...

piątek, 1 czerwca 2018

Antudotum na niepokój cz. 51


Hux był z Maratelle na zakupach. Przemieszczał się za nią wolnym krokiem, popychając wózek. Nie, żeby zakupy były jego ulubionym zajęciem, ale wszystko było lepsze niż siedzenie z ojcem w domu, zwłaszcza, że niebieski nie zmył się jeszcze z jego włosów. Armitage uznał, że już go to nie obchodzi i że pewnie rudy kolor wróci kiedyś w pełni. Przyglądał się właśnie owocom w puszkach, gdy zadzwonił jego telefon.

Połączenie przychodzące: Kylo

Odebrał od razu.

- Armitage? - usłyszał słaby głos.

- Hej, co jest?  

- Obiecasz, że się nie wkurwisz?

- Nie mogę obiecać, ale spróbuje.

Ciężkie westchnienie w słuchawce.

- Jakby ci to… - Kylo urwał na dłuższą chwilę. - No jestem w szpitalu.

- Co?! - krzyknął do słuchawki.

Maratelle obróciła się w jego stronę, z resztą tak jak dwójka innych ludzi w alejce.

- Co ty zrobiłeś?!

- Amm… wyskoczyłem z auta?

- Kurwa co?!

- Armitage! - To była Maratelle, upominając go za język.

Hux niezbyt się przejął, ale zniżył głos.

- Dlaczego? Z jakiego auta? Połamałeś się?

- Nie, nie, uspokój się w końcu. Mam trochę siniaków i szwów, żadnego złamania. I ja… Z auta ojca. Wkurwiłem się i wyszedłem.


- Jak mam być spokojny, kiedy mówisz mi, że wyskoczyłeś z pierdolonego auta?! - rzucił, po czym wziął głęboki wdech, próbując się opanować. - Okej, dobra, przyjadę do ciebie, ale to zajmie chwilkę. Czyli mówisz, że nie jesteś w kawałkach?

- Nie, ale… - Ponownie urwał. - Trochę mnie pocięło, wiesz żwir, te sprawy.

Hux westchnął. Nawet nie chciał sobie wyobrażać, jak Kylo teraz wygląda.

- Kylo, ty idioto - powiedział łagodnie.

Długa chwila ciszy w słuchawce.

- Po prostu chciałbym żebyś tutaj był - głos Rena był tak cichy, że Hux ledwo go usłyszał.

Hux był pewien, że gdyby nie to, że trzymał wózek, to ugięły by się pod nim kolana.

- Będę. Najszybciej jak mogę - powiedział.

Przełknął ślinę. Będzie musiał powiedzieć o tym Maratelle, nie zupełnie mu się to uśmiechało.

- Tylko nigdzie nie idź - dodał po chwili i rozłączył się.

***

Kylo pokręcił głową, po czym zaklął z bólu. No niby gdzie miał pójść? Był w końcu przykuty do łóżka szpitalnego.

Spróbował ułożyć się wygodniej na poduszkach, ale już samo oddychanie wiązało się z falami kłującego i rozrywającego bólu, a co dopiero poprawianie się. W końcu odpuścił kompletnie zrezygnowany.

Jak na razie był sam w sali szpitalnej, dwa pozostałe łóżka były puste, co było w sumie nie małym luksusem. Rozejrzał się na tyle, na ile pozwalała mu aktualna pozycja. Pomarańczowe do połowy, a potem bielone ściany, irytujący zapach morfiny i detergentów, sztywna pościel pod dłonią, sieć kabelków oplatających jego lewą rękę. Antybiotyki, środki uspokajające, przeciwbólowe, worek z krwią, najwyraźniej zbyt dużo jej stracił, a także zwyczajne sole fizjologiczne. Spojrzał w bok i parsknął śmiechem widząc kraty w oknach. To było głupie, bo od razu rozbolała go twarz i szyja.

Gdy wyskoczył, miał plan, żeby podeprzeć się ramieniem, było w końcu zabezpieczone grubą skórą ramoneski, ale manewr delikatnie mówiąc mu się nie udał. Ucierpiało nie tylko ramię, ale też prawa część twarzy, szyja i klatka piersiowa. Chirurg powiedział mu, że jakiś tam kamień minął aortę o milimetr. Włos w prawo i już by nie żył, kilka w lewo i obyłoby się bez szramy na pół twarzy. Uniósł prawą rękę, cała w bandażach, to dlatego wkuwali się w lewą, na tej zwyczajnie nie było miejsca.

Miał podejrzenie wstrząsu mózgu, co potwierdzał okropny ból głowy i zaburzenia pamięci, nie wiedział ani ile już tutaj jest, ani nie potrafił sobie niczego logicznie poukładać, każda próba nasilała wyłącznie nudności.

Irytowało go to, że został wsadzony na oddział dziecięcy, za kilka miesięcy będzie dorosły, a będzie się użerał z dzieciakami. Nie pozwolili mu się też zobaczyć, do cholery chyba miał prawo wiedzieć, co odpierdolił? Był co prawda zbyt słaby, żeby doczołgać się do lustra, które wisiało nad umywalką na drugim końcu sali, ale zdążył obejrzeć się w przedniej kamerce telefonu i wiedział, że wygląda okropnie.

Usłyszał jak drzwi się otwierają, spiął się, przecież zakazał wchodzić do niego ojcu, ale w sali pojawił się ktoś inny. Znajoma twarz sprawiła, że mimo bólu lekko się uśmiechnął.

- Hej Kylo - rzucił Oris. - Twoja kolej na bandaże? Nieźle cię poturbowało.

Oris, ten sam ratownik, który przyjechał po Armitage’a na wycieczce, stał teraz przy łóżku Kylo. Jakie były na to szanse? Zaciągnął krzesło spod okna i usiadł, żeby być z nim na jednej linii wzroku.

- Bywało gorzej - mruknął Kylo, choć sam nie za bardzo pamiętał kiedy.

Oris zrobił minę, która mogła wyrażać zarówno podziw, jak i współczucie.

- Podobno wyskoczyłeś z auta? - upewnił się. - Nie najlepszy pomysł, masz szczęście, że bez złamań. To twój ojciec siedzi na korytarzu?

- Pewnie tak - mruknął Kylo wbijając wzrok w sufit.

Ojciec naprawdę tam był?

- Wygląda na wkurzonego. Podobno kazałeś go do siebie nie wpuszczać. Pielęgniarki mają z tobą rozrywkę, tak słyszałem - uśmiechnął się.

Kylo nie nazwałby rozrywką tych kilku uspokajających zastrzyków. Może Oris miał inne podejście do kwestii zabawy.

- Nie lubię szpitali.

I cholernie bał się zastrzyków, ale o tym w życiu nikomu nie powie.

- Nie znam nikogo, kto by lubił - powiedział. - Dlatego jeżdżę karetką. Mówili ci już ile zostaniesz? Ketonal to będzie twój przyjaciel przez najbliższe dni - dodał, przyglądając się twarzy Rena.

Tu i ówdzie widział zaschniętą krew, szczególnie posklejane nią były włosy Rena. Przez śnieżnobiałe bandaże w kilku miejscach przebijała już czerwień, a także ciemny fiolet sińców. Nie wyglądało to przyjemnie, chociaż dla Orisa taki widok nie był rzadkością.

- Mają mi zrobić testy psychologiczne - burknął, bo nie był z tego szczególnie zadowolony. - Nie jestem samobójcą, jak wszyscy tutaj uważają. Wiesz może jak to wygląda?

- Myślę, że jakbyś był, to wybrałbyś bardziej obiecującą metodę - uśmiechnął się gorzko. - Szczerze to nie wiem, ktoś przyjdzie z tobą rozmawiać, wykonać jakieś zadania, raczej nic inwazyjnego - zastanowił się głośno.  Po chwili dodał: - Mogę zapytać, czemu wyskoczyłeś? Znaczy, jak nie chcesz, to nie mów, wiadomo.

Ren wbił w niego wzrok. Zastanawiał się przez chwilę, dlaczego Oris w ogóle tu przyszedł, skąd się tu wziął, może to on go wiózł? Był nieprzytomny, więc nie miał pojęcia. Miał plan wszystko przemilczeć, ale nagle dotarło do niego, że prawdopodobnie skończył zmianę i przyszedł sprawdzić co z nim. Niewiarygodny był ten człowiek.

- Pokłóciłem się z ojcem, auto nie jest zbyt dobrym miejscem do rozmowy, w której nie czujesz się jak osaczone zwierzę.

Jeny, musi mówić krótszymi zdaniami, bo zemdleje z bólu. Oris pokiwał głową ze zrozumieniem.

- Co tu robisz? - zapytał cicho Kylo, rozejrzał się po pokoju, na półce stała butelka z wodą, ale nie sięgał.

Na usta Orisa wypłynął szeroki uśmiech.

- Już myślałem, że nie zapytasz - zaczął i oparł się wygodnie o krzesło. - Przewoziłem pacjenta od nas tutaj i czekam na ratowniczym, a przy recepcji dwie pielęgniarki mówią głośno o dzieciaku, który wyskoczył z auta. Nie przejąłem się, dopóki nie usłyszałem „Kylo” i myślę sobie, że to niemożliwe - mówił, gestykulując żywo. W między czasie sięgnął po butelkę wody, odkręcił i podał Kylo. Ren uśmiechnął się z wdzięcznością, ale znów zapiekło jak cholera. - Więc zagadnąłem je i zapytałem, czy można do ciebie podejść. Wzruszyły ramionami, więc jestem, chociaż się zdziwiłem, że na drzwiach napisali “Ben Solo”. Świat jest mały, co? - westchnął i skrzyżował ręce przed sobą. - Ale szczerze to wolę Kylo, więc zostańmy przy tym.

- Dzięki. - Renowi nie umknął uśmieszek Tvana, naprawdę musiała bawić go cała ta sytuacja. Zebrał się w sobie, bo musiał znowu powiedzieć coś dłuższego. - Czy mógłbyś powiedzieć ojcu, żeby poszedł do domu się przespać? I niech nie dzwoni do mamy, nie chcę jej martwić, dopóki nie będę czegoś wiedzieć.

Oris był zaskoczony tą prośbą, ale zgodził się. Niemal w tej samej chwili zadzwonił mu pager. Zerknął na ekran.

- Muszę się zwijać, bo mój kolega odjedzie beze mnie - powiedział.

Wstał, ale nie odłożył krzesła na miejsce. Wyprostował się i rozejrzał po pomieszczeniu, aż spotkał wzrok Kylo.

- Trzymaj się, młody. Mam nadzieję, że szybko się wygoisz. No i do zobaczenia, jak to mówią: niech moc będzie z tobą czy coś, choć nie do końca wiem, co to znaczy. I mam nadzieję, że zobaczymy się w trochę lepszych okolicznościach - zaśmiał się.

Ren uśmiechnął się, bo on doskonale wiedział.

- Uważaj na siebie - rzucił.

Ratownik kiwnął głową z uśmiechem. Chwytał już za klamkę, gdy coś mu się przypomniało.

- A w ogóle to jak ten twój rudy kolega? Chodzi już?

- Tak, aktualnie jest bardziej niebieski niż rudy, ale poza tym wszystko z nim w porządku.

- Okej? - zaśmiał się zdziwiony, ale pokręcił głową i nie wnikał głębiej. - No to idę, pozdrów go.

Oris zamknął za sobą drzwi. Na korytarzu spotkał go wzrok ojca Kylo. Był zdenerwowany, zmartwiony, może nawet przerażony. Ale troska o niego nie była w jego obowiązku, więc tylko przekazał mu słowa syna i skierował się do wyjścia. Wtedy też Solo zerwał się z siedzenia i chwycił go za ramię. Oris spoważniał i wyprostował się.

- Ale wszystko z nim będzie dobrze? - zapytał mężczyzna.

- Wyliże się - odpowiedział Oris. - Przepraszam, spieszę się.

Solo przeprosił i pozwolił mu iść.

Na korytarzu urazówki wbiegł w niego niebieskowłosy chłopak. Oris już miał go ochrzanić, ale gdy ten zaczął go szybko przepraszać, ratownik rozpoznał w nim Huxa. Uśmiechnął się do siebie i gdy Hux go wyminął, rozglądając się na wszystkie strony, krzyknął za nim:

- Ej rudy! Sala numer piętnaście!

Hux odwrócił się do niego, mało zadowolony z przezwiska. Oris palcem pokazał mu, że ma iść w prawo. Chłopak pokiwał głową w podziękowaniu i zniknął za zakrętem.

- No faktycznie trochę niebieski - powiedział do siebie i pokręcił głową z uśmiechem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz