Prolog
Romanoff weszła bezszelestnie do pokoju. Panował w nim przyjemny półmrok,
jedyne źródło światła stanowiła mała lampka stojąca na stole oraz matryca laptopa.
Stąpała cicho, jej stopy zapadały się w miękkim dywanie, jeszcze bardziej
tłumiąc kroki. Zmierzała w kierunku wysokiego mężczyzny, który siedział przed
sprzętem, podpierając głowę na lewej dłoni. Romanoff przystanęła tuż za nim i
położyła mu dłoń na ramieniu:
- Rogers? Musisz odpocząć, wiesz? - Natasza mówiła cicho, ale ton jej głosu
należał do tych stanowczych.
Steve spojrzał na nią znad tony papierów, laptopa, mapy i kilkunastu
pustych, piankowych kubków po kawie. Miał ogromne wory pod oczami; ostatnio
notorycznie zarywał noce. Romanoff pochyliła się nad stołem, wysunęła spod
notesu akta, które otrzymał od niej kilka miesięcy temu. Bystre zielone oczy
Jamesa Buchanana Barnesa spojrzały na nią ze zdjęć.
Tysiące informacji, setki godzin, dziesiątki miejsc.
I wciąż nic.
Doskonale wyczuwała narastającą frustracje Steve'a, ale nie potrafiła jej
zapobiec.
Uniosła głowę wpatrując się w Sama, który usnął w fotelu, jego ręce wciąż
zaciskały się na pliku dokumentów. Kapitan podążył za jej spojrzeniem, po czym
wstał, wyjął kartki z dłoni Falcona i odłożył je delikatnie na stół. Następnie
schylił się pod mebel i wyciągnął spod niego koc, przykrywając Sama. Wrócił do
stołu od razu wracając do czytania dokumentów. Natasza miała ochotę na niego
nakrzyczeć, ale wiedziała, że nie przyniesie to skutku.
No bo gdyby miała poszukiwać Clinta albo Fury'ego, to czy nie zachowałaby
się dokładnie tak samo?
Przysunęła sobie krzesło i usiadła obok niego. Wiedziała, które pliki nie
były jeszcze przejrzane, Steve miał zwyczaj wkładania wszystkiego, do bardzo
dokładnie opisanych teczek i koszulek. Zaczęła je przekładać, z jednej z nich
wypadła mała kartka. Od razu poznała ręczne pismo Rogersa.
„I'm with you till' the end of
the line."
Pozwoliła sobie na lekki uśmiech.
- Ta kwestia przeszła do historii, prawda?
Steve spojrzał na nią rozkojarzony, szybko czytając kartkę, którą podsunęła
mu pod nos. Rzeczywiście te słowa pojawiały się zarówno w muzeum Kapitana
Ameryki, jak i w komiksach o nim. Steve odłożył na chwilę długopis, odchylił
się na krześle spoglądając w sufit.
- Jest dla mnie ważna - mruknął w końcu.
- Domyślam się - odpowiedziała podpierając podbródek na dłoni. Steve
zaczynał ją irytować, ale miała nadzieję, że uda się jej go podejść i zmusić
choć do odrobiny snu. Rogers wyglądał tak okropnie, że było każdemu byłoby go
szkoda. Nawet Nataszy.
- Jest jeszcze inna, chyba w ogóle nie wspomniana. I to ta jest dla mnie
najważniejsza - widząc pytające spojrzenie Romanoff kontynuował - Po tym jak
odbiłem Bucky'ego, jak nie zdołałem dorwać Red Skulla i Zoli, budynek zaczął
się walić. Płomień pożerał kolejne fragmenty gmachu, co chwila coś się
zawalało, wybuchało, upadały całe ściany. Musieliśmy przejść na druga stronę
pomieszczenia, po takim stalowym rusztowaniu. Kazałem Bucky'emu iść przodem, a
konstrukcja zawaliła się chwilę po tym, jak znalazł się po drugiej stronie.
- A ty przeskoczyłeś?
Steve posłał jej zmęczony uśmiech.
- W tym jest rzecz. On nie wiedział, jak działa serum. Nie miał pojęcia, że
jestem teraz szybszy, silniejszy, że stałem się nadczłowiekiem. Myślał, że
jestem tamtym chorowitym Stevem, tylko trochę wyrośniętym. Gdy Buck zrozumiał,
że nie mam jak przejść zaczął trochę panikować, krzyknął, że tu gdzieś musi być
jakaś lina albo coś w tym stylu. A ja na to, żeby po prostu biegł, żeby się
stamtąd wydostał. Ja sam nie byłem pewny czy to przeskoczę.
- A Bucky?
- „Nie, nie idę bez ciebie!"
- powiedział. Dopiero po chwili zauważył, że naśladował głos swojego
przyjaciela. Zrobił to nieumyślnie, ale wspomnienie tego krzyku obudziło w nim
chęć ponownego zakopania się w papierach w poszukiwaniu informacji. Jednak
widząc spojrzenie Romanoff dokończył - Był gotowy tam ze mną umrzeć, wiesz?
Mógł uciec, ale tego nie zrobił. Nie mogę go teraz zostawić Natasza. Po prostu
nie mogę.
Rosjanka nie odpowiedziała, wstała od stołu i zniknęła w drzwiach. Kiedy
Steve'owi już się wydawało, że poszła spać, Romanoff wróciła z dwoma kubkami
kawy.
- Dawaj ten komputer.
Minęło jeszcze kilka tygodni nim natrafili na ślad.
Ale w końcu natrafili.
I od razu ruszyli po Bucky'ego.
***
Kiedy Sam natrafił na ślad Zimowego Żołnierza dochodziła czwarta w nocy.
Steve spał z głową opartą na stercie papierów, Natasza drzemała w fotelu
owinięta kocem i oświetlona trupim światłem wydobywającym się z matrycy
laptopa, który spoczywał na jej kolanach. Falcon, po raz nie wiadomo który,
przeglądał najnowsze wiadomości z całego świata. Szukał informacji o
niewyjaśnionych morderstwach, doniesień o człowieku z metalowym ramieniem. Nie
mieli pojęcia czy Bucky wciąż był na usługach HYDRY. Steve uparcie powtarzał,
że Bucky musiał się ocknąć, bo postanowił go uratować. Natasza była dość
sceptyczna, a Sam w to po prostu nie uwierzył. Mimo to zarywał kolejną noc z
rzędu, żeby uchwycić chociaż strzępek informacji. Robił to dla Steve'a, bo
rozumiał czym jest przyjaźń i wiedział kim jest przyjaciel, z którym przeszło
się przez piekło wojny. Gdyby był na miejscu Steve'a, a Bucky byłby Rileyem,
nie spocząłby dopóki ten nie byłby bezpieczny. Riley był mu najbliższy, nawet
bardziej niż jego rodzina, rozumiał go bez słów i ufał bezgranicznie.
I nie mógł kompletnie nic zrobić, gdy RPG rozerwało go na kawałki.
Falcon westchnął rozmasowując skronie. Potrzebował snu, ale bał się
koszmarów. Bał się czyhającego na niego widma wojny, z którym stawał do walki
każdej nocy. Gdyby przejrzeć książki w jego domu, prawie każda dotyczyła
zespołu stresu pourazowego. Przez półki ciągnęły się różnokolorowe grzbiety z
tytułami nawiązującymi do nerwicy okopowej, „ soldier's heart", zespołu
stresu bojowego i shell shocku. Pomagał ludziom z PTSD, ale gdzieś w środku
miał tą świadomość, że sam się nigdy własnej traumy nie pozbył.
Pewnego rodzaju lekarstwem stał się dla niego Steve. Cap nie tylko
zmotywował go do życia, ale i dał zajęcie, cel. Sprawił, że Sam czuł się komuś
potrzebny. Dlatego nie zamierzał odpuścić, wiedząc, że nie robi tego tylko dla
Steve'a, ale i dla siebie. I dla Rileya, bo był pewny, że jego przyjaciel
rzuciłby się im do pomocy.
Przejrzał po raz tysięczny stronę z najnowszymi wiadomościami. Prawie
ominął mały kwadracik, czekający na niego gdzieś w lewym dolnym rogu ekranu.
Zerwał się z krzesła i potrząsnął Rogersem.
- Steve wstawaj! Mam go. Słyszysz? Znalazłem!
Kapitan zerwał się na równe nogi, od razu ustawiając się w pozycji gotowej
do obrony. Spojrzał na niego ze zdziwieniem i wtedy doszło do niego co tak
właściwie usłyszał. Chwycił za tarczę, która czekała na niego oparta o nogę
stołu.
- Wstawaj Natasza. Jedziemy po niego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz