To nie tak, że mu nie
ufał. Po prostu zostawienie go sam na sam z jego dziećmi, graniczyło z
szaleństwem. Pobyt na Bartonowej farmie zaleciła doktor Cho, a Clint nie
był w stanie odmówić. Teraz stał w progu salonu z lekkim uśmiechem i
przyglądał się maszynie do zabijania siedzącej na dywanie z Nathanielem
śpiącym w jego ramionach. Chłopczyk opierał się głową o klatkę
piersiową jednego z najskuteczniejszych morderców, musiał usnąć gdy ten
opowiadał mu bajkę. Tuż za nim stał Cooper, najstarszy syn Bartona,
który zaplatał przydługie, brązowe kosmyki w warkocze.
- Cooper? Może dasz już spokój, wujkowi? – zapytał Clint, wszyscy obrócili głowy w jego kierunku. No, poza Nathanielem.
- Nie ruszaj się, bo
zniszczysz – mruknął chłopiec, delikatnie obracając głowę ducha-legendy,
tak aby wróciła do poprzedniej pozycji. Clint przez chwilę obawiał się
dostrzeżenia w jego oczach błysku furii albo też zimnej pustki, spiął
mięśnie chcąc reagować, ale oblicze człowieka ochrzczonego potworem,
pozostawało łagodne i spokojne.
Spojrzenie Clinta
przeniosło się na Lilę, która siedziała obok i malowała plakatówkami
różnokolorowe planety, konstelacje i planety na metalowym ramieniu. Jak
sama twierdziła gwiazda - ta czerwona, największa - nie powinna zostawać
sama.
- Nie przeszkadzają mi –
powiedział do Clinta, jego głos był, jakby lekko zardzewiały. Barton
dałby się pociąć, że słyszał cień prośby. Ale czy było mu się co dziwić?
W końcu ktoś go po prostu zaakceptował, nie nakleił mu od razu łatki
mordercy, wyrzutka. W dodatku dzieci nie odczuwały strachu przebywając w
jego towarzystwie. Barton patrzył na Pięść Hydry z warkoczykami
zaplecionymi przez jego syna, kolorowymi galaktykami na jego ramieniu
autorstwa Lili i Nathanielem spokojnie drzemiącym w jego ramionach.
Clint pokręcił głową i wycofał się z salonu. W kuchni napotkał
zaniepokojone spojrzenie Laury.
- Spokojnie – szepnął, tuląc ją do siebie.
- Jesteś pewien? – w jej
głosie czuć było niepewność zakraplaną zdenerwowaniem. Clint rozumiał,
więc poprosił ją, żeby tam zajrzała. Żona wróciła dopiero po kilku
minutach, spokojna i rozluźniona – Mówiłeś mi, że mamy pomóc w
resocjalizacji mordercy, a nie, że dostaniemy niańkę do dzieci.
Parsknął śmiechem, po
czym pomógł jej przygotować kolację, wsłuchując się w deszcz bębniący za
oknem. Gdy weszli do salonu z talerzami pełnymi kanapek, Bucky leżał na
kanapie wraz z Cooperem, Lilą i Nathanielem. Dzieci drzemały wtulone w
Barnesa – usnęły na bajce, którą im puścił. Wydawałoby się, że mężczyzna
również śpi, jednak gdy tylko podeszli bliżej, otworzył oczy i
zlustrował ich wzrokiem. Gdy stwierdził, że nie ma żadnego zagrożenia w
państwie Barton, znowu je zamknął. Laura i Clint spojrzeli po sobie,
starając się nie roześmiać, po czym rozsiedli się w fotelach zajmując
się swoimi sprawami. Barton, po raz nie wiadomo który, poczuł ogromne
pokłady sympatii do Bucky'ego. Jakiś czas temu uświadomił sobie, że były
Zimowy Żołnierz ma tak naprawdę nie więcej niż dwadzieścia kilka lat,
nigdy tak naprawdę nie poznał dzieciństwa, które przypadło na czas
Wielkiego Kryzysu i Drugiej Wojny Światowej. Tak samo jak Steve. I może i
Clint miał miękkie serce, ale widok choć jednego z nich, w tak
normalnej, wręcz rodzinnej sytuacji, był dla niego kojący.
Nagle usłyszał, jak klucz szczęka w zamku, Lucky zaszczekał, jednak dzieci nawet nie drgnęły. W wejściu do salonu stanęła Wanda, wycierała włosy w ręcznik, z jej płaszcza kapała woda. Podniósł rękę w geście przywitania, a Laura posłała dziewczynie jeden z cieplejszych uśmiechów, jakie Clint kiedykolwiek widział. Stąpała cicho, nie chcąc obudzić dzieci i Barnesa. Zatrzymała się w przy nich, pogłaskała Nathaniela po główce. Clintowi jak zwykle wydawało się, że Wanda powiedziała: „Wróciłam Pietro", ale nie poruszyła nawet ustami. W końcu usiadła na dywanie, opierając się o kanapę, po chwili wyciągając kościstą, bladą dłoń po jedną z kanapek. W domu rzadko używała mocy - mówiła, że sprawia jej przyjemność robienie rzeczy po staremu, bez dopalaczy. Deszcz bębnił w szyby, a Barton po raz kolejny stwierdził, że jakimś cudem ma piątkę, a nie trójkę dzieci, a stwierdzenie, że rodzina na krwi się nie kończy, jest jak najbardziej prawdziwe.
Nagle usłyszał, jak klucz szczęka w zamku, Lucky zaszczekał, jednak dzieci nawet nie drgnęły. W wejściu do salonu stanęła Wanda, wycierała włosy w ręcznik, z jej płaszcza kapała woda. Podniósł rękę w geście przywitania, a Laura posłała dziewczynie jeden z cieplejszych uśmiechów, jakie Clint kiedykolwiek widział. Stąpała cicho, nie chcąc obudzić dzieci i Barnesa. Zatrzymała się w przy nich, pogłaskała Nathaniela po główce. Clintowi jak zwykle wydawało się, że Wanda powiedziała: „Wróciłam Pietro", ale nie poruszyła nawet ustami. W końcu usiadła na dywanie, opierając się o kanapę, po chwili wyciągając kościstą, bladą dłoń po jedną z kanapek. W domu rzadko używała mocy - mówiła, że sprawia jej przyjemność robienie rzeczy po staremu, bez dopalaczy. Deszcz bębnił w szyby, a Barton po raz kolejny stwierdził, że jakimś cudem ma piątkę, a nie trójkę dzieci, a stwierdzenie, że rodzina na krwi się nie kończy, jest jak najbardziej prawdziwe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz