...
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Star Wars. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Star Wars. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 27 lutego 2018

Wypędzony z nieba.



Podobno wszechświat miał przyjąć go z otwartymi ramionami.

W jego żyłach płynęło światło galaktyki. Dlatego znalazł się na świeczniku, nigdy nie mogąc obrać własnej ścieżki. Wytyczono mu tą jedyną właściwą i mimo słonych łez musiał iść po drodze mlecznej, aby dorosnąć do ich legendy. A w jego głowie było wiele niespodziewanych zakrętów, tak trudno było zrozumieć siebie bez osobiście stawianych fundamentów. Nigdy nie dano mu sterów w dłoń, siedział jak w celi, skuty krwią - łańcuchem więzi w płynie. Płomień wybuchnął w nim szybko spalając serce, które jeszcze przed chwilą tykało niczym tani zegar, spopielając żebra, odbierając dech z płuc i doprowadzając krew do wrzenia. Skąd mógł wiedzieć, że statki na otwartym morzu też płoną?

Przecież wszechświat chciał go pożreć.

Zburzył wieżę (nie)swoich przekonań, szybko zajęły się płomieniem trawiącym go od środka. Być może przetrącił sobie w tym momencie kręgosłup, tak, na  pewno to właśnie się stało, kręgi potoczyły się po ziemi jak kości, ale nie mogły wróżyć już z gwiazd, spadł w krainę gdzie nie widać było nieba, zakryto je materiałem przesiąkniętym aż do ciężkości żalem i nienawiścią.

Ukrył się przed wszechświatem we własnej źrenicy.

Krew parowała na śniegu i wyglądała na całkiem czarną w czerwono-niebieskim świetle determinacji. Siła, która go rozpierała sprawiała, iż pękał, iskry wypalały na jego skórze konstelacje piegów, wciąż uparcie przypominając mu, że nie ma dla niego miejsca wśród gwiazd. Opadał jak popiół, brudząc śnieg, krępujący ból i krople presji gasiły płomień. I był już prawie pod linią horyzontu, gdy ktoś go uniósł. Czas stanął, dłoń obleczona w rękawiczkę odgoniła śmierć pstryknięciem palców, które zgubiły jedną, drobną iskrę. Ta, zbłąkana podtrzymała jego prawie zduszony ogień, płomienie wypaliły ból, strach wyparował.

A teraz wszechświat mógł już tylko czekać.

Wzniecił płomień, biel zmieniła się w czerwień, którą zostawiały jego stopy, gdy jego przeznaczenie wisiało na końcu ostrza. Każdy krok, który powinien przynosić oczyszczenie, sprawiał, że tylko zagłębiał się w cień. Trzask kryształków niczym nie różni się od czaszek, które pękną pod jego butem. Krew już nie więziła, metalicznie dudniła w jego przełyku, a światło płonęło teraz w innym ciele, przebijając je na wylot, posyłając znajome gałki oczne w górę. Do gwiazd.

czwartek, 8 lutego 2018

Antidotum na niepokój cz.12

Miejsce, w którym spędzić mieli najbliższe pięć dni, wyglądało jak typowy ośrodek wypoczynkowy dla młodzieży, o którym Bóg i sanepid zapomnieli. Wzdłuż szerokiej betonowej ścieżki, głównej alei, ustawione były mniejsze budynki, wymalowane na najbrzydszy odcień szpitalnej zieleni jaki ludzki umysł może ogarnąć. Rzędy białych okien i białych, wątpliwej wytrzymałości drzwi ciągnęły się w górę nierównego terenu, gdzie ścieżka dzieliła się na dwie. Powierzchnia ośrodka była imponująca, gorzej z reprezentatywnością. Pośród budynków znajdowały się boiska, rosły sosny i choinki, małe ogródki zieleni ogrodzone były niskimi, zjedzonymi przez wilgoć, mchy i porosty drewnianymi płotkami. Uczniowie 2B i E niezbyt chętnie ruszyli za nauczycielem prowadzącym wycieczkę pod pawilony. Pod rozciągniętymi nad wejściem do pierwszego budynku w pawilonie A, rozdzielono klucze do pokoi. Oczywiście był to chaos, przepychanki, pot, krew i łzy, ale Dameronowi i reszcie jego pokoju udało się dostać kluczyk.

- Pawilon B4, panowie - powiedział Poe, prowadząc grupę za sobą.

Gdy weszli do pokoju, Armitege’a przeszedł dreszcz. Ściany pokryte były czymś w rodzaju plastikowej blachy falistej, na podłodze leżała stara jak świat wykładzina koloru niczego, a zasłonę dawno przeżarły mole. W pomieszczeniu poza jedną szafą, dwoma łóżkami piętrowymi i drzwiami, prawdopodobnie do łazienki, ale kto ich wie, nie było nic. Potem okazało się, że w łazience ukryty był stolik i krzesło, nie mieli pytań.

- Biorę górę - oznajmił Kylo, po czym wrzucił tam swoją torbę.

- Czemu ty? - zapytał Hux, kładąc swoją torbę obok łóżka.

- Jestem wyższy i nie mam zamiaru walić rano głową w deski. Poza tym byłem pierwszy.

- No, ciężko się z tym kłócić, Armitage - przyznał Poe.

- Chcesz być na górze, czy na dole, Poe? - spytał Finn, stał przed łóżkiem nie potrafiąc się zdecydować.

- Obojętnie, możesz wybrać pierwszy - uśmiechnął się Poe sympatycznie.

Hux obserwował tę scenę, po czym obrócił się do Rena i powiedział z wyrzutem:

- Czemu nie możesz taki być?

Kylo spojrzał na Armitage’a z takim szokiem, że Hux przez chwilę pomyślał, iż Ren się zaciął. Otworzył kilka razy usta, po czym odwrócił głowę i wbił wzrok w ścianę. Hux już chciał obrócić wszystko w żart i nagle Ren zaczął się zsuwać z górnego łóżka.

- Chcę zobaczyć, jak będziesz się wspinał pijany po tej drabince. I będę cię kopać w nocy - mruknął, ale położył się na dolnym poziomie.

Hux, zupełnie nie spodziewając się takiego obrotu spraw, stał przez chwilę jak słup soli i obserwował, jak Kylo oddaje mu górę łóżka. Czym podyktowana była ta zmiana zdania? Czy Kylo naprawdę przejął się tym, że nie jest dla niego wystarczająco miły? Przecież jeszcze przed chwilą się do niego nie odzywał słowem. Hux wszedł na górę i usiadł w przerwie od drabinki, obserwując, jak chłopaki się rozpakowują. Kylo sięgnął po książkę, zaczął czytać kląc pod nosem, bo było tu mniej światła. Gdy zauważył, że Armitage tak po prostu siedzi i gapi się przed siebie, szturchnął go stopą.

- Zaciąłeś się czy jak? Gdzie wykładanie ciuchów idealnie równe kostki?

- A, tak - ocknął się, zaskoczył z góry drabinki i zabrał się za wypakowywanie torby.

Za chwilę do drzwi ktoś zapukał i zaraz wszedł:

- Za dziesięć minut wszyscy przed recepcją się zbierają - powiedział nieznany zarówno Huxowi, jak i Kylo chłopak.

- Po co? - rzucił Kylo, nie podnosząc się z łóżka.

- Idziemy na wycieczkę, wrócimy na obiad - powiedział i wyszedł, nieść radosną wieść po innych pokojów.

- Ciekawe po co nas ciągną - mruknął Ren, przeciągając się jak kot.

- Myśl pozytywnie, Kylo - wyszczerzył się Finn, po czym od razu spuścił głowę, bo wzrok Rena mógłby spokojnie przerazić bazyliszka.

Zebrali się szybko, po czym stanęli w dwuszeregu przed recepcją, bo trzeba było ich policzyć. Żenujące, kiedy jest się pełnoletnim i dalej traktują cię jak dzieci.

- Jako, że pogoda jest piękna - zarzucił jakiś mężczyzna, który prawdopodobnie miał być ich przewodnikiem - To wybierzemy się nad wodospad.


Grupa pięćdziesięciu paru osób szła szlakiem przez las. Z przodu ci, którzy nadawali tempo, a kilkadziesiąt metrów za nimi wlekli się najbardziej oporni na zwiedzanie. Armitage i Kylo szli na tyle daleko z tyłu grupy, że nie widzieli przewodnika. Tym samym omijał ich wszelkie przerwy w marszu, ponieważ to na nich i klika innych osób zawsze czekał przód, więc marsz się nie kończył, a Hux miał dość swojego życia. Nie, żeby był tragicznej formy. Dbał o kondycję na tyle, żeby wchodzić po schodach bez zadyszki, miał formę lepsza niż przeciętny licealista, jednak natura i tlen paradoksalnie wysysała z niego energię.

- Nie dysz tak Hux, bo zaczynam się martwić, że zaraz zejdziesz na zawał - Kylo nie był zmęczony, szedł wolniej, żeby trzymać tempo Armitage’a. Tylko co jakiś czas zerkał ze złością na Rey, gdy znajdowała się nagle zbyt blisko nich.

- Nie mogę, to moja dusza opuszcza ciało właśnie - odpowiedział, potykając się w tej samej chwili o korzeń i klnąc pod nosem. Kylo złapał go za ramię, żeby rudzielec nie wytarł twarzą po leśnym igliwiu.
- Jeny, co jest? Nie jesteś normalnie taką łajzą.

Hux wyrwał się od razu, to prawe ramię najbardziej ucierpiało podczas ich szarpaniny w autokarze i pewnie szybko się nie zagoi.

- Nie mam siły już. Nienawidzę lasu, tych pajęczyn i igieł, i wszystkiego - powiedział.

Patrzył się ciągle w ziemię, inaczej nie wiedział, gdzie stawia nogi. Modlił się do wszystkich nieistniejących bogów, by cel był już blisko.

- Idziemy dopiero godzinę - przypomniał mu Kylo.

- Godzinę za długo.

Kylo pokręcił głową i poczochrał go po głowie, a tak, żeby jeszcze bardziej go wkurzyć.

- Dasz radę - urwał, bo coś kapnęło mu na nos. Spojrzał w niebo i parsknął śmiechem. - Twoje marudzenie zostało wysłuchane.

W jednej sekundzie lunął deszcz. Nawet nie kropił, nie czekał, po prostu spadł. Dziewczyny zaczęły piszczeć. Hux, przejęty faktem, że Kylo dotknął go w tak frywolny sposób, zrozumiał, że pada, gdy zaczęła przemakać mu kurtka, a rozczochrane teraz włosy kleić się do czoła. Czuł głęboką potrzebę, by zacząć krzyczeć, jednak wstrzymywał go szacunek do własnej osoby. Wycieczka zwolniła kroku, ale szła dalej.

- Jak dojdziemy do wodospadu, to zejście będzie krótsze, bo od drugiej strony. Podjedzie po was autokar - krzyknął przewodnik z przodu grupy.

- Czy to znaczy, że od początku było krótsze wejście do tego jebanego wodospadu?! - zapytał Hux, nie kierując pytania do nikogo w szczególności. Mówił głośno, przekrzykując deszcz.

Ziemia zrobiła się śliska, a ubrania szczelnie przylegały do ciała. Hux szedł ze zwieszoną głową, trzymając Rena za kaptur, by ten ciągnął go za sobą. Przewodnik zarzekał się, że już niedaleko. W pewnym momencie Kylo zdjął skórzaną kurtkę robiąc z niej sobie osłonę przed deszczem.

- Właź, zmieścisz się - rzucił do Huxa, a widząc że ten jest nie za bardzo obecny, wciągnął go pod ramoneskę.

Za ich przykładem poszło kilka innych osób. Szli dalej bez słowa, deszcz szumiał, obijając się o liście drzew. Między kamieniami na ścieżce zaczynały tworzyć się małe strumyczki. Hux był wdzięczny, że Ren mimo wszystko podzielił się swoim schronieniem. Jego cienka kurtka już dawno przemokła, jeżeli nikt się nie rozchoruje, to będzie cud. Armitage zerknął wyżej na twarz Kylo. Miał poważną, ale spokojną i skupiona minę. Unosił ręce wysoko, by trzymać nad nimi kurtkę, Hux zastanawiał się, jak długo wytrzyma . Wiedział, że Kylo był silny, silniejszy od niego i nie raz się o tym przekonał na własnej skórze. Chwycił się za prawe ramię, ból ciągle promieniował, gdy dotykał obitego miejsca. Szli blisko siebie, równym krokiem, nie raz się o siebie ocierając.

- Ej, Kylo - zagadał w końcu.

- Co jest? Nie nadążasz?

- Nie, spoko nadążam - odparł szybko.

Czemu nie umiał się wysłowić jak człowiek?

- To o co chodzi? - w głosie Kylo pobrzmiewał spokój, jak rzadko kiedy.

- Wiesz - zaczął i przerwał, zapomniał co w ogóle chciał powiedzieć. Nigdy nie musiał mówić takich rzeczy, ale teraz czuł, że powinien. - Tak na serio to cię nie nienawidzę. Nawet cię lubię… czasem.

Kylo spojrzał na Huxa zdziwiony.

- Cóż, ciebie się nie da jakoś bardzo lubić - mruknął, znów patrząc na drogę. - Ale w sumie wszyscy mówią, że jestem dziwny, więc chyba i tu muszę być inny niż reszta, co nie?

- Co? - zapytał, nie rozumiejąc plątaniny słownej.

Kylo spojrzał gdzieś w bok, myślał, że Hux ogarnie.

- Mam na myśli, że nie nie lubię cię - powiedział, jeszcze ciszej, bo sam usłyszał, jak to brzmi.

Hux był już zupełnie zdezorientowany i zestresowany swoim własnym wyznaniem, które Kylo zaczął komplikować jeszcze bardziej, przez co i do niego zachodziła ta komiczna szczerość w tym okropnym momencie spaceru w deszczu. Odwrócił głowę i spojrzał na Kylo pytająco, Kylo bardzo uciekał spojrzeniem.

- To lubisz mnie czy nie, bo może ja się bez sensu otwieram przed tobą - powiedział Hux.

- No lubię cię no! - powiedział, głośniej niż miał w zamiarze, na szczęście nie usłyszała ich cała wycieczka i wszystkie zwierzęta leśne, deszcz wystarczająco zagłuszał wszystko.

Hux zaśmiał się pod nosem, widząc jak Ren peszy się i spogląda nerwowo wokół, czy nikt przypadkiem nie usłyszał. Zaraz po tym uśmiech nie zszedł z jego ust, był łagodny i szczery, i mimo ogólnego chłodu, było mu nieco cieplej.

Wodospad w deszczu zrobił na nich małe wrażenie. Do autokaru doszli w ciszy, która nie ciążyła im nawet tak bardzo.

poniedziałek, 5 lutego 2018

Antidotum na niepokój cz.11

Jazda autokarem na wycieczkę to zawsze była mordęgą. Szczególnie dla Huxa, który nie potrafił zmrużyć oka pojeździe. Trasa go męczyła, wrzaski przez pierwszą godzinę dręczyły, a chrapanie rozpoczynające się godzinę po niej doprowadzało do szału. Dziękował w myślach osobie, która wymyśliła słuchawki. Siedział z Kylo, który oczywiście kimał w najlepsze, na skarbonkę, oparty policzkiem o szybę. Pomijając fakt, że Hux generalnie mało spał, ze swoją bezsennością pogodził się już dawno, to żeby zasnąć, musiał czuć się absolutnie bezpiecznie, czego nie można odczuć w jadącej sto na godzinę puszce. Obserwował więc jak zmienia się krajobraz za oknem albo patrzył w sufit. Nagle ktoś poklepał go po ramieniu. Wyjął jedną słuchawkę i odwrócił się. To była Rose. Albo Paige. Armitage zawsze miał ten sam problem jeżeli chodziło o siostry Tico.

- Co? - zapytał, niezbyt uradowany, że ktoś przerywa mu piosenkę w połowie.

- No mówiłem wam, że on nie będzie chciał - rzucił Poe, siedzenie dalej.

- Cicho, lepiej jak jest więcej - skarciła go dziewczyna, po czym zwróciła się do Huxa. - Grasz z nami w makao?

Hux popatrzył na wesołą gromadkę za sobą. Siostry, Rey, Poe, Finn… na co im on? W tym samym momencie autokar podskoczył na wyboju, głowa Kylo uderzyła o szybę, co go nawet nie ruszyło, a jego ręka spadła na udo Huxa.

- Ok, gram - odpowiedział bez większego namysłu, strącając rękę Rena ze swojej nogi, co oczywiście nie obudziło Kylo.

- Znasz zasady? - rzuciła Rey z powątpiewaniem.

- Proszę cię, Rey, ja znam zasady każdej karcianki.

- Dobra, rozdaj mu zanim zacznie się wymądrzać - powiedział Poe do Rey, wywracając oczami.

- Ej, to chcecie ze mną grać czy nie, bo dajecie mi mylne sygnały - powiedział Hux z wyrzutem, wyciągając drugą słuchawkę z ucha i zatrzymując muzykę.

W sumie to się nudził i nie miał nic przeciwko partyjce kart. Szczególnie dlatego, że był w nie dobry i wygrywał. Mało było milszych widoków niż ten, gdy na twarze Rey i Poe powoli zaczynał wpływać wyraz przerażenia. Ale Hux miał strategię, grał z przymrużeniem oka, wieczorem po alkoholu zaczną się zakładać, a on spokojnie zgarnie wszystko. Teraz po prostu patrzył na umiejętności innych, żeby wiedzieć, czego się strzec.

Poczuł, jak Ren się wierci, więc spojrzał w jego kierunku. Kylo ziewnął szeroko, przetarł zapuchnięte od snu oczy i spojrzał na Armitage’a z niezrozumieniem.

- Ke? - spytał moszcząc się znów na siedzeniu. Nagle jego wzrok padł na karty, a potem na całą ekipę i w końcu na Rey. W oczach Kylo pojawił się prawdziwy ból. Spiorunował Huxa wzrokiem, sycząc: - Pieprzony zdrajca.

Hux wywrócił oczami i odpowiedział:

- Rany, Kylo, to tylko karty. Co mam robić, jak ty śpisz?

Ren chwycił go mocno za ramię, trochę za mocno, miał coś takiego w oczach, czego Armitage nie potrafił rozpoznać. Wyrwał w końcu rękę, westchnął kręcąc głową i odwrócił się z powrotem do reszty, grali na rozkładanym stoliczku siedzenia Rose. Kylo wszedł kolanami na siedzenie i pochylił się nad ramieniem Huxa na tyle, by widzieć jego karty.

- Armitage ma asa kier, dwie czwórki, siódemkę wino i … - wyrecytował na głos, urwał gdy Hux zasłonił karty o tors.

- Ej kurwa, Kylo! - krzyknął Hux.

- ARMITAGE, JAK SIĘ PAN WYRAŻA! - krzyk nauczyciela poniósł się po autokarze.

Paczka Rey skręcała się ze śmiechu, Kylo również zaśmiał się pod nosem. Hux w rewanżu zasunął Kylo z łokcia w brzuch, przez co ten wrócił na swoje siedzenie.

Oczywiście nie mógł usiąść normalnie, rozwalił się na obu miejscach i oparł stopy o plecy Huxa. Na szczęście lub i nie, ciężko zdecydować, zdjął wcześniej buciory. Armitage starał się z początku ignorować stopy Kylo, ale po chwili zaczął je z siebie strącać.

- Co ty masz padaczkę Hux czy co? - zapytał Poe, widząc, jak rudy chłopak się otrząsa.

- Nie, ale Kylo się… - Nie dokończył zdania i odwrócił się do Rena, z impetem zrzucając mu nogi na dół.

- Jaki masz problem, Ren? - powiedział, twardo oddzielając słowa.

- Rudy, chudy i siedzący obok mnie - mruknął zadowolony z siebie Kylo.

- Przepraszam na chwilę - powiedział Hux odkładając karty na stolik, po czym rzucił się Renowi do szyi.

Między autokarowymi siedzeniami nie było dużo miejsca, ale Armitage postanowił się tym zupełnie nie przejmować i po prostu okładał Rena pięściami. Kylo oczywiście nie zostawał mu dłużny, ale, co było cholernie dziwne i niepokojące, uśmiechnął się kilka razy, może dostał za mocno?

Gdy spróbowali ich rozdzielić, Ren spadł w szczelinę między rzędami siedzeń, tłukąc się mocno, a Hux razem z nim. Zapanował chwilowy rozejm, bo przez następne kilka chwil nie potrafili się wytarabanić z pułapki, którą stały się siedzenia autokaru. W końcu usiedli oboje, dysząc, z pomiętymi ciuchami, rozczochranymi włosami, czując jak piekące bólem miejsca puchną.

- Nienawidzę cię - mruknął Hux.

- Ja ciebie też - odpowiedział Kylo.

Armitage wrócił do swojej pozycji bokiem do kierunku jazdy, Finn, z pewną rezerwą w decyzji, rozdał karty także i jemu. Przez pierwszą rundę grali w niemal całkowitej ciszy, przerywanej tylko komendami kart. Kłótnie Rena i Huxa zawsze zostawiały toksyny w powietrzu. Dameron, poniekąd przyzwyczajony do rozdzielania swoich kolegów z klasy, zawsze dziwił się, że mimo tylu sprzeczek, siniaków i wyzwisk, dalej trzymali się razem. Zastanawiał się jak ta sytuacja wpłynie na ich wspólne mieszkanie, zdecydowanie nie uśmiechało mu się rozdzielanie jakichś zapasów, gdy ten wyjazd miał mu dać szansę w końcu na poważnie zbliżyć się do Finna. Gdy wybierał pokój, umyślnie umieścił się w nim z Finnem i tymi wariatami, bo chociaż na Huxa nie chciał specjalnie patrzeć, to liczył, że Armitage i Kylo potrafią na tyle zająć się sobą, że zostawią mu Boyage i nie będą im wchodzić w drogę. Jeżeli będą się kłócić całą wycieczkę, Poe skoczy w przepaść, bo to zabije jego romans.

Hux z całych sił próbował skupiać się na grze, ale nie umiał. Po pierwsze, ciągle bolało go ramię, czuł, że do kolekcji dołączy mu w najbliższym czasie nowy siniak. Po drugie, konflikty z Kylo miały to do siebie, że nie opuszczały głowy zbyt szybko. Zagnieżdżały się w zakamarkach umysłu i odtwarzały się na nowo, jak zdarta płyta. Hux rzadko kiedy żałował swoich słów, nauczono go wyrażać się jasno. Nigdy jednak nie nazywał swoich uczuć po imieniu, stąd w tej chwili po raz pierwszy powiedział Kylo, że go nienawidzi. Po kolejnych rundach makao, negatywne emocje zaczęły ustępować rywalizacji, Hux oddychał równomiernie.

Kylo natomiast zaczął czytać, ale kompletnie nie potrafił się skupić. Gorzej, bo to co powiedział Hux całkowicie wybiło go z równowagi. Czy nienawidził Armitage’a? Nie, była to chyba jedyna osoba, której ufał. Dlaczego więc to powiedział? Ze złości? Z bólu? W końcu to Hux zaczął. Odłożył książkę i wyciągnął z plecaka swój zeszyt z wierszami. Musiał jakoś odreagować, a przelewanie swojej duszy na papier, pomagało mu zrozumieć co tak właściwie działo się w jego wnętrzu.

 
Chwile

W tym samym czasie myślałem
o każdym zadrapaniu na moim ciele
o każdym sinym znamieniu na twoich ramionach
o tym jak szybko z nosa leci krew
przyzwoitość to trzymanie rąk przy sobie
rany nie kłamią, choć chcesz mnie oszukać
a było coś w tym spojrzeniu
które chciało wydłubać mi oczy
jak mogłeś nie widzieć, że jestem szalony?
trzymaj ręce mocno przy mnie
dopóki nie będziemy wstanie podnieść się z podłogi



Nie wiedział, ile pisał, jednak nie kreślił dużo, wersy układały się same, zapełniając powoli kartkę. Później po prostu czytał go kilkukrotnie za każdym razem czując jednocześnie ból i ukojenie, aż w końcu zamknął go mniej więcej w tej samej chwili, gdy dojechali na miejsce.

czwartek, 1 lutego 2018

Antidotum na niepokój cz.10

 
Sztukę mieli co dwa tygodnie, za to przez trzy jednostki lekcyjne, w dodatku z kompletnie nawiedzonym nauczycielem, przy którym Kylo był zupełnie normalny. Był bardzo niski i chodził o lasce, ale na zajęciach mimo podeszłego wieku siadał na katedrze opowiadając o pięknie i łączącej wszystko energii, która przepływa między życiem i śmiercią, naturą i dziełami człowieka, którą można wyczuć zarówno spacerując po lesie, ale też przyglądając się freskom pokrywającym sklepienie w kościele. Hux uważał to za niepotrzebne pierdolenie, ale Kylo wydawał się kompletnie oczarowany. Zaczynali druga godzinę katorgi, Hux nie umiał pojąć, dlaczego w liceum muszą uczyć się o tak nieistotnych i abstrakcyjnych rzeczach. Rozumiał, gdyby to był przedmiot dodatkowy, ale nie. Zazwyczaj przynosił sobie wtedy jakąś książkę i udawał, że go nie ma. Notatki robił przecież Kylo. W pewnym momencie oderwał na chwilę myśli od Roku 1984 i okazało się, że profesor Yoda opowiada o czymś, co brzmiało interesująco.
 
- … W czasie tamtym intensywnie stowarzyszenie artystyczne uniwersytetu Jedi działało. Zapoczątkowane w drugim wieku po uniwersytetu powstaniu, studentów grupa, Plagueis’a zainspirowana wykładami filozoficznymi, w tajne koło artystyczne zebrała się, gdzie wspólnie tworzyć zaczęli. Poezja, malarstwo, proza - wszelka twórczość, o której mówili, że inspirowana jest Mocą. Tak, moi państwo, sobie ja mocy nie wymyśliłem, to funkcjonuje już od wieków. W niedługim czasie skupili oni wokół siebie kilku profesorów, studenci niektórzy, po zakończeniu nauki, na uniwersytecie ostawali się, by tajne koła mocy prowadzić ciągle.

- Czemu były tajne, kółka były nielegalne? - zapytał ktoś z przodu klasy.

- A dobre pytanie to jest. Tajne, ponieważ do Zakonu Jedi, jak o sobie mówić zaczęli, wstęp mieli nieliczni, a selekcja była surowa, przez starszych dokonywana studentów. Opierali się głównie na swoich przeczuciach, stąd wiele konfliktów wewnętrznych, które wpływ na sztukę ich miały. Mawiali, że Moc przepływa przez wszystkich, ale tylko wybrani ją dostrzec i słuchać jej potrafią.
 
- Idioci - szepnął Hux do Kylo. - Ciekawe co ćpali.

Kylo zapowietrzył się.

- A jeśli mylili się w swoich przeczuciach? Albo nie potrafili dostrzec czegoś innowacyjnego w sztuce nowych osób?

- Rację pan ma, dokładnie o to kłócić się zaczęli. Pojawił młodzieniec pewien się, przez niektórych przyjęty chętnie, gdy inni nie chcieli wśród siebie go. Nazywał się Anakin Skywalker, ale zapamiętany został jako…

- Darth Vader - dodał ciszej Kylo, jakby z dumą. Huxowi mówiło coś i to nazwisko i ten pseudonim.

- … Darth Vader - dokończył zdanie Yoda, nie słysząc szeptów.

Hux zerknął na Rena. Czy naprawdę był aż tak zafiksowany poezją, że znał takich dziwnych twórców? Postanowił dopytać go na przerwie. Tymczasem postawił na drwiny.

- Ej Kylo, myślisz, że masz Moc?

- Oczywiście, że tak - odburknął, jakby to był pewnik, o który głupio w ogóle pytać. - Ty za to nie poznałbyś Mocy, nawet gdyby przyszła i kopnęła cię w dupę.

Hux był na granicy wybuchnięcia śmiechem, co mu się w zasadzie nie zdarzało, jednak czuł, że tym razem nie wytrzyma.

- To chyba dobrze o mnie świadczy w takim razie - powiedział. - Moc… czy my żyjemy w średniowieczu?

- Skąd pomysł ten Panie Hux? - zapytał go Yoda.

Kilku uczniów odwróciło się do tyłu. Yoda zwykł wchodzić w dyskusje, ale sceptycy starali się go unikać, uznając za fanatyka. Hux wyprostował się, oczyścił gardło i odpowiedział.

- Z całym szacunkiem do pana profesora, ale istnienie Mocy - tu zrobił cudzysłów palcami - jest sprzeczne z logiką. Przeczucia? Raczej jakiś narkotyczny trans, jak ci wszyscy romantycy na opium. Jedi byli raczej samolubną grupą, która poczuła się wyjątkowa w swoim szaleństwie i trzymała mit i władzę. Wybierali sobie członków, żeby wszystkim wydawało się, że to elita. Nic dziwnego, że takiemu Skywalkerowi się coś ostro przestawiło.

Huxowi niewiadomo skąd przypomniała się historia Vadera. Kylo kopnął go pod ławką.
 
- Ach, tak Panie Hux? Trans narkotyczny mówi pan - zachichotał po swojemu pod nosem. - Do tworzenia nikomu potrzebne narkotyki nie są, ludzie piękne tworzyli i bez nich dzieła. Ale to samolubstwo, argument dobry i że Skywalkera Młodego zawiedli też - nauczyciel posmutniał, a jego spojrzenie zawisło gdzieś ponad Huxem.

- Tworzyli, nie przeczę, jednak nazwijmy to sprawnością warsztatu artystycznego - mówił dalej. - Moc, brzmi tajemniczo, ale nie jest prawdziwa, nie ma na nią dowodów, to tylko utalentowana grupa z dużym ego i na prestiżowym uniwersytecie.

Kylo kopnął go drugi raz, tym razem mocniej. Hux zmierzył go wzrokiem.

- Czy gdyby Moc, była władzą po prostu, to by wierzył w nią pan? - zmienił nagle temat nauczyciel.

Hux zastanowił się przez chwilę. Co oni właściwie rozumieli przez moc? Jakaś energię? Poza obłędem nie dawała ona w zasadzie nic praktycznego. Czy ktoś pokroju jego ojca mógłby mieć władzę tylko dlatego, że miał moc? W zasadzie władza sama w sobie przyznawała moc w rozumieniu prawnym, pozwalała na kontrolę ludzi, Hux nie znał odpowiedzi na to pytanie, nie pojmował metafizyki, ponieważ nie miała ona dla niego sensu. Przyroda to życie i śmierć, a człowiek zapewnił sobie swoje miejsce poprzez spryt i inteligencję, nie jakąś wymyśloną siłę. Z mocą czy bez, i tak wszyscy w końcu umrą, więc jaki jest cel w zajmowaniu się rzeczami bez praktycznego zastosowania?

- Co Pan przez to rozumie? - dopytał Hux.

- Że nie wszystko widocznym musi być, aby być, Panie Hux. Moc to coś więcej, można używać słów przecież i do ludzi zagrzewania, jak i kompletnego zrównania ich z ziemią marzeń. Dobrze więc, że moc władzą jedynie nie jest.

Armitage nie wiedział już co na to odpowiedzieć, więc po prostu zostawił temat i pozwolił Yodzie kontynuować zajęcia. Zaczął wprowadzenie do malarstwa Zakonu, od jakiegoś Qui Gona, przypominając, że poezję będą robić na literaturze. Hux wrócił do lektury swojej książki, obrazy nie interesowały go bardziej niż poza tym, żeby czasem na jakiś popatrzeć, poza tym zadało mu się, że Yoda był w jakiś sposób dumny, że tago go uciszył, przy czym Hux wcale nie czuł się pokonany, po prostu ta dyskusja szła do nikąd.

- Naprawdę nie wiesz, kim był Darth Vader? - jeszcze nigdy nie słyszał w głosie Kylo tyle urazy.

- Pisarzem czy poetą, coś takiego. Coś tam słyszałem - powiedział Armitage, nie podnosząc oczu z książki.

- Jeny - Kylo rozłożył się na ławce. - Jak możesz w ogóle oddychać będąc tak kompletnym ignorantem. Dziadek byłby…

- Jaki znowu dziadek? - Hux odwrócił głowę.

Kylo spojrzał na niego z lekką irytacją, nie wiadomo czy bardziej na Huxa, czy na samego siebie.

- To aż dziwne, że nie wiesz, myślałem, że zbierasz haki na każdego.

- Nie wiem, jaką masz o mnie opinię, ale nie jestem maniakiem, który grzebie w życiorysach innych po szóste pokolenie. No to co z tym dziadkiem? 

- Darth Vader był moim dziadkiem - odparł dumnie.

- A, okej - odpowiedział Hux. W jego oczach czaiły się ślady zdziwienia, jednak był pod mniejszym wrażeniem niż Ren oczekiwał. - To wiele wyjaśnia. Chyba.

Kylo chyba był przygotowany, na całą opowieść, ale ignorancja Huxa zbiła go z tropu.

- Co niby wyjaśnia?

- Panie Hux i Panie Ren, proszę się uspokoić - skarcił ich Yoda.

Oboje w końcu zamknęli buzię na kłódkę.

 
Do rozmowy wrócili dopiero po lekcjach, gdy wsiedli do samochodu Huxa. Armitage od czasu do czasu odwoził Rena do domu, nawet w dni, gdy nie był zmuszony tam jechać, żeby uczyć go matematyki. Kylo zawsze uparcie krytykował upodobania muzyczne Armitage’a, dopóki ten nie groził, że Rena wysadzi. Tym razem jednak Kylo siedział wyjątkowo cicho, jakby jechał z nim za karę.

- Co ci? - zapytał w końcu Hux, nie mogąc znieść milczenia, które aż prosiło się o wypełnienie jakimkolwiek słowem.

- Nic - burknął, wciąż patrząc w okno.

Hux wywrócił oczami.

- Teraz to już wiem, że coś.

- Znieważasz Dartha Vadera swoją ignorancją.

Hux czasem zastanawiał się, czy naprawdę byli równolatkami.

- Nic osobistego, znasz moje podejście. Poza tym skąd miałbym go znać, skąd miałbym wiedzieć, że to twój dziadek? Czy ty nie masz Solo na nazwisko tak w ogóle? - Hux wypuścił powietrze z ust. Nie chciało mu się dzisiaj kłócić, trzy godziny sztuki robiły swoje. - Sorry, zacznijmy jeszcze raz. Opowiedz o twoim dziadku.

Kylo westchnął ciężko.

- Tak mam na nazwisko Solo, ale to po ojcu - jego głos na chwilę zlodowaciał. - No i jak pewnie wiesz, moja mama to słynna Leia Organa, natomiast jej ojcem był właśnie Darth Vader, czyli dawny Anakin Skywalker. Mój wujek, ten u którego ćwiczyłem, tak się właśnie nazywa - Luke Skywalker. Dziadek był… miał Moc. Potrafił zawsze wszystko opisać tak, aby było to namacalne, przeszywające cię na wylot. No i miał problemy z dostaniem się do tych całych Jedi, bo nie rozumieli jego sztuki. Niektórzy nazywali go prekursorem czegoś zupełnie nowego, inni po prostu ignorowali. Perły przed wieprze.

Hux bardzo powstrzymywał się przed uwagą na temat rzekomej mocy, zamiast tego dalej wypytywał Kylo o Skywalkera. Historia sama w sobie była ciekawa i rodzina Rena zdawała się być dość skomplikowanym tworem. Te nazwiska i pochodzenie, Hux już nie dziwił się tak bardzo, że Kylo wolał sobie sam nadać imię.

- Ale chyba w końcu dostał się do Jedi, nie? Co się z nim stało?

Hux umyślnie jechał dłuższą drogą, na wypadek jakby historia się przeciągnęła.

- Nie wiadomo o co dokładnie poszło, ale dziadek kogoś zabił. Są różne wersje, od tych, że go wrobili, po te, że miał bardzo wyraźny powód. Jego żona, ważna dyplomatka, tak jak moja mama, zmarła podczas porodu, a jej dzieci, bliźniaki, trafiły do sierocińca. Dlatego wujek i mama mają różne nazwiska.

Temat brzmiał ciężko, Hux niezbyt wiedział co robić podczas takich opowieści, zwłaszcza, gdy dotyczyły osób, z którymi rzadko się spowiadał, czyli w zasadzie nikomu.

- To nic dziwnego, że jesteś jaki jesteś, Kylo - stwierdził. Ren wyglądał, jakby sam miał zaraz wyskoczyć z samochodu. - Ale to w sumie wyjaśnia czemu te jego wiersze są takie dziwne. I twoje. Możesz mi jakieś wysłać czy coś.

Kylo zamarł i nagle całe jego oburzenie zniknęło, a na twarzy pojawił się uśmiech. Odwrócił się do kierunku jazdy, po czym rzucił:

- Dzięki, Hux.

Niezręczną ciszę, która nastąpiła po tych słowach przerwał dźwięk powiadomień.

- Przeczytaj - polecił Hux, oddając Kylo swój telefon. 
 
- Przecież mam to samo na swoim - mruknął Ren, kręcąc głową. Odblokował jednak telefon Huxa, znał kod. - Poe coś wrzucił. - Zmarszczył brwi. - Czy nie powinni cię pytać o kwestie przydzielania ludzi do pokoi?

- Co? No w sumie ja miałem robić listę.

- Zrobili ją za ciebie, zgadnij z kim jesteś.

- Z tobą? To żadna niespodzianka…

- No tak, to teraz dodaj sobie do tego jeszcze Poe i Finna.

Hux wydał z siebie ciężkie westchnienie. Już żałował, że jedzie na wycieczkę. Mimo tego, że Poe, jakkolwiek irytujący by nie był - był towarzyski, a to oznaczało imprezy, a imprezy oznaczały alkohol, czym Hux nie gardził, to atmosfera między nimi pozostawała toksyczna. Dameron nie potrafił trzymać języka za zębami, a co mogłoby mu oszczędzić pogrążania się, gdy komentował każdy ruch Huxa. Armitage starał się go ignorować, jednak nie zawsze było to możliwe. Poe nie potrafił zaakceptować zmiany, jaka zaszła w ich znajomości, a nieporozumienia doprowadzały Huxa do szału. Pocieszał go fakt, że może przy Finnie ten się opanuje. Poza tym, wycieczki zawsze w jakiś sposób zmieniają nastawienie ludzi do siebie, Hux był jednak gotowy odwracać wzrok od Poe i budować między nimi barierę. Nie potrzebował wrogów, nie żywił do Poe aż takiej antypatii, ale jeżeli Poe chciał docinkowej relacji, dostanie ją.

- Czyli za tydzień szykują się cztery bardzo niezręczne dni, pełne alkoholu, pokera i wyzywania wszystkich na około? - Kylo nie wydawał się wcale tak przybity, jak wskazywałyby na to jego słowa.

Hux uśmiechnął się krzywo.

- No proszę, jednak trochę mnie znasz.

Podjechali właśnie pod dom Rena. Kylo spojrzał na dom, po czym na Huxa.

- Chcesz wpaść na obiad?

niedziela, 28 stycznia 2018

Antidotum na niepokój cz.9


Tej nocy Kylo nie spał dobrze. Jak zwykle dręczyły go koszmary, do których powinien przywyknąć, ale zamiast tego budził się prawie co noc z wrzaskiem. Czasem kilka razy. Zaczynał wtedy ćwiczyć albo pisać, cokolwiek, aby zająć myśli. Tak było i tej nocy. Zbudził się koło czwartej ciężko dysząc, był pewny, że nie uda mu się zmrużyć oka, nie z tym, co siedziało mu w głowie. Usiadł na skraju łóżka, ręce mu się trzęsły, nie za bardzo potrafił się uspokoić. Co się z nim działo? Złapał za telefon, czując ukłucie w sercu widząc nieodebrane połączenia od matki i ojca. Wciąż próbowali się z nim skontaktować, ale Kylo był pewny, że nie byłby się w stanie odezwać, tym bardziej odpowiedzieć na jakiekolwiek pytanie. Nigdy nie miał z nimi dobrego kontaktu; matki nigdy nie było w domu, miał z nią zaledwie kilka rozmytych już wspomnień z dzieciństwa, spacer w pobliskim parku, przytulenie na dobranoc, jakaś chwila, gdy śmiali się wszyscy w trójkę. Wielka dyplomatka Leia Organa nie miała czasu na czytanie mu bajek, pieczenie ciasteczek i śpiewanie kołysanek. Powinien rozumieć, ale chyba nie chciał. Jeszcze bardziej niezrozumiały był dla niego ojciec, człowiek, który nie potrafił usiedzieć w domu, ciągle wyjeżdżał w długie trasy, rozwożąc różne towary po całym świecie. Jedynym kompanem, którego sobie życzył był jego pies, Chewie. O ile z matką Kylo potrafił jeszcze czasem dojść do porozumienia, to ojciec… Ach, szkoda gadać. Ich niekompatybilność była wręcz niemożliwa do skategoryzowania, ale wielkością musiała równać się z jakąś supernową. Przez to dochodziło między nimi nie tylko do kłótni, kilka razy dali sobie też po mordzie. Kylo nawet nie zauważył kiedy wbijać sobie paznokcie we wnętrze tej dłoni, w której nie znajdował się telefon. Dalej był zbyt roztrzęsiony, by zrobić cokolwiek konstruktywnego.

Kylo: Hux?

Armitage zatrzymał film. Nie przywykł do otrzymywania wiadomości tak późno w nocy, normalni ludzie o tej porze spali. Odszukał telefon wśród pościeli, którą rozkopał, starając się ułożyć jak najlepszy stos poduszek, na którym miał spędzić czas do rana, oglądając filmy. W zasadzie był wystarczająco zmęczony, by iść spać, ale gdy po czytaniu artykułów w internecie okazało się, że jest w pół do drugiej, uznał, że jeszcze wcześnie. Znalazł telefon za łóżkiem, ale jeszcze większym zdziwieniem było to, że pisał Ren.

Armitage: Czemu ty nie śpisz?

Kylo stwierdził, że nie ma pojęcia, co odpisać. Po prostu go zamurowało, bo był pewny, że Hux śpi i co najwyżej, będzie się rano tłumaczył z wysyłana wiadomości o tak chorej porze. To dziwne nagle nie być z tym całym burdelem w jego głowie całkiem samemu.

Kylo: Jak to się w ogóle stało, że masz Millicent?

Armitage jeszcze raz upewnił się, że pisze z Kylo, potem spojrzał na godzinę, na swojego kota i znowu na okno czatu. Odłożył laptopa na bok i skupił się na telefonie.

Armitage: Czy ty jesteś pijany??

Kylo: Nie jestem.

Armitage: To dobrze, bo nie chciało mi się nigdzie jechać.

Och, touchée. Czyli jednak pamiętał, co Ren odwalił tamtej nocy. Choć z drugiej strony… Hux chciał po niego jechać, bez pytań i nawet marudzenia.

Kylo: Jestem trzeźwy, jak szkło. I chyba w tym mój problem.

Armitage: Tak? To zrób jaskółkę.

Kylo: Naprawdę chciałeś przyjechać?

Kylo wysyła zdjęcie.

Hux parsknął na widok selfie półnagiego Kylo, który próbował stać na jednej nodze. Wyglądał jednak na zmordowanego, cały blady, czerwone oczy. Hux zrzucił to na późną porę, nie dopuszczając do siebie innych tłumaczeń.

Armitage: Weź się ubierz, już ci wierzę.😦

Armitage: Jeżeli pijany pytałbyś o mojego kota to by znaczyło, że to jakiś stan krytyczny.🐈

Hux nawet nie widział, jak blisko był prawdy.

Kylo: A Ty dlaczego nie śpisz?

Armitage: Ja nigdy nie śpię.🌃

Kylo: Naprawdę jesteś robotem.

Ren ułożył się na łóżku i okrył kocem. Dzięki rozmowie z Huxem powoli się uspokajał.

Armitage: Doszedłem po prostu do wniosku, że skoro i tak nie zasnę, to pooglądam filmy czy coś. Po co marnować czas?

Hux zamknął laptopa i odłożył go na ziemię obok łóżka, uznając, że skoro Ren teraz pisze, to on i tak nie skończy już filmu, który swoją drogą był dość nudny, a może jakieś dwie godziny wypadałoby przespać. MIlicent leżała przy jego boku, niewzruszona jego ruchami.

Kylo: Co oglądałeś? Znowu jakieś polityczne bullshity?

Armitage: Dla twojej wiadomości, oglądałem nowego Spider-mana, ale jest słaby jak wiór.

Kylo: Jak Ty się kompletnie nie znasz na filmach.

Armitage: Oczywiście, że się znam, dlatego to wyłączyłem.

Kylo: Po prostu nie rozumiesz tego klimatu. A oglądałeś Kapitana Amerykę?

Armitage: Nie i pewnie tego nie zrobię 🙆

Kylo aż się zapowietrzył, to była jego ulubiona postać i czuł ogromną potrzebę, aby Hux to zrozumiał. Dlaczego? Było zbyt późno, aby się nad tym zastanawiać.

Kylo: Boisz się, że nic nie zrozumiesz?

Huxowi już nawet nie chciało się wchodzić w dyskusję.

Armitage: W tych filmach nie ma nic do rozumienia, trochę wybuchów, jakaś akcja, pseudo dramat i świat uratowany.

Kylo: Jak Ty wszystko potrafisz spłycić i poszarzyć, Hux.

Armitage: ¯\_(ツ)_/¯ a cóż ja poradzę, że nie zwykłem szukać drugiego dna tam, gdzie go nie ma. W ogóle wybierasz ty się spać dzisiaj?

Kylo zastanowił się poważnie nad tym pytaniem, nie chciał znów zamykać oczu, obawiał się, że koszmar powróci.

Kylo: Raczej nie.

Armitage: To źle, bo matma jutro, nawet ja idę spać.

Kylo: Ktoś tu przed chwilą mówił,że nigdy nie śpi.

Armitage: Dwie godziny przed matmą - zawsze.

Kylo: W takim razie dobranoc, czy coś? Chociaż Ty pewnie podłączasz się po prostu do gniazdka, żeby się naładować.

Armitage: Dobre porównanie 🤔 to do jutra.

Armitage: A w ogóle to kota dostałem od rodziny jako wyraz nienawiści, cóż, punkt dla mnie, bo mam kota 🐈

Kylo: Dlaczego akurat kota? Do Twojego braku uczuć o wiele bardziej pasuje jakiś gad czy pająk.

Armitage: Bo rude i wredne, ale to nieistotne. Idź spać, wyłączam się.

Nie żeby Huxowi tak bardzo zależało na śnie, ale nie chciał się akurat o takiej godzinie rozdrabniać nad życiem. Poza tym wiedział, że niewyspany Kylo to Kylo nie do zniesienia.

Ren natomiast nie umiał dalej usnąć, łaził po pokoju w te i wewte, w końcu zabrał się za ćwiczenia, szybkie kardio, aby się zmęczyć. Padł w końcu wpół do szóstej, na godzinę przed swoim własnym budzikiem. Zasnął na macie do ćwiczeń, bez żadnego koca czy poduszki. Koszmary jednak nie zamierzały go opuszczać.

środa, 24 stycznia 2018

Antidotum na niepokój cz.8


Kylo wciąż czuł się dziwnie. Chciał napisać do Huxa, myślał nawet przez chwilę o wysłaniu mu czegoś, co Armitage mógłby odebrać jako przeprosiny, ale w końcu olał temat i siadł do matematyki. Po trzech godzinach wysłał rudzielcowi zdjęcia, po czym padł na łóżko jak po ciężkim treningu. Matma mogłaby spokojnie pracować w sali tortur. Hux odebrał wiadomości, gdy wrócił spod prysznica. Choć bardzo mu się nie chciało, sprawdził zadania i, ku jego zaskoczeniu, zdecydowana większość była dobrze.

Armitage: Jak chcesz, to potrafisz. Szkoda, że najpierw muszę wyjść z siebie, żeby to się stało.

Spojrzał na ekran telefonu, znów nie miał pojęcia co napisać. Zamigotało mu powiadomienie z ich grupy klasowej, otworzył je i szybko przeczytał.

Kylo: To jak? Jedziesz?

Armitage: Ale męczysz 😑 Tam będzie tak nudno. Już wolę w domu zostać.

Kylo: Myślisz, że możesz sobie tak po prostu odpuścić, Panie Przewodniczący Szlachetnej 2B?

Armitage: Wow, ale dziś nisko uderzasz, Ren. Ja im powiedziałem dzisiaj jasno, że wszystko zorganizuję, tylko niech się zdecydują, nie ma potrzeby, żebym jechał.

Kylo: Wezmę tę butelkę Ballantine’a co nam została. I na pewno będziemy grać w pokera, będziesz mógł wszystkich ogrywać na jedzenie albo pieniądze.

Armitage: Kusisz, ale nie zmienia to wycieczek w las, komarów i deszczu. Lubię moje łóżko suche i z wypraną pościelą.

Kylo: I tak będziesz musiał chodzić na lekcje. Pani Snoke nie odpuszcza.

Kylo: I będziesz z nią tam sam na sam.

Kylo: Tylko ty, tablica i jej dyszenie za twoimi plecami.

Armitage: Dobra już! Zamknij się, bo mi niedobrze. Pojadę na tę durną wycieczkę. 😩

Kylo zaśmiał się z satysfakcją. Punkt dla niego.

Kylo: Nie będzie aż tak źle Hux. I to tylko cztery dni.

Armitage westchnął. Dopiero gdy Milicent otarła się o jego gołą nogę spostrzegł się, że stoi na środku pokoju, zamiast sobie gdzieś usiąść. Lepszym pytaniem było, kiedy zdążył wstać od biurka, gdzie sprawdzał zadania Kylo. Musiał to zrobić nieświadomie, przekładając swoje nerwy na kroki po pokoju. Tam gdzie stał, tam położył się na dywanie.

Armitage: Aż cztery😑 Zacznę jutro ogarniać jakiś hotel, znając budżet, jaki nasza klasa chce przeznaczyć na zakwaterowanie, znowu trafimy do największej dziury w okolicy, jak w tamtym roku.

Przed oczami Huxa przesuwały się prawdziwe obrazy wojny, gdy okazało się, że łazienki są na korytarzach.

Ren z uśmieszkiem patrzył jak w Huxie budzi się typowy dla niego chłodny pragmatyzm, jak kręcą się trybiki, prawdopodobnie ogarnie wszystko jeszcze dziś, a jutro pokaże im z trzy, cztery opcje. Mógłby być dowódcą jakichś żołnierzy. Albo nawet generałem.

Kylo: Nie musisz im mówić o tańszych opcjach, raczej nikt cię nie sprawdzi.

Armitage: Ale wiesz jak to jest, zacznie się marudzenie, że co tak dużo i całe pierdolenie, jakby to była moja wina. 😩

W tej chwili na ekranie Huxa wyświetliło się przychodzące połączenie. Numer: Nieznany. Odebrał, gdy dzwonek nie ucichł po kilku sekundach. W przeciwieństwie do Kylo, nie miał problemów z rozmawianiem z obcymi.


- Halo? - odebrał, przygotowując się, że zaraz ktoś zapyta o jakiegoś Adama, a no nie znam Adama, ach pomyłka, dziękuję, do widzenia. W słuchawce jednak rozpoznał znajomy głos.

- Czy to Armitage Hux?

- Tak, o co chodzi.

- Mówi Poe Dameron. Mam ważną wiadomość.

- No czego chcesz.

- Halo, czy to Hux? Czy dodzwoniłem się do Armitage’a Huxa?

- Tak, to ja! O co chodzi? Czy ty mnie słyszysz?

- Czy możesz oddać słuchawkę Armitage’owi? Rudy, trochę blady i niepociągający.

- Poe idioto!

W słuchawce coś nagle zaszeleściło, jakieś niezrozumiałe odgłosy, śmiechy, Hux nie wiedział, co się dzieje, musiał odsunąć aparat od ucha. Po chwili znów przemówił do niego głos, tym razem kobiecy.

- Halo, Armitage? Wybacz, byłam pewna, że będzie umiał się zachować.

- O co wam chodzi, Rey? Czy to jakiś głupi żart? Bo jak tak, to się rozłą…

- NIE! Znaczy, nie, czekaj. Poe jest głupi, a ja mam sprawę, bo słyszałam, że organizujesz wycieczkę.

- Organizuje, a co?

- Nie chciałbyś połączyć klas? Bo moi nie umieją się zdecydować, a jak im powiem, że jedziemy z B, to przynajmniej pojedziemy gdziekolwiek.

Hux lubił, gdy ludzie dzwonili do niego w akcie desperacji. Mogli za nim nie przepadać, ale wiedzieli, kim jest i że zna się na rzeczy. Podnosiło mu to samoocenę.

- Pewnie żadna ze stron nie będzie zadowolona, ale będzie taniej.

- Ale z ciebie cebula, Hux.

- Ej, ja was nie zmuszam.

- Ok, ok. To licz dodatkowe trzydzieści osób i daj mi znać, jak będziesz miał kwatery, to ogarniemy plan.

- Spoko, ale ty załatwiasz z dyrektorem.

- Deal.

- A w ogóle to skąd Dameron koło ciebie?

- Spotkanie samorządu.

- O 20? Poza tym Poe jest z mojej klasy...

- Przywilej posiadania przyjaciół.

Po krótkich docinkach i pożegnaniu, rozłączyła się. Pierwszą myślą Huxa po rozmowie było to, że najprawdopodobniej Kylo dostanie szału, jak się o tym dowie. Ale z drugiej strony, co go to obchodziło?

poniedziałek, 22 stycznia 2018

Antidotum na niepokój cz.7

- Szukamy miejsc zerowych, wiesz czym są miejsca zerowe, prawda? - zapytał Hux, powoli cedząc każde słowo. Był na skraju wytrzymałości, a bardzo nie chciał krzyczeć, bo bolało go tego dnia gardło.

Kylo zamyślił się przez chwilę, odwracając wzrok od świdrującego go wzroku Huxa i upijając łyk kawy. Od pół godziny, odkąd przyszli do domu Rena, zdążyli zrobić całe dwa zadania, a na następny dzień musieli skończyć dwie strony. Snoke była nieubłagana jeżeli chodzi o terminy, gdy raz nie zrobili połowy, to dostali taki ochrzan, że Hux przez całe dwie lekcje nawet nie westchnął. Kylo nie był pewien, czy w ogóle wtedy oddychał. Od tego czasu bali się ominąć jakikolwiek przykład, co doprowadzało Armitage’a do szewskiej pasji, bo Kylo był wyjątkowo oporny na schematy matematyki.

- Tam gdzie x ma wartość zero? - Kylo odpowiedział pytaniem, przygotowując się jednocześnie na to, że Hux zajebie mu książką. Znowu.

- Tak, brawo! - Rudy dalej mówił do niego jak do dziecka, co bardzo Kylo irytowało. - To teraz je oblicz.

- Ale jak?

- No ja się zabiję zaraz!

- Proszę, oszczędź mi trudu.

Hux zmierzył go wzrokiem, Ren wzruszył tylko ramionami.

Tłumaczyłem ci już trzy cholerne razy. Te liczby przy x-ach to a,b i c, bierzesz je i liczysz pierdoloną deltę. Potem jej pierwiastek wstawiasz we wzór. I koniec, rysujesz wykres i idziemy dalej.

- Jaki był wzór na deltę? - zastanowił się głośno Ren.

Hux gwałtownie odsunął krzesło, wstał i skierował się do wyjścia z pokoju.

- A ty dokąd? Nie wiem, co dalej robić! - zawołał oburzony i bezradny Kylo.

- Zapalić. Zawołaj mnie, jak znajdziesz oba miejsca - odparł i wyszedł, trzaskając za sobą drzwiami. Przez Kylo jego rak płuc nadejdzie szybciej niż to planował.

- Pamiętasz, że mam balkon? - krzyknął za nim Ren. - Nie musisz wychodzić z mieszkania.

Hux był tak chętny do opuszczenia tego przybytku, że zapomniał o takim wynalazku jak balkon. W pożyczonych od Kylo laczkach wyszedł na zewnątrz i odpalił papierosa.

Kylo dręczył deltę, która za cholerę nie chciała okazać przed nim strachu. W końcu, po strasznie długim czasie coś wymodził i poczłapał na balkon, oczywiście boso, żeby Hux mógł zobaczyć, czy udało mu się rozwiązać zadanie. Nie był go pewny, ale już i tak nie potrafił nic więcej wymyślić. Idąc zaklinał kartkę, aby wyniki na niej były poprawne.

Armitage wypalał już chyba trzecią fajkę, gdy Ren do niego przyszedł.

- Ech, nie mogłeś mi dać jeszcze pięciu minut bez ciebie? - marudził Hux.

Kylo wywrócił oczami i podał Huxowi kartkę z wynikiem. Armitage zgasił papierosa o wystawioną specjalnie dla niego popielniczkę i zabrał kartkę. Z kieszeni spodni wyciągnął zmiętą kartkę z odpowiedziami, które wyliczył sam w domu, żeby się dodatkowo nie męczyć z Renem.

- Jest dobrze. Dawaj następne - zarządził.

Na twarzy Kylo pojawiło się coś na kształt dumy. Obrócił się i wrócił do swojego zawalonego papierami pokoju. Za nim do wrócił Hux, szurając laczkami po podłodze. Bardzo chciał, aby jakaś magiczna siła sprawiła, że Ren obudzi się pewnego ranka z matematycznym umysłem. Zastanawiał się, czy gdyby odpowiednio mocno zajebał Kylo w głowę, to czy jakieś trybiki by mu się nie odblokowały. Słyszał o ludziach, którzy otrzymali nowe zdolności po wypadkach. Albo może lepiej wypchnąć go z balkonu?

- Czy możemy to szybko skończyć i iść jeść? - zapytał z nadzieją, gdy zasiadał do biurka.
- Spróbuję - mruknął Kylo, gryząc końcówkę ołówka i wpatrując się w kartkę z obrzydzeniem. - Co chcesz jeść?

- Nie wiem, cokolwiek zrobisz będzie ok - powiedział, przecierając twarz, traktując zupełnie normalnie fakt, że jak przychodził do Kylo to równocześnie przychodził na obiad do Kylo. - Ale nie myśl o tym teraz. Masz zadanie: Prosta przecina wykres funkcji kwadratowej w punktach A i B…

Pracowali jeszcze przez pół godziny, Renowi udało się zrobić aż dwa zadania, podparte krzykami i wyzwiskami Huxa, ale rozwiązane, to rozwiązane. W końcu odrzucił od siebie zeszyt, w którym bazgrolił równania.

- Spaghetti czy naleśniki? - zapytał sunąc do kuchni. Nawet nie kwestionował karmienia Huxa kilka razy w tygodniu, w sumie to całkiem lubił gotować.

- Spaghetti! - odkrzyknął, również wstając z krzesła i rozciągając się.

Przeszedł kilka kroków od biurka i przewalił się na łóżko. Lekcje z Renem okrutnie go męczyły, wchodził na wyżyny swojej cierpliwości, dziś jeszcze go nie pobił, książka to tylko silniejszy motywator.

Hux przewrócił się na bok i rozejrzał się po pokoju. Wbrew pozorom ściany nie były czarne, a jasnoszare, zawalone plakatami z wizerunkami zespołów czy postaci z filmów i komiksów. Gdzieniegdzie Kylo nabazgrał markerem jakiś wers piosenki lub obkleił dziury między plakatami oczojebnie kolorowymi naklejkami. Jedną ze ścian zajmował wielki regał z książkami - kilka rzędów poświęcono także płytom CD, DVD, grom i komiksom - tuż obok stało spore łóżko, dalej dywan, sprzęt do ćwiczeń, mata i kolejne stosy książek, które po prostu nie mieściły się już w regałach. Gdyby Hux nie przychodził tu tak często, to tu i ówdzie leżałyby rozwalone ciuchy Rena, których nigdy nie chciało mu się chować do szafy, ale że Kylo miał dość Armitage’owych spin, to chował je przed jego przyjściem. Na parapecie stały doniczki z różnego rodzaju sukulentami, częsty powód przytyków Huxa, ale Kylo nie miał kompletnie zamiaru się tym przejmować.

Pokój Rena zdecydowanie różnił się od pokoju Huxa, który był niemal pedantycznie czysty. Na białej ścianie wisiały dwa schematy maszynerii wojskowej - symetrycznie. Jego książki były ułożone równo na półkach, na biurku znajdowały się tylko rzeczy mu niezbędne. Kylo twierdził, że było tam zimno, Hux zarzucał to na fakt, że Ren był u niego może trzy razy. On sam lubił swój pokój, uważał, że uroku dodawało mu legowisko Milicent.

Armitage z trudem wstał z łóżka i przeszedł do kuchni, by dołączyć do Kylo, który kroił właśnie pomidory. Usiadł przy wyspie i położył głowę na zimnym blacie.

- Będziesz tak leżał czy mi pomożesz, rudy leniwcu? - Pomidory wylądowały w garnku, a Ren przerzucił się na masakrowanie nożem papryki.

- Już ci pomagam wystarczająco, zmęczyłem się - mruknął. - Poza tym nie chcesz mnie w kuchni, nie umiem gotować.

Hux wyprostował się na taborecie i przyglądał się sprawnym ruchom noża w ręku Kylo. Zastanawiał się czy bardzo bolało bycie dźgniętym.

- No tak, zdechłbyś z głodu i na nic by ci się nie przydały te wszystkie wielomiany i delty. Jak się ma Millicent?

Hux zrezygnował z odpowiedzi na zaczepkę. Niech się już Kylo o niego nie boi.

Dobrze, jak to może się mieć kot - powiedział. Sos zaczynał nabierać zapachu, a kiszki Huxa zawiązały się w supeł.

Jego odpowiedź zamknęła rozmowę na kilka chwil, dopóki telefon Huxa nie wydał dźwięku powiadomienia. Odblokował ekran, pisała ich grupa klasowa. 

- Piszą o wycieczce - poinformował Rena.

- No tak, będziesz jechał? - zapytał i sięgnął po cebulę z niezadowoleniem na twarzy. Nienawidził kroić tego wyciskającego z niego ostatnie łzy cholerstwa.

- Wolałbym nie - powiedział, przeglądając klasową grupę.

W ankiecie do wyboru było jakieś miasto, o którym nigdy nie słyszał i bardzo odpychający dla niego wyjazd w góry. Hux szczerze nienawidził natury, wolał siedzieć w domu lub chodzić po mieście. Z niewiadomych jednak powodów klasa niemal zgodnie głosowała na wypad na łono natury.

- Boisz się pająków?

- Ja się niczego nie boje, kretynie.

- Bullshit - mruknął. - Każdy się czegoś boi, nawet ty.

- Wszyscy, którzy zamykają oczy na horrorach tak mówią, żeby poczuć się lepiej - odparł.

Nie przypominał sobie, kiedy ostatnio by się czegoś bał. Może jako dziecko, ale teraz zdecydowana większość rzeczy powodowała u niego agresję.

- Mam nadzieję, że kolejny mecz będziesz mógł spędzić w domku z wrzaskami ojca - odgryzł się. Nie wiedział wiele o sytuacji Huxa w domu, ale na mecze zawsze narzekał.

Przez ułamek sekundy Armitage zesztywniał, wstrzymał oddech. Wiedział, że Kylo nie jest poważny, jednak uwaga była dość dotkliwa, nawet jak na niego. Szybko otrząsnął się, mając nadzieję, że Kylo, skupiony na mieszaniu sosu, nie zauważył żadnej zmiany w jego zachowaniu. Dalej wmawiał sobie, że nie bał się niczego.

- Zajebiście - burknął. - Pewnie ci to na rękę, bo w końcu jakiś obejrzysz do końca.

- Czyżbym znalazł jakiś czuły punkt? - wyszczerzył się do niego brzydko.

Co prawda Kylo podejrzewał, że coś w domu Huxa musi być bardzo nie tak, ale nie potrafił się teraz zatrzymać, w końcu to rudzielec zaczął.

- Nie twój interes - niemal warknął.

Wstał i wyszedł z kuchni, po czym zamknął się w łazience. Usiadł na brzegu wanny i przetarł dłońmi twarz. To nie był problem Rena, nie powinien się wtrącać ani rzucać takich komentarzy. Hux przeklinał się za taką reakcję, za to, że był taki słaby i dawał się pomiatać ojcu nawet, gdy nie było go w pobliżu.

Co jak co, ale tej reakcji Kylo się nie spodziewał. Skręcił ogień pod garnkami i ruszył pod drzwi, czując się cholernie głupio, choć nie wiedział, czy bardziej z sytuacji, czy przez swoje własne zachowanie.

- Hux? - głos mu zadrżał, cholera, co się z nim działo?

Hux uspokajał oddech. Czemu Kylo się przejmował, czemu za nim poszedł? Armitage nienawidził takich scen, nie miał doświadczenia w emocjach i nie umiał sobie ze sobą poradzić. Przybrał więc poważną, nieznoszącą sprzeciwu minę. Nie miał żadnego obowiązku komukolwiek się tłumaczyć, a już na pewno nie Renowi. Nie pozwoli sobie na większe upokorzenie niż to, co się teraz działo. Przekręcił zamek i otworzył drzwi. Tuż przed nim pojawił się Kylo, z wyrazem twarzy, którego Armitage nie umiał rozpoznać. Nie był pewien, czy chciał.

- Nie widać, że zajęte? - powiedział i wyminął Kylo. - Czy możemy już jeść? Jak umrę ci w domu, to będziesz miał poważniejszy problem.

Kylo na kilka chwil zamarł, bo nie za bardzo wiedział, co się właśnie stało, po czym zacisnął zęby i wrócił do kuchni. Nałożył dwie porcje, starając się uspokoić, po co w ogóle polazł za Huxem, jego życie, jego sprawa, on go tylko uczy matmy. Postawił przed nim talerz, bez żadnego słowa i sam zaczął jeść. Coś w nim czuło się zranione, ale nie zamierzał tego rozkminiać.

Nie pamiętając smaku obiadu, Hux wrócił do domu. Przed wyjściem powiedział Kylo, żeby ten dokończył resztę zadań, bo polegają na tym samym, co zrobili razem i przesłał mu zdjęcia. Nie rozumiał, dlaczego w jednej chwili nie mógł znieść siedzenia z Kylo przy jednym stole, w sumie nie stało się nic wielkiego. Ren był poniekąd jego ucieczką z domu i wiedział, że Kylo o tym wie, w jakimś stopniu, dlatego użycie jego problemów przeciwko niemu było jak zdrada. Hux nie lubił rozdrabniać się nad swoim życiem, od zawsze uczono go, że tylko racjonalizm i pogarda zapewnią mu godny byt. A od korzeni nie mógł się odciąć.