...

czwartek, 7 czerwca 2018

Antidotum na niepokój cz. 52


Han poderwał głowę, gdy usłyszał szybkie kroki. Zatrzymał chłopaka przed wbiegnięciem do sali. Hux spiął się na sam widok ojca Kylo. Przeklął w myślach, ale zaraz przypomniał sobie, że nie robi nic złego. W wiedzy Solo, ciągle są przyjaciółmi.

Han spojrzał na niego, oczy miał przekrwione i strasznie zmęczone. Nagle rozpoznał chłopaka.

- Ty jesteś Hux?

- Tak - odpowiedział niepewnie.

Solo odsunął się. Widział Armitage’a tylko kilkukrotnie, za to dziesiątki razy słyszał tekst „Hux zaraz przyjdzie” albo “idę do Huxa”. Leia też wspominała mu kilkukrotnie o przyjacielu Kylo. Han westchnął ciężko, po czym wstał.

- Przejmujesz wartę młody - mruknął, zupełnie tak jak Ren i ruszył wolno korytarzem.

Hux obejrzał się za nim zdziwiony i dopiero, gdy Han znacznie się oddalił, wszedł do sali.

Kylo leżał oparty o poduszki, w bandażach i widoczną zaschniętą krwią, z grymasem bólu, który zniknął, gdy tylko na niego spojrzał.

- Hej - przywitał się Hux i podszedł do łóżka. - Wyglądasz okropnie.

Usiadł na krześle obok i od razu chwycił Kylo za rękę.

- Dzięki – mruknął Ren, ale nie umiał udawać, że jest obrażony.

Nagle zaczęło go boleć mniej. Z odruchu chciał złapać dłoń Huxa w obie dłonie, ale przeszkodziło mu całe okablowanie.

- Nie ruszaj się - upomniał go i westchnął.

Sam chwycił jego dłoń w swoje i pogładził ją delikatnie kciukami.

- Wystraszyłeś mnie, serio - przyznał.

Ren zwiesił głowę. Nagle poczuł się okropnie.

Hux sięgnął i pogładził go uspokajająco po ramieniu, po czym ponownie chwycił jego dłoń. Druga ręka w całości była zabandażowana, twarz także. Nie wyglądał najlepiej, w oczach widać było zmęczenie i ból, tępione środkami przeciwbólowymi.

- Będzie dobrze - powiedział mu. - Ważne, że nic nie złamałeś. Kiedy cię wypuszczą?

- Jeszcze nie wiem, jest sobota, większości lekarzy nie ma, więc dokładne badania zrobią mi w poniedziałek.

Hux pokiwał głową.

- Spotkałem twojego ojca przed drzwiami - powiedział. - A wcześniej jakiś ratownik powiedział, gdzie masz pokój, nie mam pojęcia skąd wiedział, kogo szukam.

- Cóż, bo już nas razem widział w jednej karetce - Kylo uniósł brwi w rozbawieniu.

- Co, to ten sam ratownik?! - zapytał zaskoczony, otwierając szerzej oczy. - Ja wszystko pamiętam jak przez mgłę, w ogóle go nie skojarzyłem. I cóż, byłem bardziej przejęty tobą.

- Wtedy czy teraz?

- Wtedy - odpowiedział. - Niezbyt wiem, jak wróciłem do ośrodka. Pamiętam, że mnie niosłeś - tu na jego policzki wstąpił róż. - A potem dopiero ranek. Wiem, że byłem w karetce, ale to tylko obrazy.

Ren pokiwał głową, po czym spróbował się unieść z poduszek.

- Co ty wyprawiasz? - syknął Hux.

 - Próbuję cię pocałować, ale mam ograniczone pole manewru.

Hux uśmiechnął się rozbawiony i nieco zawstydzony.

- Ja spróbuję - powiedział.

Wstał i nachylił się nad Renem. Pocałował go, wczesując mu palce we włosy. Poczuł smak krwi.

Kylo zamruczał, czekał na to, pocałunek uspokoił go, aż do kości. Już wszystko było dobrze, wszystko było na miejscu, gdy obok był Hux.

Zastanowił się czy to nie właśnie w takich momentach ludzie mówią sobie, że się kochają. Tak po prostu, bo są szczęśliwi, że ktoś o nich dba i jest obok nawet w tak beznadziejnej sytuacji. No bo czy Hux by tu był gdyby… to było tak nierzeczywiste. Bycie zakochanym to jedno, ale kochać naprawdę to kompletnie coś innego.

Hux przerwał pocałunek, po czym objął Kylo, na tyle, by nie dotykać jego ran. Był pewien, że zostaną mu straszne blizny i z jednej strony był zły na niego za to, że zachował się tak bezmyślnie, z drugiej strony chciał ucałować każdą z nich. Wrócił na krzesło i spojrzał na Kylo.

- Z bliznami dalej będę ci się podobał? - zapytał czując spojrzenie Huxa.

Hux udał zamyślenie.

- Nie no, wiesz, z bliznami to już chyba mniej - powiedział, starając się ukryć uśmieszek za dłonią.

 - A spadaj - burknął, po czym uwalił się na poduszkach. - Na pewno jak byłeś dzieciakiem, to też chciałeś mieć taką szramę na twarzy.

- Masz mnie, po prostu ci zazdroszczę, dlatego ci dogaduję - powiedział ironicznie, ciągle rozbawiony. - Zabrałeś mi marzenie Kylo.

- Już nigdy nie będziesz taki cool jak ja - otworzył jedno oko, spoglądając na Huxa z wyższością i ledwo powstrzymując się od wybuchu śmiechu.

- Cholera, nawet niebieskie włosy mi już nie pomogą w utrzymaniu pozycji bycia „cool” w tym związku. - Bolały go mięśnie twarzy od powstrzymywania uśmiechu.

„Związku” Kylo lubił brzmienie tego słowa. Niesamowite było to, że nawet szpitalna sala przestawała być straszna, gdy był w niej Armitage. Ale pozostanie tu na noc nadal go przerażało.

- Będę się musiał zbierać, Laurene czeka na mnie na parkingu, ale jeżeli chcesz, mogę tu później wrócić. Na pewno przyjdę jutro - zapewnił go. - Może ci coś przywieźć? A i dzwoniłeś do twojej mamy? Może powinna wiedzieć.

Ren zastanowił się.

- Jest już późno, nie wiem jak działają tutaj godziny odwiedzin, ale będę czekał jutro - posłał mu uśmiech - Co do rzeczy… Na pewno słuchawki i może coś do czytania? - urwał, zastanawiając się jeszcze chwilę - I mój zeszyt? Do mamy zadzwonię jutro, jak będę coś więcej wiedział.

- Okej - pokiwał głową. - Będę jutro, a ty się może prześpij, co? Nawet sobie nie chcę wyobrażać, jak to musi boleć - wzdrygnął się.

- Nie boli - skłamał, ale pod spojrzeniem Huxa powiedział - No trochę rwie, ale zagoi się. Na mnie wszystko się zawsze goiło jak na psie.

Hux posłał mu ciepły uśmiech, wstał i pocałował w czoło.

- Zadzwoń, gdyby coś się działo.

- Pisz ze mną - mruknął cicho, na tym odkrytym policzku pojawiły się rumieńce.

- Będę - powiedział i ociągając się, wyszedł z sali.


Gdy Kylo był mały, należał do tych okropnie chorowitych dzieci, które ciągle lądowały w szpitalu, a to z zapaleniem płuc, a to z powodu szczególnie ciężkiego przechodzenia ospy wietrznej. Na początku rodzice starali się zawsze z nim być, ale czasami zostawał kompletnie sam na długie godziny, a przede wszystkim noce. Gdy był starszy, częściej czekało go zakładanie szwów czy nastawianie kości, najpierw przez treningi, a później przez bójki, ale nigdy nie musiał pozostawać na obserwacji.

Teraz znowu leżał w pustej sali i gapił się w sufit, niezmienny od tak wielu lat. Naprawdę powinni coś na nich malować, przecież cholera może człowieka wziąć. Nie potrafił usnąć, ale nie chciał też dręczyć Huxa, szczególnie, że było już naprawdę późno. Słyszał pielęgniarki na korytarzach, spinał się na każde wypowiadane przez nich słowo. Nie wiedział czy w ogóle da radę zasnąć.

Około trzeciej skończyła się jedna z kroplówek, a niedługo później poczuł tępy ból ogarniający jego głowę i klatkę piersiową.

Pół godziny później spróbował kogoś zawołać, nie sięgał do guzika wzywającego pomoc. Kto to tak projektuje?

Około czwartej dostał ataku paniki, gdy do jego sali przywieźli nowego chłopaka. Ten definitywnie próbował się zabić, chociaż z marnym skutkiem, skoro wciąż tutaj był.

Niedługo potem dostał swoje leki przeciwbólowe i zapadł w płytki, urywany sen, pełen narkotycznych majaków.

Po szóstej, gdy nastąpił pierwszy obchód, obudził się na dobre.

Nienawidził szpitali.

1 komentarz:

  1. Ten rozdział to dla mnie jak dotknąć dzieciątko Jezus za stópki, serio! KOCHAM TO!
    Dlaczego ten głupek nie powiedział mu, że go kocha?!
    I to żartowanie i "związek" :") Uleczyło mój dzisiejszy ból egzystencjalny. A wizja szpitala całkiem dobra, dosyć realistyczna! Brawo dziewczyny, hell of a chapter! ♥

    OdpowiedzUsuń