Kapitan Cassian Andor odmeldowuje się.
Nigdy nie było mu pisane
zostać bohaterem Rebelii i Kapitan Cassian Andor był z tym kompletnie
pogodzony. W końcu nikt nie przypina złotych medali szpiegowi, którego
dłonie już za sześciolatka częściej nurzały się w krwi niż w wodzie.
Nikt nie opisuje w książkach morderców, nawet tych dla sprawy, nikt nie
postawi pomnika sabotażyście.
Jego oddech był ciężki, a bok boleśnie palił i rwał.
Umierał?
Parsknął śmiechem, po
czym zaniósł się kaszlem. Tu, wewnątrz Cytadeli, odgłosy walki były
ledwie słyszalne. Tak jakby wojna o Wolność, nie rozgrywała się zaledwie
kilkanaście metrów od niego, za grubą, ścianą budowli, która kryła
sekrety Imperium przed światem.
Jeszcze niedawno pomyślałby, że
całkowicie niepotrzebnie, że wszechświat i tak leżał skopany, w kagańcu,
kwiląc, błagając o litość, bojąc się własnego cienia. Dopóki nie
usłyszał „przemowy" Jyn Erso.
Ogarniała go cisza,
przerywana tylko przez nieustające strzały w jego głowie, które nie
miały już nigdy go upuścić. Mógł sobie być nazywany przez rebeliantów
kapitanem, ale i tak każdej nocy nawiedzały go cienie osób, które zabił
własnymi rękoma. Tonął w ich krwi, dusił się, gdy fantomowe palce
zaciskały się wokół jego szyi.
A teraz naprawdę umierał.
Przewrócił się na plecy,
przed oczami zamajaczyły mu błyskające i mrugające słupy przewodów,
układów scalonych oraz plątaniny różnorodnych kabli z zimną, tak bardzo
ostateczną stalą. Jak bardzo tanio zabrzmiałoby, gdyby powiedział, że w
momencie umierania wolałby patrzyć na gwiazdy? A może zostałby w swoich
ostatnich chwilach marzycielem? Który zapragnąwszy umrzeć poetycko – w
strugach deszczu – wypowiedziałby na koniec kilka mądrych słów,
zapamiętanych na wieki, wykuwanych na łukach, uznanych za myśl złotą i
szczególną. Podobno dobrze jest umrzeć młodo, ale Cassian jakoś nie
potrafił się z tego ucieszyć, może był dziwakiem? Choć czy miało to
teraz jakieś znaczenie? W tym ostatnim momencie, gdy krew niespiesznie
opuszczała jego organizm?
Kapitan Cassian Andor odmeldowuje się.
Sabotażysta, szpieg i morderca odchodzi na spoczynek.
Strzały w jego głowie
nie cichły, choć usilnie starał się zagłuszyć je jakąś melodią
zasłyszaną w jednej z przemytniczych spelunek. Na próżno. Przymknął
oczy, był to tytaniczny wysiłek, nawet oddychanie sprawiało mu problem.
Zakaszlał ciężko, zastanawiając się ile zajmie mu wyzionięcie ducha. I
właśnie wtedy nieprzyjemna myśl zaczęła skrobać go z tyłu głowy.
Ścigano ją.
To było pewne, komandor
Krennic ruszył za Jyn i nie zamierzał odpuścić, aż plany Gwiazdy Śmierci
nie będą znowu bezpieczne. A córka Erso martwa.
I nawet nie potrafił
powiedzieć jak, ale w kilka chwil zebrał się do siadu, po czym dźwignął
się na nogi. Było ciężko, ledwo mógł ustać na nogach. Skąd znalazł w
sobie siłę, aby powstać? Nie miał zielonego pojęcia. Może Moc była teraz
i z nim?
Dziewczyna pojawiła się w
jego życiu tak nagle, jak wiele innych przypadkowych osób, z którymi
ścieżki Cassiana schodziły się równie szybko, co rozchodziły. Jednak w
tym wypadku było inaczej. Jyn sprawiła, że się zmienił. A przede
wszystkim dała mu nadzieję.
Więc teraz musiał się pospieszyć.
Z początku powłóczył
nogami, ale z chwili na chwilę szedł coraz sprawniej. Szedł, co prawda
niezgrabnie, napięty, jak struna, w dłoni ściskał blaster, jednak, wbrew
wszelkiej logice, pokonywał kolejne metry. To przecież nie było tak
daleko. A ona czekała.
Ten blaster, który
rzekomo znalazła. Nie chciał powiedzieć K2-SO, że od razu poznał tą
broń, dlatego pozwolił Jyn ją zabrać. I tak znalazłaby się na statku. W
końcu wyciągnęła go wprost z jego torby.
I rozkaz, który przyszło
mu wykonać. Wciąż nie był pewny czy nie nacisnął spustu właśnie przez
nią, czy też odezwało się w nim sumienie. Nie potrafił zabić Galena
Erso, gdyż wiedział, że to dobry człowiek, który poświęcił się dla
Rebelii – paradoks, zupełnie tak jak Cassian – a może przez myśl, iż
trzyma na celowniku ojca Jyn? A może próbował być dżentelmenem, zrobić
dobre pierwsze wrażenie i nie zabić jej rodziciela na pierwszej randce?
Musiał się pospieszyć.
Nawet nie zauważył,
kiedy wyszedł na zewnątrz. Nie zarejestrował też, że zaczął biec.
Naokoło niego toczyła się prawdziwa nawałnica złożona z X-wingów,
myśliwców TIE, AT-AT i Y-wingów. Widział majaczącą w oddali windę, więc
nawet nie zastanawiał się czy jest bezpieczny. Z resztą, a czy
kiedykolwiek był? Nie ma bezpiecznej strefy na wojnie, pas ziemi
niczyjej to ściema, strzały mogą dosięgnąć każdego. A jednak walczyli,
wylewali krew, którą łapczywie spijał piasek plaży otaczającej Cytadelę.
Bo mieli nadzieję. Bo wierzyli, że rzeczywiście nastał ten dzień, kiedy
mogą zawalczyć o Wolność. Dzielił ich od niej jeszcze jeden dzień,
jeden dzień do Nowego Początku, gdy będą mogli zerwać flagę Imperium
powiewającą nad Galaktyką. I każdy będzie sobie królem. Tam przed nimi
był Nowy Świat, o który właśnie walczyli. Nowy Świat do wygrania.
W końcu Zwycięstwo stoi na plecach Poświęcenia.
A potem były jej słowa,
które sprawiły, że nawet jego serce zabiło szybciej. Szczególnie, gdy
usłyszał swoją kwestię, wypowiedzianą jej przejętym, płonącym od
zaangażowania głosem.
Rebelia została zbudowana na nadziei.
I gdy zauważył, że Erso
nie ma szans, od razu wycofał się by zebrać ludzi. Nie pamiętał teraz
słów, których użył, ale w oczach każdego rebelianta, do którego się
zwrócił, na sekundę rozpalał się ten sam ogień, który poruszył go do
działania. Ogień, który wszczęła Jyn Erso, której kłótnia z przywódcami
Rebelii, była niczym snop iskier.
Czy już wtedy wiedział, że w nim spłoną? Pewnie tak.
Dlatego musiał się teraz pospieszyć.
Bo Cassian płonął już,
gdy powiedziała mu, iż nie przywykła do ludzi, którzy trzymają jej
stronę do końca, nawet kiedy wszystko naokoło się wali. Gdy
odpowiedział, tak lekko i prawdziwie: Witaj w domu. Gdy chwilę później
zobaczył jej uśmiech. Szczery, prosty, obejmujący całą twarz Jyn,
tworząc w jednej chwili esencję nadziei. I po tym uśmiechu zrozumiał, że
ona przecież już to wie.
Nie chciała przewodzić im sama. Poprowadzili Rebelię razem.
Razem ruszyli po plany, razem, ramię w ramię, przedzierali się przez
teren wroga i razem pożegnali K2-SO, jako oddanego, cynicznego
towarzysza. I w końcu zdobyli dysk z plikami o kryptonimie „Stardust".
A teraz Cassian się już tylko śpieszy.
Uderzył pięścią w
przycisk przywołujący w windę, nie dałby rady wejść po schodach, za
szybko tracił krew. Czekał chwilę, drugą, trzecią, po czym prawie
zadławił się histerycznym chichotem i zaczął biec. To tylko schody,
stawał już przed cięższymi wyzwaniami. Na przykład spojrzenie w lustro.
Strzał nie był czysty,
nie zabił Krennica na miejscu, ale czy ma to jakiekolwiek znaczenie,
kiedy ona oddychała? Antena Cytadeli nadawała sygnał, a plan Erso stawał
się nareszcie prawdą. Odciągnął ją od dogorywającego komandora, nie
musieli już sobie brudzić rąk. Czy można uznać misję za wykonaną?
Nie musieli się już nigdzie spieszyć.
I nie będzie pozytywnego
zakończenia. Na szczęście nie będzie też miejsca, a raczej czasu, na
niedomówienia. Piętro za piętrem, byle jak najdalej od stygnącego już
ciała Krennica, oddalali się od anteny, zbliżając się co raz bardziej do
pola bitwy. Oparł się na niej, zastanawiając się skąd w jej drobnym
ciele tyle siły, żeby go unieść. I mimo, że czuł, jak w zastraszającym
tempie, wraz z jego krwią, opuszcza go życie, starał się przyciągnąć ją
bliżej, tak jakby to mogło jeszcze coś zmienić.
Skąd w Tobie tyle siły Jyn Erso?
Jakim cudem jeszcze go
niosła? Jak to możliwe, że jeszcze oddycha? Dlaczego poświęcała swoje
ostatnie chwilę, żeby prowadzić go bokiem do tych wszystkich
zmasakrowanych ciał? Dlatego, że rozpoznała w nich jego przyjaciół,
towarzyszy broni?
Nogi łamały się pod nimi niczym spróchniałe drewno, paradoksalnie do ich wiary w to, że im się udało.
A potem był już tylko promień.
Wykrakał z tym brakiem szczęśliwego zakończenia.
Padli na kolana, bez
sił, żeby iść dalej. Patrzyli jak fala uderzeniowa zabiera ze sobą
kolejne życia, leniwie sunąc w ich kierunku.
Ojciec byłby z Ciebie dumny Jyn.
Chciał tylko, żeby się
nie bała, żeby nie myślała o tym czy będzie boleć. Pragnął, żeby
uwierzyła w Moc i żeby ta Moc pozwoliła jej spokojnie odejść.
Może nie żył jak bohater, może nie był nim ani razu w całym swoim życiu.
Jednak teraz trzymając
ją w ramionach, wiedząc, że nadchodzi ich ostatnia chwila, słysząc
śmierci śmiech i jej chłodny oddech na karku, kościste dłonie,
zaciskające się wokół ich szyj, mógł odejść naprawdę spokojnie.
Jeszcze chwila Jyn. Zaraz zobaczymy się z Twoim ojcem.
Wraz z falą strzały w jego głowie nareszcie ucichły.
Kapitan Cassian Andor odmeldowuje się.
Powodzenia Rebelio.
Niech Moc będzie i z Wami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz