...
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Civil War. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Civil War. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 14 sierpnia 2016

My heart is beating - but I'm not breathing.


To go okrążyło, zagoniło w kąt i przemieniło w czołgającą się, okaleczoną parodię samego siebie. Nawet jeśli przedtem w jego głowie roiła mu się wizja, w której wszystko się układa, jeśli miał jakiekolwiek marzenia czy nadzieje, to teraz wszystko to zginęło. Zaskowytało nieludzko przed wydaniem ostatniego tchnienia i wyzionęło ducha. A on został sam, pusty, niczym opuszczona skorupa, którą desperacko próbował się czymś wypełnić. Czymkolwiek.

Dlaczego kiedykolwiek wydawało mu się, że to się może udać? Jakim cudem, w jego głowie, człowiek bez wspomnień mógł pasować do osoby, która zapisał się na kartach historii, jako wzór prawości? Może i kiedyś coś ich łączyło, ale czas rozszarpał wspólne więzi, a los sprawił, że oboje przestali być sobą.

Ale on musiał być przecież pieprzonym idiotą, inaczej nie był by sobą. Musiał mieć nadzieję, bo koniec końców, to właśnie ten czynnik od zawsze go charakteryzował. Bez niej zostałby pożarty przez rdzę zapomnienia, która z dnia na dzień coraz bardziej wżerała się w jego świadomość. Była jego jedyną osłoną przed szaleństwem, ostatnią szansą. I za każdym razem gdy próbował, gdy wierzył, ciemność tylko na niego czyhała, dając mu złudne poczucie bezpieczeństwa, szczerząc kły. Bo przecież ona wiedziała. Oboje wiedzieli, w końcu byli nierozerwalni, mimo, że on sam starał się tak bardzo ją z siebie wyprzeć. Uwierzył w całej swojej naiwności, że chłód kriokomory, który niegdyś odebrał mu wszystko co miał, tym razem uchroni go od osunięcia się w ramiona szaleństwa. A przede wszystkim uchroni jego.

Nie wiedział czy jakakolwiek cząstka jego świadomości pozostała przytomna, gdy zimno okryło dziurawym płaszczem bezpieczeństwa. Może był to sen, może urojenia, może strzępy wspomnień, jednak cały czas czuł jego obecność. W ciemności śpiączki, jego głos był drogowskazem, jego dłoń celem, a śmiech światełkiem w tunelu. Wiedział, że jest obok, czuwa, czeka.

Więc z upragnieniem wypatrywał dnia, w którym go wyleczą, gdy będzie mógł do niego wrócić, bez strachu, że zrobi mu krzywdę. I trwało to do momentu, gdy rzeczywiście go obudzili.

Powitały go obce twarze, powitały go chłodne raporty.

Ale jego nigdzie nie było. Co przecież nie mogło oznaczać nic dobrego. Bez niego komora nagle wydała mu się ciepłym i przytulnym miejscem. Świat momentalnie został skuty lodowymi łańcuchami, zatryumfowała zima, śmiejąc się z jego drobnych nadziei. Był z nią nierozłączny, niemal tak samo mocno, jak z ciemnością.

Bo w końcu definiowała go ciemność, zima i śmierć.

A on chciał wierzyć, że jest w nim też, choć cząstka nadziei. Którą był przecież on. Wystarczyłaby drobinka, żeby nie zamarznąć, nie błąkać się po omacku i nie dać się zabić. Tą iskierką zawsze był on. Więc wierzył i miał nadzieję, bo zima, mimo bycia jego najgorszym wrogiem, wyuczyła go też cierpliwości.

Gdy nie wrócił - zaczął o niego pytać.
Gdy nie otrzymał odpowiedzi - zaczął go szukać.
Gdy nie mógł go odnaleźć - postanowił, że się nie podda.

Nie mógł i najzwyczajniej na świecie się zawziął.

Bo nie mógł przecież zostawić osoby, która oddała dla niego wszystko. Wiedział ile go to kosztowało, cały czas uważając, że cena była za wysoka. A jednak on wybrał właśnie jego, więc nie mógłby się teraz poddać, musiał go odnaleźć.

Nie odpuścił, bo poszedłby za nim wszędzie.
Nie odpuścił, bo on był jedyną osobą, dla której chciał żyć.
Nie odpuścił, bo nie istniała linia, której by dla niego nie przekroczył.

Nie zrozumiał jedynie tego, że nie tylko on siebie zatracił, gubiąc własny sens. Nie dostrzegł tego, bo za bardzo go szanował. Bo gdy on wskazywał kierunek, w którym powinni ruszyć, był tylko w stanie patrzeć na jego dłoń. Bo prawdziwie podziwiał tą jego szaloną mieszankę dobroci, heroizmu i skromności. Bo kochał go niezależnie od tego czy był małym chłopcem z Brooklynu, czy bohaterem milionów ludzi. Nigdy nie bał się też nieodwzajemnionego uczucia, wystarczało mu być obok, wspierać, chronić.

I nigdy nie pomyślałby, iż jego największym strachem okaże się być przeczucie, że on też może go pokochać. Zimowego Żołnierza, Pięść HYDRY. Bał się tej myśli i jak się okazało słusznie. To nie miało prawa bytu, tylko by ich krzywdziło, a szczególnie jego, na co przecież Barnes nie mógł pozwolić. A jednak Steve, będąc po prostu sobą, nie zważał na żadne zasady, najzwyczajniej w świecie to zrobił.

A Bucky nie potrafił odpuścić, wiedziony przez nadzieję, którą dał mu on.

Więc szukał i dopiął swego, choć gdy to zrobił, momentalnie stwierdził, że wolałby wrócić w łapy HYDRY, jeśli mogłoby to cofnąć czas. Nic nie mogło mu już pomóc, nic nie mogło zapełnić pustki. Chciał to odkręcić, gdy się nie udało - zapragnął zemsty. Gdy dorwał się w końcu do papierów dokumentujących śmierć Nadziei Ameryki, przyczyna śmierci sprawiła, że zapomniał jak oddychać.
Steve by nie odpuścił, bo poszedłby za Bucky'm wszędzie - jednak nie mógł towarzyszyć mu w jego hibernacji.
 
Steve by nie odpuścił, bo Bucky był jedyną osobą, dla której chciał żyć - jednak nie potrafił odkręcić tego, co HYDRA zrobiła z najważniejszą dla niego osobą.
 
Steve by nie odpuścił, bo nie istniała linia, której by dla Bucky'ego nie przekroczył - a jednak pozostał całkiem sam, bezsilny, bez nadziei na to, że kiedykolwiek uda mu się odzyskać Bucky'ego z powrotem.

Bez nadziei.

A może właśnie z nią? Może nadzieja okazała się brzytwą, która postanowiła odciąć palce każdemu kto w nią uwierzy? Bo przecież przekleństwem Steve'a było stwierdzenie, że odwzajemnienie uczuć, którymi przez tyle lat darzył go Barnes, może wyjść im na dobre.

niedziela, 24 lipca 2016

Ciasto ze śliwkami cz.8

Dualistyczny

Ruszając za jeszcze świeżym śladem Bucky'ego - w postaci dymiących się zgliszcz po bazie Hydry - spodziewali natknąć się na grupę uderzeniową wrogą. Jednak niekoniecznie aż tak dużą. I niekoniecznie prowadzoną przez Rumlova, byłego członka S.T.R.I.K.E., który miał wszystkie ich taktyki w małym paluszku. W wspomnieniach Steve'a zapisał się nie tylko jako bardzo dobry agent, ale i człowiek, który po misji wertował wszelkie raporty S.H.I.E.L.D., rozgryzając wszelkie błędy i niedociągnięcia. O niektórych często informował samego Kapitana. Dlatego też rozszyfrowanie ich pozycji nie stanowiło dla niego żadnego problemu. Rumlov... Choć może Steve powinien w końcu zacząć nazywać go Crossbones, bo Brock Rumlov zginął dawno temu przeżarty przez cichy, wężowy szept Hydry. Teraz był już tylko pałającą nienawiścią maszyną do zabijania.

Zaszliby ich od boków, tworząc wąskie gardło, potrzask, z którego prawdopodobnie nikt nie uszedłby żywy. Uratowało ich przeczucie Nataszy, które objawiło się wezwaniem Clinta. Dzięki jego szybkiej reakcji, dostrzeżeniu ruchu, zdążyli się ukryć. I nie zginąć. A przynajmniej spróbować.

Pocisk przeleciał tuż obok jego skroni. I następny. I jeszcze jeden. Chwilę później fala uderzeniowa powaliła go na kolana, pisk prześwidrował jego uszy. Uniósł się, starając się po omacku znaleźć tarczę. Nim wyczuł jej przyjemnie ciepłą powierzchnię, ktoś nadepnął mu na dłoń. Jego kości pękły z nieprzyjemnych trzaskiem, przypominającym łamanie suchych gałązek. Nie zawył z bólu, tylko dlatego, że napastnik kopnął go w szczękę drugą nogą, pierwszą wciąż miażdżył kości Steve'owej dłoni. Spróbował unieść głowę, krew zaczynała zalewać mu pole widzenia, ale poznał Crossbonesa. Dostrzegł błyszczące szaleństwem oczy, pełne palącej nienawiści. Były członek S.T.R.I.K.E. zamachnął się, jednak nim kolejny jego cios opadł na Rogersową głowę miażdżąc mu w ten sposób czaszkę, pocisk przebił pancerz na klatce piersiowej Rumlova posyłając go ziemię. Steve starał się podnieść, opuchlizna zakrywała mu już jedno oko, może miał też pękniętą szczękę. Świst pocisków nie ustawał, słyszał krzyki, jednak żadnego znajomego, więc mimo bólu poczuł ulgę. Dźwignął się na nogi i spojrzał na Rumlova. Jeszcze żył, niezgrabnymi ruchami starał się zdjąć z siebie pancerz, żeby spróbować zatamować krwotok. Nie miał już hełmu na głowie, choć Steve nie wiedział czy rozwalił go gęsty ostrzał czy też Crossbones zdjął go sam, żeby bezproblemowo zdjąć zbroję. Ruszył w jego stronę, chciał coś powiedzieć, wezwać pomoc, jednak, gdy ich spojrzenia się skrzyżowały zdeformowana twarz Rumlova była wykrzywiona w zwierzęcy sposób bólem, strachem i złością.

I nagle wiele rzeczy wydarzyło się jednocześnie. Crossbones wyciągnął pistolet celując nim między oczy Rogersa. W tle pikował Falcon, cały w krwi, kierując się prosto na nich, krzycząc, aby Kapitan uciekał. Za nim rozbłyskiwały niebieskim światłem wyładowania broni Nataszy, ale on patrzył tylko na Rumlova.

Czyste szaleństwo.

Widział jak palec na spuście zaczyna się zginać, wszystko zwolniło, hałas rozciągnął się w niezrozumiały szum, a świat jakby zatopił się w płynnej żywicy. I nagle na czole Crossbonesa pojawiła się czerwona kropka, po czym krew bryzgnęła na Steve'a, oczy Rumlova uciekły gdzieś w górę, a były członek grupy S.T.R.I.K.E upadł na ziemię z głuchym odgłosem.

Wszystko ucichło. Został tylko on i to jeszcze ciepłe, okropnie poparzone ciało.

I kroki.

Stawiane mechanicznie w idealny żołnierskim tempie... choć nie do końca. Usłyszał to swoiste akcentowanie czwartego kroku i momentalnie się odwrócił. Przez ułamki sekund był pewny, że widzi dwie osoby – drobnego chłopca w piaskowym prochowcu oraz dorosłego mężczyznę z dłuższymi włosami, kilkudniowym zarostem i połyskującą metalicznie dłonią. Wydawało mu się słyszy szept chłopca, słowo „znaleźliśmy", zabrzęczało w jego uszach, jednak chwilę później chłopiec znikł.

Ale on wciąż tam był.

Steve prawie zadrżał na ten widok.

- Bucky.

Barnes szedł w jego kierunku z uniesionym karabinem. Wydawało mu się, że słyszy głos Sama, Clinta, Nataszy i własny żałosny krzyk rozpaczy, gdy Bucky wciąż do niego celował.

To ja.

To ja.

To ja, dlaczego tego nie widzisz?

Wtedy, przez ułamek sekundy, znów ujrzał małego chłopca, tym razem był odwrócony do Steve'a plecami. Stał z rozłożonymi w ochronnym geście ramionami. A może to tylko przywidzenie, spowodowane przez zmęczenie i utratę krwi. Potrząsnął głową, chcąc pozbyć się złudzenia i gdy spojrzał ponownie na Bucky'ego, Barnes stał przed nim z wyciągniętą dłonią.

- Wróciłem Stevie.

Rogers chwycił jego rękę, chciał coś powiedzieć, cokolwiek, ale nie potrafił znaleźć słów. Złapał spojrzenie jego wesołych zielonych oczu tylko na ułamek sekundy, po czym tęczówki Barnesa ostały momentalnie zmrożone przez chłód programu Zimowego Żołnierza, a Steve padł na ziemię zdzielony kolbą w głowę.

niedziela, 17 lipca 2016

Ciasto ze śliwkami cz.7

My Rosjanie, nie mamy nic, prócz naszej zimy

- Zaczniesz współpracować?

Kątem oka widziała, że Falcon odwraca się od nich, a twarz Steve'a przybiera nieodgadniony dla postronnego człowieka wyraz. Natasza wiedziała co oznaczała ta mina, dawał jej w ten sposób wyraźnie do zrozumienie, że nie pochwalał takich metod. Jednak i Sam, i Rogers przez ponad dwie godziny starali się przekonać młodego żołnierza HYDRY do mówienia, bez skutku, więc przejęła pałeczkę. Gdyby nie jej znajomość technik większości szpiegów, mężczyzna dawno połknąłby trutkę, którą trzymał pod językiem albo odgryzłby go sobie dławiąc się własną krwią, co raczej nie ułatwiłoby przesłuchania. Jednak ampułka leżała rozbita w trawie, a Romanoff solidnie zakneblowała mężczyznę, zostawiając mu pod dłonią długopis i kartkę. Oczywiście unieruchomiła mu też nadgarstek, nie bała się ataku, raczej tego, że mógł próbować wbić sobie pisadło w żyły. Minimalizowanie możliwych problemów, to jakby nie patrzeć jej specjalność. Mężczyzna miał rozbiegane spojrzenie, ale przywróciła go do porządku jednym, sprawnym wykręceniem dłoni. Nie musiała mieć żadnej supermocy, żeby zadać ból, którego nie dało się wytrzymać. Tak naprawdę uważała je za bardzo problematyczne. W stawie mężczyzny coś zatrzeszczało, z gardła młodego żołnierza HYDRY wydobył się charkot. Zaczęła zadawać pytanie, spokojnym, wyważonym głosem, nie starając się już tuszować rosyjskiego akcentu.

Kim jesteś?
Co wiesz o Zimowym Żołnierzu?
Co się stało z waszą bazą?

Zero odpowiedzi, zero informacji, pierwszy złamany palec, pierwszy wrzask.

Jak zwykle podczas tortur na pierwszy plan wysunęła się Czarna Wdowa, a Natasza została gdzieś w środku odgradzając się od towarzyszki doli grubą barierą. Tak jakby wcale nie miała w dłoniach puchnącego w zastraszającym tempie, połamanego palca. Jakby Wdowa nie zanosiła się nienaturalnym chichotem, który oczywiście nie opuszczał jej ciała, a jednak był przerażający. Uspokoiła się i czekała na koniec, bała się zarysować ścianę, o którą właśnie się opierała. Ścianę odgradzającą ją od wszelkich wspomnień z Czerwonego Pokoju. Osłoniła siebie samą przed myślami Wdowy, które biegały po jej barierze, stukając o nią nóżkami, niczym tłuste, niezgrabne pająki. Jednak Natasza nie wzdrygnęła się, odrzuciła od siebie chęć dołączenia do Wdowy, przejęcia sterów, bo wiedziała, że to złudzenie. Potrzebowała jej na misje, ale później zamykała ją za ścianą, pozostając tylko i wyłącznie Nataszą Romanoff. Chociaż we własnej głowie nie zamierzała mieć nic wspólnego z Czarną Wdową.

Kim jesteś?
Co wiesz o Zimowym Żołnierzu?
Co się stało z waszą bazą?

Zero odpowiedzi, zero informacji, pierwsze łzy w oczach, drugi złamany palec, drugi wrzask.

Czarna Wdowa bawiła się w najlepsze, a Natasza zaczęła rozmyślać, nie chcąc, żeby jej alter ego udało się ją skusić. Zimowy Żołnierz. James Buchanan Barnes. Mimo, że Romanoff nigdy o tym nie wspominała, to znała mężczyznę, aż za dobrze. Wszystko co z nim związane było też nierozerwalnie połączone z KGB i Czerwony Pokojem. Integralne z cierpkimi, okropnymi wspomnieniami, z odhumanizowanymi liczbami i statystykami. Bo przecież była jedną z wielu. Do projektu Czarna Wdowa wyselekcjonowano sto sześćdziesiąt dziewczynek, do ostatniej fazy trafiło ich tylko dwadzieścia osiem, a ostateczną Czarną Wdową została właśnie Natasza Romanoff. Szczęście, tyle razy miała po prostu najzwyklejszego w świecie farta. Pokręciła głową, jednak szeregi drobnych dziewczynek, uczących się, jak prawidłowo poderżnąć komuś gardło nie chciały jej już opuścić. Etapy szkolenia zaczęły przewijać się przez jej głowę, aż w końcu wypatrzyła i jego. Nie górował nad nikim wzrostem, ani posturą, ale nie dało się go nie zauważyć. Zawsze cichy, zawsze skupiony na zadaniu i zawsze śmiertelnie skuteczny.

Kim jesteś?
Co wiesz o Zimowym Żołnierzu?
Co się stało z waszą bazą?

Zero odpowiedzi, zero informacji, pierwsze dostrzeżone załamanie, trzeci złamany palec, trzeci wrzask.

Przerażał ją prawie tak samo mocno, jak jej imponował. Miała w swoim życiu okazje, żeby kilka razy się z nim zmierzyć, z każdej potyczki wynosiła nie tylko niemożliwą do zliczenia ilość siniaków, ale i wiedzę. Wtedy też zaczęła się nim interesować, jednak Zimowy Żołnierz był tajemnicą nawet dla najlepszych szpiegów. Dopiero gdy dowiedziała się kim tak naprawdę był, zaczęła szperać w plikach tym razem mogąc już użyć jego prawdziwych danych osobowych. Przed wręczeniem Steve'owi teczki opisanej >>Джеймс Бьюкенен „Баки" Барнс<<, usunęła z niej część zawartości. Nie dlatego, że miała coś do ukrycia, tym razem zrobiła to głównie ze względu na Rogersa. Przede wszystkim dlatego, że w kartotece dokładnie zostało zaznaczone kiedy Zimowy Żołnierz stał się zdatny do wysyłania na misje. A był to sześćdziesiąty ósmy co oznaczało, że żeby złamać Barnesa ludzie Zoli potrzebowali aż dwudziestu pięciu lat. Dwudziestu pięciu lat łamania jego osobowości, znała te metody i nie miała pojęcia czy z prawdziwego Bucky'ego zostało jeszcze cokolwiek.

Kim jesteś?
Co wiesz o Zimowym Żołnierzu?
Co się stało z waszą bazą?

Długopis został podniesiony. Pierwsza odpowiedź, pierwsza informacja, czwarty złamany palec i głośne, rzężące łkanie.

Rzadko kiedy coś potrafiło ją zdziwić, jednak historia Zimowego Żołnierza nią wstrząsnęła. To co zrobił mu Zola w austriackim forcie HYDRY, który znajdował się w Kreischbergu było zbliżone do sposobu w jaki skasowali jej poprzednią osobowość. Jednak w czterdziestym trzecim nikt nie dysponował choć w połowie, tak zaawansowanym sprzętem, jak wtedy gdy ona trafiła do projektu Czarna Wdowa. Nataszy ciężko było uwierzyć, że Barnes wrócił potem do akcji, ba!, stał się jednym z najsilniejszych członków Howling Commando, bo powinien mieć przecież mózg zamieniony w papkę. Według papierów, po tym jak Barnes spadł z pociągu, odnalazł go oddział rosyjskiego generała, Vasily Karpova, który to właśnie nakazał przerobić go na Zimowego Żołnierza i wykorzystać podczas zimnej wojny. Nie posiadała pełnej listy morderstw, jednak liczba przekraczała pół setki. Gdy KGB upadło, jej wszystkie ośrodki przejęła HYDRA, z którą Karpov przez cały czas konfliktu z Amerykanami współpracował i wtedy też Bucky trafił ponownie w jej łapy. Nigdy nie było wolny, nigdy tak naprawdę się nie wyzwolił.

Kim jesteś?
Co wiesz o Zimowym Żołnierzu?
Co się stało z waszą bazą?

Zeznania, informacje. Odłożyła jego lewą dłoń, nie został w niej żaden sprawny palec.

Czarna Wdowa w jej wnętrzu westchnęła smutno, miała nadzieje na dłuższą zabawę, ale w końcu posłusznie schowała się za ścianę. Natasza podniosła się i posłała swoim towarzyszom lekki uśmiech; zarówno Falcon i Steve, mieli odmalowane na twarzy przerażenie.

- Przypomnij mi tę sytuację, jeśli kiedykolwiek spróbuję być dla ciebie wredny – mruknął Sam, rozmasowując swój kark.

- Ruszamy? – zapytała, strzelając kostkami, co sprawiło, że Falcon się skrzywił. Steve pokiwał głową, a następnie podszedł do młodego żołnierza. Złapał go za kołnierz i zaczął ciągnąć w kierunku ich samochodu.

- Nadamy sygnał, ktoś z S.H.I.E.L.D powinien się po niego zgłosić.

Natasza przytaknęła i ruszyła spokojnym krokiem dalej rozmyślając. Nie potrafiła wyrzucić z głowy jednej myśli, jednego zdania, które kończyło raport Karpova:
 
Amerykanie i Niemcy mają Superżołnierzy, swoją tajną broń... Ale my, Rosjanie, nie mamy nic, prócz naszej zimy.".

niedziela, 10 lipca 2016

Ciasto ze śliwkami cz.6


Śliwki.

Pierwszym co zwróciło jego uwagę, po tym jak się ocknął było skrzypienie śniegu. Od razu spróbował się zerwać do siadu, ale był związany. W ułamku sekund ogarnęła go panika, coś czego nie odczuwał od wielu lat, program Zimowego Żołnierza na to po prostu nie pozwalał. Wziął kilka głębokich wdechów i spróbował ogarnąć sytuacje. Znajdował się w ciągłym ruchu, nad sobą widział zamazane kształty gałęzi drzew i lekki prześwit nieba – zmierzchało. Cały czas czuł się osłabiony, ale, co dziwne nie był zmarznięty. Podjął próbę, żeby unieść głowę i dopiero wtedy zobaczył, że jest owinięty czymś w rodzaju śpiwora, który został przypięty do tego na czym leżał. Nie był przywiązany, a zabezpieczony przed możliwością spadnięcia. Zaczął szukać wzrokiem Steve’a, ale nie mógł nigdzie dostrzec chłopca. Po kilku chwilach miał już całkiem dobry obraz sytuacji, jechał na jakiś sankach, nie widział co prawda kto go ciągnie, przez ilość ubrań, które ten ktoś miał na sobie i zagłuszony sunięciem sanek chód, nie był w stanie ocenić czy to mężczyzna czy kobieta. Chciał coś powiedzieć, może nawet zawołać tę osobę, ale chwilę później znowu odpłynął w zachęcająco otwarte ramiona niebytu.

***

Ostrze noża było wycelowane w jej kręgi szyjne, wystarczyło jedno, pewne pchnięcie – przerwany rdzeń kręgowy, natychmiastowa śmierć. 

- Czyli chcesz wrócić do domu, tak? Do przyjaciół?

Zamarł, ale nie opuścił ostrza. Jakby bez jego woli, a przynajmniej wbrew odruchom Zimowego Żołnierza z jego ust wydobył się szept.

- Nie wiem.

Opuścił ostrze i cofnął się pod ścianę. Obudził się kwadrans temu i z tego co zdążył pojąć, to znalazła go tutejsza staruszka, zaciągnęła do domu, żeby ułożyć go na materacu pod stosem koców. Gdy się obudził i o mało co jej nie zabił, bardziej ze strachu niż z powodu złego przeczucia, ta zaciągnęła go z uśmiechem do kuchni i kazała poczekać na jedzenie. Zaczynał się poważnie zastanawiać czy kobieta jest aby na pewno stabilna psychicznie, ale przerwała mu sama staruszka, która odwróciła się do niego z zatroskanym uśmiechem, w dłoniach trzymała miskę parującej zupy. Postawiła ją na stole i gestem poprosiła Bucky’ego, żeby się do niej zbliżył. Zimowy Żołnierz bardzo powoli, wciąż obserwując kobietę podszedł do jedzenia, które automatycznie powąchał. Ku jego zaskoczeniu wydało mu się normalne. Ostrożnie włożył do ust pierwszą łyżkę i w oka mgnieniu pochłonął całą zawartość miski. Staruszka zaśmiała się, był to bardzo sympatyczny śmiech, a następnie nałożyła mu dokładkę. I kolejną. I jeszcze dwie. Podczas gdy Zimowy Żołnierz jadł ona zajęła się myciem czegoś w zlewie. Mówiła do niego cichym spokojnym głosem. Bucky nie skupił się nawet na słowach, po prostu chłonął ton, tak inny od tego, którym zwykli mówić do niego w HYDRze. Gdy staruszka skończyła myć, jak się okazało były to owoce, podała mu miskę pełną śliwek. Mężczyzna spojrzał na nią zdziwiony, ale przyjął naczynie.

- Śliwki poprawiają pamięć i koncentrację – powiedziała uśmiechając się do niego serdecznie – Choć myślę, że będziesz musiał zjeść więcej niż te tutaj, żeby przypomnieć sobie to wszystko o czym zapomniałeś.

Zimowy Żołnierz podziękował kobiecie skinieniem głowy i zaczął pałaszować owoce, stwierdzając, że to najcudowniejsza rzecz jaką w życiu jadł.

Staruszka zniknęła z pola widzenia, a on, kompletnie pochłonięty przez zajadanie się śliwkami zauważył to dopiero po kilku chwilach. Przerażony podniósł się bezszelestnie z krzesła i ruszył do salonu kobiety, ale ta oglądała jakiś teleturniej, w dłoniach wykręconych artretyzmem błyskały druty, którymi staruszka dziergała sweter. Tuż obok niej siedział Stevie rysując coś zaciekle w swoim szkicowniku. Gdy Buck wszedł do salonu z miską śliwek, chłopak podniósł głowę i spojrzał na niego z uśmiechem. 

Jest cudowna, prawda?

Dopiero teraz zauważył, że w porównaniu do staruszki jest jakby o wiele mniej materialny, lekko przezroczysty. Zimowy Żołnierz może i spróbowałby zakwestionować swoją poczytalność, ale czy miałoby to jakikolwiek sens? Jak można być normalnym po prawie siedemdziesięciu latach prania mózgu elektrowstrząsami? Usiadł na fotelu, staruszka spojrzała na niego znad swetra i posłała mu lekki uśmiech.

- Dlaczego mi pani pomogła? – zapytał, bo naprawdę był tym zaintrygowany. Kobieta odłożyła robótkę ręczną na bok i przyjrzała się mu dokładniej.

- Nie zostawia się ludzi w lesie, żeby zamarzli i zostali pożarci przez wilki, mój drogi.

Dopiero teraz zauważył, że wciąż rozmawiali po rosyjsku, a był pewien, że wciąż znajdował się w Rumunii, więc płynnie przeszedł na ten dialekt. Znał ten język bardzo dobrze, był to pewien wymóg dla każdego z Zimowych Żołnierzy.

- I co teraz?

- Co masz na myśli?

- Zadzwoni pani na policję? Zgłosi moje pojawienie się?

Kobieta pokręciła głową. 

- Dam ci ubrania mojego syna i trochę jedzenia, a potem cię wypuszczę – wzruszyła ramionami, po chwili poprawiła zsuwające się z nosa okulary. Bucky siedział próbując znaleźć haczyk – Ale miałabym jedną prośbę.

- Tak?

- Mógłbyś naprawić mi drzwiczki od szafki w kuchni? Mój syn miał to zrobić już rok temu, ale ciągle o tym zapomina. 

***

Kiedy opuścił staruszkę miał na sobie nowe, nie rzucające się w oczy, tak jak jego kombinezon Zimowego Żołnierza, ubrania. Jego plecak był wypełniony po brzegi, między innymi jedzeniem i zapasowymi częściami garderoby, dostał nawet sweter w paskudnym buraczkowym kolorze, ale był pewien, że od dziś będzie to jego ulubione ubranie. 

Masz nowe ulubione rzeczy Buck.

Mężczyzna skinął głową, bo Stevie miał rację. Zaczynało do niego dochodzić, że nie jest już ani Jamesem Barnesem, ani Zimowym Żołnierzem, tylko wypadkową, kimś pomiędzy tymi dwoma osobami. Wiedział też, że żeby poznać lepiej dzisiejszego siebie powinien znać dobrze pozostałych dwóch. Dlatego też główną zawartością jego plecaka były zeszyty i notatniki, które dostał od staruszki. Gdy tylko coś sobie przypomniał zatrzymywał się, żeby to sobie zapisać. Nieważne czy wspomnienie pochodziło od Jamesa, Zimowego Żołnierza, czy było dobre, czy złe. Wędrował, a jego plecak wypełniał się zbiorami jego poszatkowanych wspomnień. Zapisywał wszystko co tylko był w stanie sobie przypomnieć. Starał się układać te odłamki chronologicznie, ale wychodziła mu z nich mozaika potłuczonych wspomnień. Przypominało to trochę Alzheimera, a Buck zapisywał wszystko, panicznie bojąc się utracić znowu wspomnienia. Był cały czas gotowy, że gdyby cokolwiek się stało mógłby uciec mając ze sobą tylko ten plecak. Te notatki była dla niego bardzo ważne, jeśli nie najważniejsze, mimo tego, że nie wszystko co zawierały było dobre.

niedziela, 3 lipca 2016

Ciasto ze śliwkami cz.5


Skrawki wspomnień 

Po raz pierwszy od dawna czuł się naprawdę wycieńczony. I głodny. Program Zimowego Żołnierza blokował nawet tak podstawowe potrzeby, jak zmęczenie, łaknienie czy pragnienie. Nie pamiętał kiedy ostatni raz było mu zimno z powodu temperatury, ale teraz... Teraz był zmarznięty. Jak na złość kilka dni temu zaczął padać śmiech, w kilka chwil mordując wszystko, co mogłoby stać się jego potencjalnym pożywieniem. Kilka razy udało mu się ustrzelić jakieś zwierzę i najeść się do syta, jednak aktualnie żołądek skręcał mu się z głodu, a Buck poważnie zastanawiał się czy jego ścianki nie skleiły się ze sobą bezpowrotnie. Wyjął z kieszeni podartą i dość starą mapę, zaznaczono na niej większość placówek HYDRY, zdążył skreślić już ponad pół tuzina. Z ataku na atak było mu coraz ciężej, bo ośrodki zaczynały się szykować, stawiać gęściej patrole, a Zimowy Żołnierz był pewny, że puszczono za nim pościg. Potrzebował na chwilę przystopować, znaleźć schronienie, nabrać sił, a także porzucić w końcu strój Zimowego Żołnierza. Był w nim zbyt rozpoznawalny. Wciąż podróżował pod osłoną lasu, ale czuł, że jeśli nie trafi na jakąś cywilizacje to długo nie pociągnie. Zatrzymał się pod jakimś drzewem, nie było tam, aż tak dużo śniegu, oparł się o pień sosny, a następnie zjechał po nim w dół siadając ciężko na ziemi. Nie umiał określić ile czasu już minęło, od kiedy rozpoczął swoją małą krucjatę, ale za to wiedział, że szybko jej nie skończy. Przymknął oczy wsłuchując się w leśną ciszę, łapiąc chwilę odpoczynku. Chciał już mieć to wszystko za sobą, ale punkty na mapie alarmowały go, że jeśli nie dokończy swojej roboty nigdy tak naprawdę nie uwolni się od kagańca HYDRY. Był już za połową, zostały mu jeszcze tylko trzy miejsca – przynajmniej w Europie. Po tej robocie miał zamiar gdzieś się zaszyć, żeby znaleźć informacje dotyczące siedzib HYDRY na pozostałych kontynentach. I odnaleźć Steve'a.
 
Chcesz już ruszać, Bucky?

Wzdrygnął się, wciąż nie przywykł do tego, że nie jest sam. Potrząsnął głową i rozejrzał się szukając wzrokiem małego Steve'a.

Po twojej lewej.

Przewrócił oczami i westchnął cicho. Te wszystkie reakcje były dla niego tak dziwne, a jednocześnie czuł, że są zupełnie naturalne, po prostu musiał je znaleźć, odkopać spod zgliszcz, które zostawiła po sobie HYDRA. Zerknął w stronę chłopaka. Siedział tuż obok niego, również oparty o drzewo, co chwila opatulał się mocniej swoim beżowym prochowcem. W dłoniach trzymał swój nieśmiertelny szkicownik i bezustannie coś w nim bazgrał. W pewnym momencie przestał, przekręcił śmiesznie głowę przyglądając się swojej pracy, a następnie wyciągnął rękę z rysunkiem przed twarz Zimowego Żołnierza.

A to pamiętasz?

Ceglany budynek z małym złożonym z kilku prętów balkonem, do którego przywiązane były sznury z praniem, ginące gdzieś poza krawędzią kartki. W drzwiach balkonowych stał wysoki chłopak, koszula z podwiniętymi rękawami, spracowane, ubrudzone dłonie, jedna z szelek jego spodni dyndała koło jego kolana, druga trzymała się jako tako na jego ramieniu. Na balkonie leżał chuderlawy chłopiec – bliźniaczo podobny do Steve'a siedzącego obok niego – z ogromnym uśmiechem i ręką w górze, pokazywał coś temu drugiemu. Na poręczy łaciaty kot wygrzewający się na słońcu. Wydawało mu się, że słyszy muzykę z radia stojącego na parapecie okiennym, ale nie potrafił przypomnieć sobie melodii.

- Miałem kota? – jego głos wciąż był zachrypnięty, nie przywykł do mowy. Blondyn spojrzał na niego z rozbawieniem.

Przygarniałeś każdą „puchatą kulkę", która tylko przybłąkała się na naszą dzielnice. Odkarmiałeś je i wypuszczałeś, ale one wracały i otaczały nasz balkon wesołą, miaukliwą gromadką. Wiesz, co to za miejsce?

- Nasze mieszkanie? To na Brooklynie – zerknął na chłopca oczekując jakiejś korekty, ale Steve tylko pokiwał głową – Zamieszkaliśmy tam po śmierci naszych rodziców.

Gdzieś pod powiekami Bucky'ego pojawił się miedziany czajnik, kłótnia o to, kto dziś sprząta, połatany, gruby, bawełniany koc, flaga Ameryki powieszona na głównej ścianie, puchaty dywan, po którym uwielbiał chodzić na bosaka, zdezelowany gramofon ze stosem winyli tuż obok, kilka ramek ze zdjęciami ich rodzin, niewygodna kanapa, z której wychodziły sprężyny, stos różnokolorowych kubków malowanych własnoręcznie przez Steve'a, jasnopomarańczowe ściany zaklejone plakatami ich idoli, wycinkami z gazet i rysunkami Steve'a, słuchanie relacji z meczów baseballu, zachód słońca widziany okna ich mieszkania. Drobne rzeczy, bardzo drobne rzeczy, które przybliżały go do Jamesa Buchanana Barnesa.

Otworzył oczy i strzelił karkiem.

- Musimy ruszać Steve. Jestem głodny jak wilk.

Chłopak pokiwał głową, po czym zamknął szkicownik. Wstali niemal jednocześnie, Buck prowadził, a Steve podążał za nim. Zimowy Żołnierz czuł się wycieńczony, pnie drzew zaczynały się rozmazywać i tylko chyba tylko cud uratował go przed wejściem w któreś z nich. Zastanawiał się, co musiała pakować w niego HYDRA, że jako ich potwór nie odczuwał głodu czy nawet zimna i czy ma to jeszcze w żyłach. Bo jeśli tak, to miał ochotę je sobie rozdrapać. W końcu oparł się o jedno z drzew, obraz nie przestawał się rozjeżdżać. Musiał wydostać się z lasu, ale bał się zejść na bardziej uczęszczaną drogę. Patrząc nie patrząc był poszukiwanym mordercą. Nagle usłyszał skrzypienie śniegu, gdzieś z tyłu. To nie mógł być Steve, chłopiec miał o wiele cichszy chód. Momentalnie się odwrócił, jedną ręką łapiąc za broń, a drugą popychając Steve'a za siebie.

Nic.

Uspokoił oddech, uważnie nasłuchując i starając się zepchać zmęczenie gdzieś w zakamarki jego organizmu. Wtedy to usłyszał. Cichy śmiech, kroki kilku osób. Jego nozdrzy dobiegł zapach dymu papierosowego, a chwilę później ujrzał Howling Commando. Na samym przedzie wysoki blondyn z gwiazdą na klatce piersiowej, tuż obok mężczyzna w niebieskim mundurze, dłonie zaciśnięte na broni, cwaniacki uśmiech. Chyba opowiadał jakiś dowcip, bo po chwili reszta drużyny parsknęła śmiechem. Wpatrywał się w żołnierzy przez dłuższą chwilę, a świadomość, że to patrzy na samego siebie, była dla niego niczym dobrze wymierzony sierpowy. Wkrótce mężczyźni zniknęli wśród drzew, Zimowemu Żołnierzowi wydawało się, że Sierżant Barnes zawiesił na nim na chwilę spojrzenie, które na ułamek sekundy straciło radosny blask, ale zaraz potem odwrócił się do blondyna, położył mu rękę na ramieniu, przypominając o założeniu hełmu.

Zimowy Żołnierz opuścił broń. Musiał mieć halucynacje z głodu i wycieńczenia. Spojrzał na Steve'a, który przyglądał mu się z zaciekawieniem. Bał się zapytać czy mały Rogers też to widział. Ledwo podjął ponowną wędrówkę.

Świat wirował, grunt osuwał się spod stóp. Bucky nie był pewny, kiedy opadł już zupełnie z sił, nie potrafiąc iść dalej. Nie pamiętał też upadku, krzyku Steve'a i osunięcia się w ciemność.

niedziela, 26 czerwca 2016

Ciasto ze śliwkami cz.4



Ogień strawi wszystko 

Wokoło niego wszystko płonęło. Wsłuchał się w trzask ognia trawiącego wszystko, z czym tylko zetknęły się jego jęzory, w brzęczenie psującej się instalacji i ciche jęki ofiar. Po raz nie wiadomo który przeładował broń; Barrett M82 w jego rękach niósł śmierć od dziesiątek lat, dziś jednak to on wybierał cel. Namierzał uspokajał oddech, ryglował obracając zamek tak, aby się zamknął i strzelał. Świst kuli – muzyka dla jego uszu. Kiedy lufa, suwadło oraz zamek odskoczyły do tyłu, czekając, aż ponownie zmieni ich położenie, mignął mu kolejny cel, a on nacisnął spust. Zamontowany na lufie hamulec wylotowy zmniejszył odrzut, dzięki czemu Barrett pozostał w mniej więcej tej samej pozycji. Krzyki. Też chciał wrzeszczeć, a nawet wyć. Uspokoił oddech.
 
Ilu to już?

- Ponad czterdziestu Stevie, przecież widziałeś wszystkie strzały.

Chłopiec siedział obok niego, ogień oświetlał jego twarz, przez co wydawał się Bucky'emu jeszcze bardziej drobny. W dłoniach obracał jeden z pustych magazynków. Na jego twarzy widział cień niezadowolenia. Buck wiedział, że Steve nie pochwał tego masowego mordu, ale musiał go zawieść jeszcze ten jeden raz. Ostatni raz, obiecał sobie. W końcu jeśli nie będzie szybki, to HYDRze odrośnie nowa głowa.

Cel.
Oddech.
Strzał.
Krzyk.
Cisza.
Bucky włożył do Barretta kolejny magazynek.

To chyba ostatni.

- Też mam taką nadzieję, Stevie.

Podniósł się z ziemi zdejmując z pleców CZ Vz. 61 E Skorpion. Przełączył na półautomat i zszedł ze swojej kryjówki. Słyszał cichy tupot stóp tuż za nim.

- Zostań tu. Nie wiem czy wszystkich czysto trafiłem.

Przecież wiesz, że nie może mi się nic stać.

Barnes chciał powiedzieć coś w stylu: Wolę się nie upewniać, ale nie chciał się kłócić z chłopakiem. Szedł po magazynie kompletnie się nie kryjąc, w końcu nie miał już przed kim. Płomienie lizały ściany, ale zupełnie się nimi nie przejmował. Mijał kolejne ciała, rozglądał się czy ogień dobrze się rozprzestrzenia, musiał się upewnić, że całe to miejsce pójdzie z dymem. Nawet gdyby miał zginąć razem z nim. Budynki naokoło zaczynały się zawalać, słyszał to, ale nawet nie przyspieszał kroku. Trupy, które mijał nie poruszały się, nie dochodziły go też żadne jęki czy charkot. Czysto wykonana robota.

Dopiero gdy doszedł do drzwi magazynu jeden z żołnierzy poruszył się i spojrzał mu w oczy. Gdy tylko mężczyzna go rozpoznał na jego twarz wstąpiło przerażenie, wiedział, że nie ma szans z Zimowym Żołnierzem. Był młody, nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia parę lat. Barnes słyszał, jak woła matkę, jak prosi go o litość, ale podniósł broń bez najmniejszego nawet ukłucia winy. Nad nim nikt się nie litował.

Coś jasnego mignęło z boku i nagle między nim, a żołnierzem z symbolem Hydry na piersi stanął Steve.

To tylko dzieciak, taki jak ja czy ty. To nie on cię skrzywdził.

Bucky opuścił broń i spojrzał ponad Stevem, co notabene nie było ciężkim zadaniem, przyglądając się młodemu żołnierzowi. Ustrzelił go w nogę, więc nawet gdyby pozwolił mu odejść, prawdopodobnie nie dałby rady doczołgać się w jakieś bezpieczne miejsce. Chłopak powtarzał błagania niczym litanię, co zaczynało doprowadzać go do szału.

Bucky.

- Nie ma tu nikogo dobrego Steve, jeśli ktoś dołączył do HYDRY, to jest takim samym potworem jak ja – warknął znowu unosząc broń. Tu nawet nie chodziło tylko o zemstę, nie. Chciał, żeby wiedzieli, że stworzenie Zimowego Żołnierza nie ujdzie im płazem. Chciał być ich koszmarem. Chwycił żołnierza za kurtkę i podniósł do góry, jego oczy wypełniły czysty strach. Buck wyrzucił go przez drzwi magazynu podążając za nim. Na zewnątrz płomienie rozprzestrzeniły się szybciej, otaczały ich, ogień trzaskał, a Buck miał nieodpartą chęć strzelenia żołnierzowi w tył głowy. Zamiast tego kopnął go w żebra, biodro, a na końcu w szczękę.
 
To na pewno potrzebne?

Steve stał koło niego bujając się na stopach z rękami założony z tyłu. Spojrzał na niego przewiercając go niebieskimi ślepkami czekając na odpowiedź. Bucky spojrzał na niego i powiedział cicho, ale bardzo wyraźnie.

– Niech im powie Stevie. Niech wiedzą, że po nich idę. Że spalę HYDRĘ w zarodku, że nie zostanie z nich nic, co mogłoby urosnąć w nową głowę.

Chłopiec kiwnął głową i poszedł przed siebie przechodząc nad żołnierzem. Buck pokręcił głową ruszając za Stevem, po chwili ginąc w płonącym lesie.