tajemnica, kiedy ja już od dawna wiedziałem? Rozmawiam z nim Stark, codziennie, godzinami, wiem o wszystkim. A ty stoisz przede mną, jak wrytym prawie widzę, jak kręcą się twoje tryby. Przegrałeś potyczkę, którą sam zacząłeś Stark. Przegrałeś tym swoim szybciej, mocniej, bardziej.

wtorek, 18 października 2016

Hemofilia.

Nie należę do osób, które można włożyć do szufladki. Nie jestem ani zły, ani dobry, tylko sprawiedliwy. Różnimy się Red, nie ma żadnej wątpliwości, że tak jest, jednak ja miałem nadzieje, że uda ci się mnie zrozumieć. Zabawne. Mnie. Mordercę. Nigdy nie zrozumiem dlaczego coś tak bezpodstawnego zalęgło się w mojej głowie. Red, starałem się wytłumaczyć Ci mój punkt widzenia, nie zakryłem bycia potworem. Ale dlaczegoś pragnąłem mimo tego akceptacji.

Red wciąż rozumiem dlaczego mnie wtedy uratowałeś. Mogłeś zostawić mnie na tym dachu, może zachowuję się jakbym nie wiedział kiedy skończyć, ale rozumiałem, że tego nie przeżyję.

A Ty mnie nie porzuciłeś.

Było w Tobie coś dobrego, wręcz zbyt dobrego na ten świat. Gdy się uśmiechałeś, uśmiech obejmował całą twarz, rozjaśniał ją i sięgał oczu, nawet jeśli pozostawały niewidzące. Gdy płakałeś, nie starałeś się tego hamować, nie robiłeś żadnego z tych „męskich", żałosnych grymasów. Może dlatego, że nie widziałeś, jak to tak naprawdę wygląda, ale wolę myśleć, że to po prostu ty. Byłeś żywym obrazem emocji i im więcej nad tym rozmyślam, tym bardziej nieadekwatne staje się nazywanie cię diabłem. Bardziej pasujesz do anioła, choć bycia śmiałym nie można ci odmówić.

Chciałeś mnie zawrócić.

Przepraszam, obiecałem sobie, że nim umrę, zemszczę się. Zanim mój czas przeminie, nim zostanę starty w proch wraz z tymi, których posłałem do grobu – zemszczę się. Nim stanę się szeptem, który ktoś zgubił na wietrze, będę wodą, w której się utopią, żarem, który ich spali. Byłem gwiazdą, z której pozostała już tylko czarna dziura, a ja zabiorę ich ze sobą w tę zimną pustkę.

Obiecałem Matt.

Sobie i im.

Gdybym spróbował się z tego obudzić, powstać z okropnego koszmaru, którym stało się moje życie, niechybnie połamałbym sobie kości. Ale pojawiłeś się ty. Pełen nadziei, z wartościami, za dobry, zbyt wyrozumiały. Zaraziłeś mnie tym całym syfem, Red.

I teraz nie wiem nawet jak się oddycha.

Bo utrata bliskiej osoby jest jak amputacja kończyny. Niby wiesz, że już jej nie ma, ale wciąż ją czujesz. Z odruchu starasz się nią łapać, chwytać, dotykać, ciągle zapominając, że jej już nie ma. Bezustannie rozrywa cię fantomowy ból, a ty powtarzasz sobie - to nienormalne. Bo nie powinieneś odczuwać czegoś czego już nie ma. Starasz się to przepracować, pogodzić się i wtedy pojawia się nadzieja. Nadzieja, że wrócą, że jest szansa. To już nawet nie amputacja, a hemofilia.

Masz nadzieję - krwawisz.
Krwawisz.
Krwawisz.
Krwawisz.

poniedziałek, 17 października 2016

Home.

To nie tak, że mu nie ufał. Po prostu zostawienie go sam na sam z jego dziećmi, graniczyło z szaleństwem. Pobyt na Bartonowej farmie zaleciła doktor Cho, a Clint nie był w stanie odmówić. Teraz stał w progu salonu z lekkim uśmiechem i przyglądał się maszynie do zabijania siedzącej na dywanie z Nathanielem śpiącym w jego ramionach. Chłopczyk opierał się głową o klatkę piersiową jednego z najskuteczniejszych morderców, musiał usnąć gdy ten opowiadał mu bajkę. Tuż za nim stał Cooper, najstarszy syn Bartona, który zaplatał przydługie, brązowe kosmyki w warkocze.

- Cooper? Może dasz już spokój, wujkowi? – zapytał Clint, wszyscy obrócili głowy w jego kierunku. No, poza Nathanielem. 

- Nie ruszaj się, bo zniszczysz – mruknął chłopiec, delikatnie obracając głowę ducha-legendy, tak aby wróciła do poprzedniej pozycji. Clint przez chwilę obawiał się dostrzeżenia w jego oczach błysku furii albo też zimnej pustki, spiął mięśnie chcąc reagować, ale oblicze człowieka ochrzczonego potworem, pozostawało łagodne i spokojne.

Spojrzenie Clinta przeniosło się na Lilę, która siedziała obok i malowała plakatówkami różnokolorowe planety, konstelacje i planety na metalowym ramieniu. Jak sama twierdziła gwiazda - ta czerwona, największa - nie powinna zostawać sama.

- Nie przeszkadzają mi – powiedział do Clinta, jego głos był, jakby lekko zardzewiały. Barton dałby się pociąć, że słyszał cień prośby. Ale czy było mu się co dziwić? W końcu ktoś go po prostu zaakceptował, nie nakleił mu od razu łatki mordercy, wyrzutka. W dodatku dzieci nie odczuwały strachu przebywając w jego towarzystwie. Barton patrzył na Pięść Hydry z warkoczykami zaplecionymi przez jego syna, kolorowymi galaktykami na jego ramieniu autorstwa Lili i Nathanielem spokojnie drzemiącym w jego ramionach. Clint pokręcił głową i wycofał się z salonu. W kuchni napotkał zaniepokojone spojrzenie Laury.

- Spokojnie – szepnął, tuląc ją do siebie.

- Jesteś pewien? – w jej głosie czuć było niepewność zakraplaną zdenerwowaniem. Clint rozumiał, więc poprosił ją, żeby tam zajrzała. Żona wróciła dopiero po kilku minutach, spokojna i rozluźniona – Mówiłeś mi, że mamy pomóc w resocjalizacji mordercy, a nie, że dostaniemy niańkę do dzieci.

Parsknął śmiechem, po czym pomógł jej przygotować kolację, wsłuchując się w deszcz bębniący za oknem. Gdy weszli do salonu z talerzami pełnymi kanapek, Bucky leżał na kanapie wraz z Cooperem, Lilą i Nathanielem. Dzieci drzemały wtulone w Barnesa – usnęły na bajce, którą im puścił. Wydawałoby się, że mężczyzna również śpi, jednak gdy tylko podeszli bliżej, otworzył oczy i zlustrował ich wzrokiem. Gdy stwierdził, że nie ma żadnego zagrożenia w państwie Barton, znowu je zamknął. Laura i Clint spojrzeli po sobie, starając się nie roześmiać, po czym rozsiedli się w fotelach zajmując się swoimi sprawami. Barton, po raz nie wiadomo który, poczuł ogromne pokłady sympatii do Bucky'ego. Jakiś czas temu uświadomił sobie, że były Zimowy Żołnierz ma tak naprawdę nie więcej niż dwadzieścia kilka lat, nigdy tak naprawdę nie poznał dzieciństwa, które przypadło na czas Wielkiego Kryzysu i Drugiej Wojny Światowej. Tak samo jak Steve. I może i Clint miał miękkie serce, ale widok choć jednego z nich, w tak normalnej, wręcz rodzinnej sytuacji, był dla niego kojący.

Nagle usłyszał, jak klucz szczęka w zamku, Lucky zaszczekał, jednak dzieci nawet nie drgnęły. W wejściu do salonu stanęła Wanda, wycierała włosy w ręcznik, z jej płaszcza kapała woda. Podniósł rękę w geście przywitania, a Laura posłała dziewczynie jeden z cieplejszych uśmiechów, jakie Clint kiedykolwiek widział. Stąpała cicho, nie chcąc obudzić dzieci i Barnesa. Zatrzymała się w przy nich, pogłaskała Nathaniela po główce. Clintowi jak zwykle wydawało się, że Wanda powiedziała: „Wróciłam Pietro", ale nie poruszyła nawet ustami. W końcu usiadła na dywanie, opierając się o kanapę, po chwili wyciągając kościstą, bladą dłoń po jedną z kanapek. W domu rzadko używała mocy - mówiła, że sprawia jej przyjemność robienie rzeczy po staremu, bez dopalaczy. Deszcz bębnił w szyby, a Barton po raz kolejny stwierdził, że jakimś cudem ma piątkę, a nie trójkę dzieci, a stwierdzenie, że rodzina na krwi się nie kończy, jest jak najbardziej prawdziwe.

niedziela, 16 października 2016

Mistakes.

- Znowu. Znowu to zrobiłeś – głos Petera był przesiąknięty złością, zawodem i czymś, czego Deadpool nie potrafił do końca zidentyfikować. Spojrzał na swoje ostrze, po którym ściekała krew. Nie musiał się odwracać, oczami wyobraźni widział trupa, który mógł zostać podręcznikowym przykładem dekapitacji. Westchnął głośno i jednym sprawnym ruchem strzepnął krew z broni.

- Przesadzasz Peteeey – próbował wybrnąć z sytuacji, odwracając się od coraz bardziej rozjuszonego Parkera i spoglądając gdzieś w bok. Przymknął oczy słysząc szybkie kroki Parkera, który nagle znalazł się tuż przed nim, po czym uderzył go kilka razy w klatkę piersiową. Ciosy nie miały być szczególnie silne, byłe przepełnione złością i zrezygnowaniem. Deadpool złapał go za nadgarstki dopiero po dłuższej chwili, wciąż niezbyt wiedząc, co ma powiedzieć – Dobra, wiem, zawaliłem.

- Zawaliłeś?! Obiecałeś mi coś idioto.

- Myślałem, że ta kula cię dosięgnie. Wolałem się upewnić...

- Umiem o siebie zadbać – warknięcie było ciche, ale o wiele bardziej przerażające niż gdyby Peter wrzasnął. Wade puścił jego dłonie, po czym odwrócił się w kierunku krawędzi budynku i usiadł tak, żeby widzieć życie toczące się ponad osiemdziesiąt metrów pod jego stopami. Peter nic nie mówił i Deadpool był niemal pewien, że chłopak zaraz zniknie bez słowa, a on nie zobaczy go przez najbliższe tygodnie.

Albo i dłużej.

Zamiast tego kątem oka zarejestrował jakiś ruch, po czym Spider-Man usiadł z nim ramię w ramię i też spojrzał w dół. Zaczynał się uspokajać, złość powoli ulatniała się, pozostawiając tylko niesmak. Siedzieli w ciszy, kwadrans, drugi, godzinę. W końcu Wade roztarł nasadę nosa i mruknął:

- Naprawdę próbuję się przechylać w stronę tego dobrego. Wiem, że słabo mi wychodzi, ale się staram – mówił dalej, a Peter przekrzywił głowę wpatrując się w niego ze zdziwieniem.

Tak naprawdę, to Parker nie myślał, że Wade choć spróbuje zacząć rozmowę. Sam nie odzywał się, bo zbierał słowa, chciał powiedzieć to, co myśli. Tylko bez złości, bez krzyku. Przecież w końcu dobrze wiedział, kim Wade jest, a oszukiwał się jak małe dziecko, iż potrafi wymazać z niego najemnika, ot tak. To musiał być długi, ciężki proces, jednak jemu, jak zwykle brakowało cierpliwości. A teraz Deadpool mówił mu coś takiego.

– Patrzę na ciebie, na to jak pomagasz innym. I to po prostu, bez zastanowienia – Wade urwał na chwilę – A ja już jestem kompletnie bezmyślny, więc idąc tym tropem powinienem też tak potrafić...

Na początku Peter nie potrafił określić dziwnego uczucia, które zagnieździło się w jego klatce piersiowej. Było jednak ciepłe, przyjemne i lekko unosiło jego kąciki ust. Deadpool gadał, żywo gestykulował, a Peter po prostu na niego patrzył, jakby widział go pierwszy raz w życiu. Nagle Wyszczekany Najemnik odwrócił się w jego stronę i zapytał:

- Dlaczego tak na mnie patrzysz? Mam dalej szkło w zębach?

Parsknął śmiechem, po czym chciał coś powiedzieć, ale Deadpool wrócił do swojego monologu, swojej gestykulacji, tłumacząc się coraz żywiej i dokładniej. Pokręcił głową, wiedząc, że Wade nie zamknie się dopóki nie skończy mu się zasób słów. A on miękł w środku, widząc przemianę Deadpoola, czując niemożliwą wręcz dumę, że Wilson chciał być lepszy, że próbował i że to wszystko dzięki niemu – Peterowi Parkerowi.

Do jego głowy przyszła jedna dziwna myśl, a po niej druga i trzecia. Gdy zaczęła napastować go już czwarta z kolei, po prostu pociągnął Deadpoola za ramię i pocałował w szczękę. Najemnik zamarł, a Peter jakby nigdy nic wrócił do poprzedniej pozycji, spoglądając na panoramę Manhattanu.

Wade miał trochę racji, Spider-Man robił wiele rzeczy bez zastanowienia, ale tej na pewno nie będzie żałował.

piątek, 14 października 2016

Nieproszony gość

Są na tym świecie takie miejsca, w których zawsze będziesz się czuć jak nieproszony gość.

Lubię opuszczone miejsca. Nachodzi mnie wtedy dziwne uczucie, ciekawość pomieszana z niepewnością. Bo przecież chodzę po dawnym mieszkaniu, ktoś tu kiedyś żył, cieszył się, kłócił i płakał. Dawniej stały tu ściany i nie umiem się pozbyć poczucia, że cegły wokół których stąpam, wciąż są nasiąknięte emocjami, muzyką, krzykiem, zapachem ciasta. Góra gruzu, dawniej dom, chrupie mi pod stopami, gdy depczę przedmioty codziennego użytku, a to jakieś sztućce, a to szczątki telewizora. Czy to przeżyło wszystkich mieszkańców?

poniedziałek, 3 października 2016

Czarny protest

United We stand
Divided We fall

Ruszyliśmy z rodzicami na Czarny Protest.
Jestem niezmiernie szczęśliwa z powodu ogromnej frekwencji. I to zarówno kobiet jak i mężczyzn. Po Opolu przeszły się z nami całe rodziny, nie zabrakło też kobiet w ciąży czy niby tak bardzo konserwatywnych osób starszych. Aż mi się ciepło na sercu zrobiło.
Bo przecież walczymy o prawa człowieka, o coś zupełnie podstawowego i fundamentalnego. Dobrze w końcu zobaczyć, że potrafimy pójść razem, aby bronić coś tak ważnego.