...
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Supernatural. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Supernatural. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 30 sierpnia 2016

CIERPień.

Zalecany soundtrack: Jaymes Young - I'll Be Good


Noce są przesiąknięte krwią, krzykami i rytmicznym postukiwaniem wojskowych butów. Gdy tylko otwieram oczy świat nagle się zmiękcza w świetle porannego słońca wpadającego spomiędzy zasłon. Po omacku sięgam po szklankę z wodą leżącą na szafce nocnej i piję duszkiem, jak zawsze mając złudne nadzieje, że to pomoże, że odgoni duchy przeszłości. Zaraz, zaraz. Jakiej przeszłości?

Staję w łazience, spoglądam w lustro, chcę się ogolić, próbuję to zrobić od tygodnia. Jednak gdy tylko w nie zerkam, wrzeszczę. I to tak głośno, że czuję, jak zdzieram sobie gardło. Znowu leżę na łóżku, znowu piję wodę, znowu okłamuję się, że mam szansę, żeby się uspokoić. Gdyby ktoś mnie zapytał, dlaczego wciąż tłukę lustra w każdym motelu, w którym spędzam choć noc, odpowiadam, że wydawało mi się, iż ujrzałem diabła. Ale to tylko ja.

Leżę na podłodze, tym razem mam naprawdę miękki dywan. Zaciskam prawą dłoń na butelce i cieszę się, że szkło jest tak grube, inaczej bym się pokaleczył. A może tego właśnie chcę? Coś czuć? Coś innego niż strach i poczucie winy. Wylałem sobie odrobinę rumu na język i nagle wołam o pomoc, chcę zobaczyć siebie dokładniej. To, co mam w środku, nie zważając na nic na zewnątrz. Znam swoje blizny na pamięć, na nic już nie mogą mnie naprowadzić. Czy ktoś potrafiłby mi uwierzyć, że nie zamierzałem wzniecać ognia? Że nigdy nie chciałem, żeby ktoś przeze mnie cierpiał?

I tylko powtarzam sobie jak ostatni idiota, że od dzisiaj będę lepszym człowiekiem.

Tylko wytrzeźwieję.

Wstaję i szukam wzrokiem kolejnej butelki. Na dywanie błyszczy szkło, nawet nie zdałem sobie sprawy, kiedy rozbiłem lustro. Układa się w swoistą mozaikę, kawałeczki są umazane krwią, jeszcze nie wszędzie zakrzepła w rudą skorupę. Gdzieś widzę swoje popękane do krwi usta, inny fragment przedstawia jedną z paskudniejszych blizn wystająca znad kołnierza bluzki. Oko jest mętne, bo powierzchnia odłamka lustra nie jest już ani czerwona i lekko przejrzysta, ani brunatna i kompletnie zakryta. Jakby haftowali tęczówkę rudą krwią. Rude, smutne i kompletnie puste.

I tylko powtarzam sobie jak ostatni idiota, że od dzisiaj będę lepszym człowiekiem.

Tylko wytrzeźwieję. I założę opatrunek na dłoń.

Będę dobry. Spróbuję pokochać, oddać komuś to, co zostało z mojego pociętego czasem wnętrza. Będę dobry, a nawet postaram się być lepszy. Za wszystkie czasy, kiedy nie mogłem.

Tym razem znajduję siebie pod ścianą, opieram się głową o szafkę nocną, sufit lekko wiruję, ale wciąż dostrzegam popękany tynk. Zbiera mi się na wymioty bynajmniej nie od alkoholu. Moja przeszłość pozostawia gorzki smak na moim języku. Jestem pijany i powtarzam, jak mantrę, że stawię czoła wszystkim dziwactwom i słabościom. Albo tak po prostu mówię? Może się zaciąłem? Może to zwykła gadanina pijanego, smutnego człowieka?

Który to już miesiąc? Tak bardzo chciałbym wiedzieć.

Byłem zimny, byłem bezlitosny. Czasem myślę, że trwało to do momentu, aż przeraziła mnie krew na moich rękach. Że może to dlatego się przebudziłem. Ale to kłamstwo, zwykła bzdura, którą staram się wybielić we własnych oczach.

I tylko powtarzam sobie jak ostatni idiota, że od dzisiaj będę lepszym człowiekiem.

Tylko wytrzeźwieję. Założę opatrunek na dłoń. I stawię czoło wszelkim dziwactwom i słabościom.

Ile razy już to powtarzałem?

To chyba sierpień. Tak mi się wydaję. Leżę pod na zimnych kafelkach w łazience, kolejne lustro otacza mnie tysiącem swoich odłamków. Zastanawiam się czy to łzy, czy też zęby. Czy lustro płacze, czy też się do mnie uśmiecha? Co powinienem zrobić? Dam radę jeszcze wstać? Ile już tak leżę, przybity gwoździami własnych myśli? Ale przecież obiecałem sobie, że będę dobry. Spróbuję obdarzyć kogoś uczuciem, nawet poświęcę kilka dla siebie, choć nie wiem czy na to zasługuję. Tylko kogo? Nie wiem. Chcę po prostu czuć. Nawet gdybym miał kochać świat. Czy nie powinienem go kochać? Będę dobry, będę dobry. Za te wszystkie rzeczy, które zrobiłem przez te wszystkie lata. Za każdy blask w oczach, który zgasiłem jednym celnym strzałem. Za każdą niewinną osobę, rzecz, w którą zwątpiłem. Za każdy oddech, który urwałem. Za wszystkie ciche dni, które tłumaczyłem bezsensownymi słowami. Za każde życie, które ze spokojem odebrałem. Będę dobry i będę kochał świat tak, jak powinienem. Za wszystkie czasy, kiedy nie mogłem.

Tylko wytrzeźwieję. Założę opatrunek na dłoń. Stawię czoło wszelkim dziwactwom i słabościom. I podniosę się z ziemi.

I nagle uświadamiam sobie, że to nie jest sierpień. Dla mnie to tylko CIERPień.

piątek, 15 lipca 2016

Motorbreath - It's how I live my life.

Czasem nie liczyło się już nic poza drogą i właśnie to było jedną z piękniejszych rzeczy w jego życiu. Bak pełen benzyny, gwieździste niebo, muzyka, która mimo maksymalnego podkręcenia nie potrafiła zagłuszyć pomruku silnika i jego ukochana szeroka, pusta droga. Zerknął w lewo, jego młodszy brat spał, opierając się policzkiem o szybę samochodu - Sam zasypiał najszybciej, gdy kołysała go Impala. Z uśmiechem przejechał dłonią po kierownicy w niemal pieszczotliwym geście. Jego dziecinka, ich dom na czterech kółkach. Prowadził z prawdziwą przyjemnością, to auto było dla niego niczym kolejny członek rodziny i każdy, kto nazwałby Impalę tylko samochodem od razu straciłby w oczach Deana. Bezwiednie spojrzał na zegarek, minęła druga w nocy, a on przypomniał sobie, że jedzie bezustannie od ponad dziesięciu godzin. Dopiero niedawno udało im się opuścić stan Vermont, mieli tam z Samem robotę – całkiem łatwą, pierwszy raz od dawna niedotyczącą demonów. Od dłuższego czasu w lasach ginęli ludzie i jak to zwykle na granicy Stanów Zjednoczonych z Kanadą bywa, każde morderstwo było przypisywane wściekłym niedźwiedziom grizzly. Jednak dla Winchesterów ta sytuacja była swoistym déjà vu. Wydała się bliźniaczo podobna do jednej z ich pierwszych wspólnych robót, gdy jeszcze szukali ojca, gdy ten cały burdel dotyczący Aniołów, Demonów i walki Lucyfera z Michałem, po prostu dla nich nie istniał. Intuicja ich nie zawiodła, znowu mieli do czynienia z Wendigo, a dzięki znajomości wroga nie mieli większych problemów z pokonaniem go. Tym razem nie było żadnych dodatkowych osób, o które musieliby się martwić, nikt z nich nie musiał robić za przynętę. Mówiąc prosto - odwalili kawał dobrej, czystej roboty. No, może nie do końca czystej, nie obyło się bez kilku ran (nic poważnego tylko kilka szwów z nici dentystycznej), ale to była dla nich norma. Sytuacja z Wendigo sprawiła jednak, że Dean zaczął rozmyślać o swojej przeszłości. Nie zatrzymywał się nad żadnym ze wspomnień dłużej, po prostu pozwolił im swobodnie płynąć i zalewać jego głowę dziesiątkami obrazów, zapachów, smaków.

Szarlotka jego matki, zawsze z grubą kruszonką. Szorstki policzek ojca, gdy nosił go na barana. Zapach zupy pomidorowej z ryżem, którą matka gotowała mu, gdy był chory. Pierwsze stłuczone kolano, po tym jak spadł z huśtawki, a co za tym szło jego pierwszy poważny opatrunek, który okazał się być plasterkiem z Kubusiem Puchatkiem. „Hey Jude" - jego kołysanka i ulubiona piosenka mamy. Pierwsza większa kłótnia rodziców i jego uspokajanie swojej rodzicielki.

Gorąco płomieni na jego dziecięcej twarzy, miękki materiał ubrań Sama, krzyk jego ojca, ogłuszająca eksplozja.

Zapach oleju samochodowego i AC/DC lecące z głośników w Impali. Zimny metal wisiorka, który dostał od brata na święta. Smak hamburgera z dawno zapomnianego przez niego baru bistro. Sam, ich długie nocne rozmowy, pomoc w nauce, zatajanie przed nim prawdy, tak długo jak było to możliwe. Ciągły strach, ciągłe zgrywanie odważnego. Niemożliwy wręcz do wytrzymania ból po pierwszej ranie, zadanej przez potwora, teraz wydający się mu błahostką. Zapach mokrej ziemi, pęcherze na dłoniach od rozkopywania grobów. Rozbrzmiewające w uszach rozkazy ojca, które wykonywał niczym grzeczny żołnierzyk.

Ból po odejściu brata - tego dnia padało, później się przeziębił. 

Sól, która wyżarła mu skórę na rękach, wkuwanie egzorcyzmów, zapach benzyny. Śliskie powierzchnie kart i dokumentów, zapewniających mu życie. Ciepły dotyk skóry dziewczyn, których imion nigdy nie pamiętał, więc i teraz sobie nie przypomni. Strach rozrywający go od środka, gdy kolejny raz nie potrafił dodzwonić się do ojca. Irracjonalny wewnętrzny spokój, przyćmiewający jego poczucie winy, gdy wrócił w trasę z bratem. Sól, kopanie grobów, benzyna, pilnowanie Sama, strzelający ogień, egzorcyzmy. Rozmowy z Bobbym i traktowanie go jak ojca. Zlecenie za zleceniem, sprawa za sprawą, ciągłe, nieustanne węszenie za jakimkolwiek tropem.

Martwe ciało brata, stygnące w jego rękach. Pocałunek, poprzez który oddał duszę. Znów oddychający brat patrzący na niego z przerażeniem. Uspokajający odruch gładzenia spustu w pistolecie. Ulga po zamordowaniu pierdolonego Azazela. Więcej piekącego podniebienie strachu, ciągle chowanego pod maską wrednego skurczybyka. Gorzki smak alkoholu, który pomagał mu choć na chwilę zapomnieć. Nieśmiałe „ołjea" Sama w "Wanted Dead Or Alive".
 
Piekło. Piekło. Piekło.

Castiel. Powrót do żywych. Sammy, pijący krew demonów. Obrzydzenie, przerażenie, niezrozumienie. Prawie tak wielkie, jak te Castiela, gdy próbował zrozumieć ludzkie zachowania. Cały ten cyrk z aniołami, który działał mu na nerwy. Zgubienie tej właściwej ścieżki, wiele gorzkich słów, niektóre z nich raniące bardziej niż kule z pistoletu, błędne decyzje, no i wypadkowa tego wszystkiego - powrót Lucyfera.

Ponowne zaufanie, którym obdarzył brata i przywrócenie ich życia na względnie znany tor. Castiel, który poświęcił dla nich wszystko, bo wierzył. Odbudowywanie zaufania, dbanie o jego nagle powiększoną rodzinę, bo przecież nie kończyła się ona na więzach krwi. I Cas. Cas, który nadstawiał dla nich karku niezliczoną ilość razy, stając się niemal człowiekiem. Ten Castiel, którego zabrał na dziwki i z którym musiał uciekać z burdelu po kilku chwilach. Ten Castiel, który miał słabość do hamburgerów i alkoholu. Ten sam, któremu próbował wytłumaczyć, czym jest przestrzeń osobista. No i że w pewnych sytuacjach należy kłamać, żeby poprawić innym humor. Uczenie go, że nie trzyma się laptopa do góry nogami. Dotyk jego wytartego już prochowca. Ciepło jego dłoni. Nie wiadomo który hamburger znikający w jego ustach, które po chwili wyginały się w lekkim, ale błogim uśmiechu. Jego niski, zachrypnięty i jakby lekko przepity głos, który uspokajał Deana, odganiając jego koszmary czy wspomnienia związane z piekłem. Zapach cynamonu i arbuzów przebijający spod specyficznej mieszanki woni krwi, whisky i elanobawełny. Zawsze źle zawiązany i wygnieciony, chabrowy krawat. Niemożliwe do zrozumienia żarty po enochiańskiu oraz starania Deana, żeby się tego języka nauczyć. Uroczy śmiech anioła – muzyka dla uszu starszego Winchestera. Cichy i spokojny oddech Castiela, gdy leżał na klatce piersiowej Deana. 

Dean uśmiechnął się lekko, zjeżdżając na pobocze. Zatrzymał auto, po czym upewnił się czy Sam na pewno śpi i wyszedł z Impali. Oparł się o karoserie, spoglądając w niebo, było dziś czyste, takie, jakie lubił najbardziej. Złożył dłonie jak do modlitwy i przyłożył usta do palców wskazujących. Modlił się do niego. Nie żeby przyszedł, tylko, żeby wszystko było z nim w porządku. Nie chciał, żeby przytrafiło mu się coś złego i z całego serca pragnął, żeby każde niebezpieczeństwo ominęło go szerokim łukiem. Najzwyczajniej w świecie pragnął dla swojego anioła wszystkiego, co najlepsze.