Do I wanna know?
Choć pierwszy dzień w szkole był dla niego dość stresujący to w miarę, jak Steve przyzwyczajał się do nowej szkoły, kolejne obyły się bez jakiś większych trudności. Ze zdumieniem musiał przyznać, że ludzie przyjęli go naprawdę ciepło i z dużą dozą sympatii, zarówno nauczyciele, jak i nowi znajomi. Codziennie poznawał kolejnych uczniów ze swojej klasy i w ciągu tych kilku dni zdążył zyskać już całkiem spory krąg kolegów i koleżanek.Wśród nich znalazł się Bruce Banner, pierwszy chłopak, z którym Steve rozmawiał i do którego przysiadł się na samym początku swojej przygody z klasą medyczną. Szybko zorientował się, że Banner jest jedną z najlepiej uczących się osób, co w zasadzie bardzo mu zaimponowało, nie łatwo było mieć tak świetne oceny w klasie o tym profilu. Przy tym wszystkim jednak Bruce był naprawdę skromną i spokojną osobą, kimś życzliwym i naprawdę przyjacielskim. W ciągu pierwszych kilku godzin bardzo pomógł Rogersowi rozeznać się w nowej szkole, oprowadził go, opowiedział sporo ciekawych rzeczy o nauczycielach i kilka szkolnych anegdot. Steve miał też okazję poznać przyjaciela Bruce'a, Tony'ego Starka. Był on co prawda kompletnym przeciwieństwem Bannera, sarkastycznym typem o mocnym charakterze, robiącym wokół siebie nieustanny szum, ale nie zmieniało to faktu, że nie było zadania, którego Stark nie potrafiłby rozwiązać, ani hasła, którego by nie złamał. W zasadzie Steve poznał się z Tonym przez... ściągi. Zauważył na jednej lekcji, kiedy obok niego siedział, że Stark ma ich masę w piórniku, kalkulatorze, po prostu wszędzie. Steve nie mógł nie zapytać, po co mu one, chociaż po czasie to pytanie wydało mu się trochę głupie. Tony zaśmiał się tylko i odparł, że robi je ludziom za pieniądze. Rogers odpowiedział niepewnym uśmiechem, sam też hurtowo robił ściągi znajomym ze szkoły muzycznej i swojego dawnego liceum. Był w tym mistrzem, w zasadzie dzięki temu sam miał dobre oceny. Kiedy przepisuje się jakąś informację dwadzieścia razy, w końcu się ją zapamiętuje. Zastanawiał się, czy to dobrze, że nigdy nawet do głowy mu nie przyszło, żeby za coś takiego kazać sobie płacić.
Oprócz Starka i Bannera Steve zaprzyjaźnił się też z chłopakiem zwanym przez innych „Falcon". Tak naprawdę nazywał się Sam Wilson, a Steve usłyszał już przynajmniej trzy wersje historii, która miałaby tłumaczyć z jakiego powodu ta ksywka do niego przylgnęła. Sam chodził do równoległej klasy o profilu sportowym i podobno w poprzedniej szkole był kapitanem drużyny koszykarskiej, która nazywała się właśnie Falcons. Ponoć miał też jedną z najlepszych technik wsadów, Steve słyszał jakiegoś ucznia, który nawijał z przejęciem, że Wilson podczas skoku wygląda jakby leciał i zawsze trafiał do kosza uwieszając się później na poręczy. Steve zanotował sobie, żeby przyjść kiedyś na mecz reprezentacji swojej szkoły, po tym jak Sam napomniał mu, że wciąż gra. Jednak Rogers uważał, że ten pseudonim pasuje do Wilsona przede wszystkim dlatego, że ten miał wręcz obsesje na punkcie wszystkiego, czym dało się latać. Pasjonował się wszelkiego rodzaju samolotami, paralotniami, napomniał też kiedyś Steve'owi, że na własną rękę próbuje zbudować mechaniczne skrzydła. Dodatkowo jego ulubionym myśliwcem był F-16 Fighting Falcon – „cudowna maszyna, która rozpędza się do 2300 km/h". Sam mógł o tym wszystkim nawijać bez końca, ale Steve lubił go słuchać, miło było w końcu usłyszeć kogoś, kto miał pasję i uwielbiał o niej opowiadać. Falcon był chyba jedyną z nowo poznanych osób, która w ogóle ją posiadała. Banner był mądry, Stark sprytny, nie było jednak w ich życiu innej siły napędowej niż dążenie do jak najlepszych ocen i jak najwyższych wyników końcowych egzaminów. Steve rozumiał to i szanował, ale nie należał do osób, które potrafiłyby żyć w taki sposób, od kartkówki do sprawdzianu, od zadania do projektu, byle się dostać na studia, na których wszystko będzie wyglądało dokładnie tak samo. Albo i gorzej. Potrzebował czegoś, co pozwoli mu oderwać myśli od codzienności i na moment zatracić się w innym świecie, tym, który on sam tworzy. Czymś takim była muzyka i rysowanie, a także czytanie książek i długie spacery po Nowym Jorku. Od dawna nie miał już nikogo, z kim mógłby się tym podzielić, kto by go zrozumiał, dlatego tak dużą nadzieję dał mu Sam. Nie był może jego bratnią duszą, ale kimś, kto zdecydowanie wyróżniał się na tle innych.
Oprócz tej trójki Steve miał okazję rozmawiać już praktycznie ze wszystkimi ludźmi z klasy za wyjątkiem grupki przyjaciół, trzymającej się raczej na uboczu, którą w myślach zwykł nazywać „lożą szyderców", ale bynajmniej nie było to dla niego pejoratywne określenie. Po prostu zazwyczaj siedzieli gdzieś na końcu sali i rzadko kiedy zamieniali choćby słowo z kimś innym poza sobą nawzajem. Oczywiście w sprawach istotnych dla klasy zabierali głos i sprawiali wrażenie całkiem sympatycznych, ale ciągle trzymali spory dystans. Do, jak to zwykł mówić „loży", należała między innymi rudowłosa dziewczyna o imieniu Natasza oraz dwóch chłopaków. Pierwszy z nich, Clint Barton, znany z cynizmu i przeszywającego spojrzenia, był spokojnym gościem średniego wzrostu. Nie było dnia, żeby nie pojawił się w szkole w glanach i mimo że tak jak jego przyjaciele ubierał się raczej na czarno, zawsze miał na sobie też coś fioletowego. Chociażby arafatę lub rzemyk na nadgarstku. Drugi chłopak i jednocześnie ostatni z grupki, nazywał się James Barnes, ale wszyscy mówili na niego „Bucky", z tego co się dowiedział pochodziło to od jego drugiego imienia - Buchanan. To przezwisko od początku skojarzyło się Steve'owi z czymś dobrym, choć nie był w stanie powiedzieć z czym, ani dlaczego. Żałował, że nie ma na tyle odwagi, by pogadać z kimś z tej grupki, a przede wszystkim, że nie potrafił odezwać się do Bucky'ego, bo był on chyba najbardziej barwną i intrygującą osobą z całej klasy. Był dość wysoki, nosił zawsze wytartą na pagonach, skórzaną kurtkę i czarne golfy. Uwagę Steve'a przykuło szczególnie to, że jego lewa dłoń zawsze była skryta w skórzanej rękawiczce. Podobnie, jak u Bartona, glany stanowiły nieodłączny element jego ubioru, bardzo często nosił w nich kolorowe sznurówki, ale Steve'a urzekło coś zupełnie innego.
Parę razy miał okazję widzieć go, gdy pisał coś zapamiętale w grubym czarnym zeszycie. Steve'owi początkowo zdawało się, że Bucky skrzętnie notuje wszystkie słowa nauczycieli, jednak tak bardzo nie pasowało mu to do jego całej osoby, że począł mu się baczniej przyglądać. Dopiero później zrozumiał, że on cały czas pisał coś zupełnie innego i na pewno nie związanego z szarą, szkolną rzeczywistością. Widać to było po wyrazie jego twarzy, ściągniętych brwiach, spojrzeniu pełnym pasji i skupienia. Steve lubił mu się przyglądać, miał ku temu szczególnie dobrą okazje na matematyce. Siedział wtedy z w jednej z ostatnich ławek pod oknem. Opierał się wtedy o parapet, lekko wyginając się w prawo, oczywiście w taki sposób, żeby nie wyglądało to jakoś podejrzanie i po prostu obserwował. Barnes siedział po drugiej stronie klasy, pod ścianą i szczerze mówiąc nigdy nie wyglądał na zainteresowanego tym, co działo się na tablicy. Z rzadka podrywał głowę spoglądając na nauczycielkę tak, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu, przez chwilę przysłuchując się jej słowom po czym spuszczał wzrok na kartki zeszytu, zagryzał na chwilę zęby na skuwce długopisu i wracał do pisania. Steve kilkukrotnie próbował go narysować, czując się, co prawda trochę dziwnie portretując kogoś z kim nie zamienił w życiu ani słowa, ale ostatecznie robił tak już wiele razy, starał się jedynie, żeby nikt nie zauważył.
Czas biegł coraz szybciej, a Steve coraz bardziej przyzwyczajał się do nowego otoczenia, choć odczucia względem niego miał raczej ambiwalentne. Z jednej strony poznał wielu nowych, mądrych ludzi, a z drugiej zaczynał dostrzegać, jak bardzo wielu z nich jest... po prostu pustych. Może dlatego coraz więcej czasu spędzał z Falconem. Może również dlatego czuł sympatię do Bucky'ego, który po prostu odcinał się od tych wszystkich szarych ludzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz