...

sobota, 20 stycznia 2018

Antidotum na niepokój cz.6



Znali się wtedy może z cztery miesiące, niby nie długo, ale spędzając razem sporo czasu zdążyli się całkiem… Polubić to nieodpowiednie słowo, ale przynajmniej zaakceptować. Tego dnia Kylo był delikatnie rzecz biorąc zniszczony, minęły święta, jego rodzice wrócili, a on miał ochotę nie wracać do domu. Nie pamiętał nawet o co poszło, ale w ostrych słowach przypomniał sobie z ojcem, że on wcale go za niego nie uważa, a tamten, że czasem żałuje, iż się nie zabezpieczał. Norma. Tym razem jednak, ta norma skusiła go do podróży po barach, bynajmniej nie w celu degustacji piwa. Kylo nie lubił jakoś szczególnie alkoholu, ale uwielbiał jego efekt. Łatwe zasypianie, brak koszmarów i wyrzutów sumienia. Bar w tym momencie stawał się dla niego niemal lecznicą, a trunki w szklankach pobrzękujących kostkami lodu antidotum na jego chujowe życie. Niestety chwilowym, ale Ren potrzebował chociażby tych drobnych momentów zapomnienia. Nie pamiętał kiedy napisał do Huxa, może i od razu zadzwonił, ale Armitage zamiast odrzucić połączenie, zlać go, zwyzywać, przyjechał po niego autem. Nie zawiózł go do domu tylko kręcił się po mieście, czasem stając na jakimś poboczu, aby podyskutować z pijanym w trzy kije Kylo. Ale przede wszystkim słuchał, z głośników leciało cicho “The hardest part” od Coldplay, Ren nie spodziewałby się, że Hux słucha czegoś takiego, jednak w tym momencie było mu wszystko jedno. Najpierw krzyczał, długo i boleśnie, później krzyk zmienił się w szloch, cichy, urywany. Wyżalił mu się, opowiedział, a Hux przez ten cały czas milczał, od czasu rzucając kilka zdań. O wiele mniej kąśliwych niż zwykle. O czym dokładnie mówili? Kylo nie pamiętał, pod powiekami wyrył mu się za to obraz bladej, skupionej twarzy i rudych, zaczesanych do tyłu włosów, podbity cichym pomrukiem silnika. Zasnął na siedzeniu, z łzami zasychającymi na twarzy i wzrokiem wbitym w Armitage’a. Tego nigdy nie powiedział, nie zapisał nawet w wierszu, ale zastanawiał się czy ktokolwiek poza nim wie, że anioły są rude.


Kylo był naprawdę ciekawy czy Hux to pamięta. Albo czy chociaż czasem o tym myśli. I dlaczego nie użył tego przeciwko niemu, to było w końcu o wiele poniżające, niż odczytywanie jego wierszy.

Armitage: Nie wiem, chyba jestem jednak za głupi na poezję. Nie umiem wyczytać krypto hejtu z niczego.

Oczywiście, że skłamał, bo doskonale wiedział, o czym opowiadał tamten jeden wiersz. Dziwne było to, że nie miał on tytułu. Z jednej strony było mu całkiem miło, że Kylo nie zapomniał o tamtej nocy, a nawet postanowił ją upamiętnić, chociaż był wtedy naprawdę nisko i Hux na jego miejscu wolałby o czymś takim zapomnieć. Nigdy o tym nie rozmawiali, Kylo nigdy nie zapytał, czemu Armitage zdecydował się po niego przyjechać, tak samo on nie spytał, czemu Ren zadzwonił właśnie po niego. Nigdy więcej nie było między nimi takiej bliskości i szczerości, nie było takiej potrzeby. Poza tym, łatwiej jest się okładać i sobie docinać, niż się sobie żalić. Jedyną osobą, przed która Hux w miarę się otworzył, była Phasma. Gdyby miał się zwierzać Kylo, chyba umarłby ze wstydu.

Kylo: Nie spodziewałem się po Tobie niczego innego. Charta non erubescit.

Armitage: Co?

Kylo: Ech… Nieważne, jest dzisiaj mecz, wiesz?

Armitage: Serio? Kurwa, znowu ojciec będzie się darł. Oglądasz?

Kylo zastanawiał się dlaczego zawsze to musi tak wyglądać, bo ich spotkania w dzień meczu były już raczej tradycją, z której rzadko rezygnowali. Dlatego też ominął całą szopkę i napisał.

Kylo: Pizza, popcorn i jak już będziemy mieli dość to Netflix?

Hux był bardziej niż gotowy. Zgarnął z półki kluczyki, wziął zeszyt Kylo pod rękę, pogłaskał Milicent na pożegnanie i wyszedł z pokoju. Zszedł po ciemku ze schodów, nigdy nie chciało mu się zapalać światła. W kuchni ojciec i macocha przygotowywali jakieś jedzenie. Miał nadzieję, że przejdzie niezauważony, jednak bystre oko starego Huxa było niezawodne.

- Gdzie się idziesz szlajać znowu? - zapytał z kuchni.

- Nigdzie. Do Kylo na chwilę - odpowiedział, stając niemal na baczność w przedpokoju.

- Do kogo?

Głos jego ojca był gruby i stanowczy, i choć pytał o zwykłe rzeczy, Armitage nigdy nie wiedział, czego się spodziewać.

- Bena Solo  - odparł. Dziwnie było wymawiać prawdziwe imię Kylo.

- Znalazłbyś sobie bardziej wartościowych przyjaciół, Armitage. Takich, co będą coś kiedyś znaczyć, wiesz. Hux nie zadaje się z byle kim - mówił to tak po prostu, krojąc cebulę. Brendol Hux był jedyną osobą jaką Armitage znał, której nie ruszał zapach krojonej cebuli i to wiele wyjaśniało.
Hux postanowił zignorować tę uwagę, bo tylko on miał prawo do ubliżania Kylo, ale z racji, że był zmęczony i zwyczajnie nie miał ochoty wchodzić teraz w żadne dyskusje, stał, póki nie uznał, że ojciec już zakończył rzucanie uwag.


Dwadzieścia minut później Hux stał pod domem Kylo, czekając aż ten mu otworzy. Wpierw usłyszał głośne sarkanie, aż w końcu otworzył mu Kylo, oczywiście uwalony mąką i sosem pomidorowym. Hux od razu poczuł zapach pizzy, więc przemilczał brudne ciuchy Rena, chciał dostać jedzenie.  W tej kwestii również się różnili, Ren uwielbiał gotować, a Hux nie tykał się kuchni. Zdjął kurtkę i buty, powstrzymał się od zwyczajowego dzień dobry, rodziców Kylo nigdy nie było w domu, a taka próba bycia uprzejmym sprawiała, że między  nim i Renem nastawała niezręczna cisza. Kuchnia była przestronna, jasna i na oko Huxa dość nowoczesna. Zwykł siadać przy wyspie z marmurowym blatem, opierać głowę na dłoniach i czekać na jedzenie, więc zrobił tak i tym razem. Z laptopa  ustawionego na jednym z blatów, leciała muzyka, bodajże Bring Me The Horizon, ale Armitage nie za bardzo odróżniał jedne wrzaski od drugich.  Czasem gdy przychodził, od razy zaczynali rozmawiać, równie często siedzieli cicho, a Hux w tym czasie kontemplował mieszkanie. Och, na pewno nie urządzał go Kylo, raczej jego matka, która musiała mieć słabość do bardzo jasnych pasteli, przełamywanych czasem mocniejszą barwą, na przykład niebieskim lub czerwonym. Żadnych zdjęć, pamiątek, mimo tego, że mieszkanie zdawało się być przytulne, to przypominało takie ze zdjęcia z katalogu mebli.

- Z czym chcesz? - wyrwał go zamyślenia Kylo.

- Z czymkolwiek.

Ren przewrócił oczami i postanowił dodać habanero oraz chili. Hux nie lubił ostrych rzeczy, a Kylo wciąż był zły o zeszyt, no i dzisiejszą kłótnie. Nie przeszkadzało mu to zaprosić Armitage’a na jedzenie. Nie lubił siedzieć sam, choć nikomu o tym nie mówił. A z Huxem nie czuł się tutaj jak jedyny straszący duch.

Huxowi rzeczywiście było wszystko jedno, wiedział, że Kylo pyta bardziej z “grzeczności” niż by poznać jego faktyczne preferencje, bo i tak zrobi jak chce. To także była całkiem zabawna postawa Rena, gdy jeszcze przed południem był gotów roztrzaskać głowę Huxa o chodnik, a teraz będzie częstować go jedzeniem. Nie, żeby był zaskoczony, to nie pierwsza taka akcja, jednak te skrajne zachowania były czasami mylące. Takie sytuacje prowadziły Huxa do myślenia o naturze ich przyjaźni, jak szybko można było dojść od napierdalania po wspólne jedzenie pizzy i oglądanie głupich horrorów. Hux był niemal pewien, że na jego stypie to Ren zrobi catering.

- A właśnie, przywiozłem ci to, wierszokleto - powiedział Armitage, wyciągając szary zeszyt z torby i rzucając na czyste miejsce blatu. Ren spojrzał na ten czyn, jak na świętokradztwo, po czym rzucił mu pełne niedowierzania spojrzenie, które szybko zmieniło się w lekkie rozdrażnienie.

- Zrobiłeś zdjęcia. Masę zdjęć. Prawda?

- Nie, skądże - powiedział, uśmiechając się przy tym niewinnie. - Ufam ci na słowo, że będę cię mógł w spokoju uczyć, przecież jak mógłbyś mnie oszukać.

Gdyby sarkazm był używką, Hux dawno by przedawkował.

- To kiedy jedzenie? Zdycham z głodu - dodał zniecierpliwiony.

Kylo spojrzał na niego spode łba i włożył pizzę do piekarnika.

- Dwadzieścia minut, włącz mecz i zobacz czy jest warty naszego czasu.

- Wiesz, że mecz nie jest nigdy wart mojego czasu...

- Mecz ważna rzecz, Hux - przerwał mu Kylo.

Hux westchnął i wyszedł z kuchni, przechodząc od razu do salonu. Skoczył na kanapę, dosłownie, właśnie tak się zachowywał jak nikt nie patrzył, nigdy nie mógł się oprzeć tym miękkim poduszkom, co by nie mówić, jego matka miała gust. Był przyzwyczajony do ciemnego, prawie minimalistycznego wystroju w jego domu, gdzie nie można było niczego dotknąć, bo się zepsuje (tak go strofowali od dzieciństwa). U Kylo miał możliwość położenia nóg na stole i złapania oddechu od domowych zasad. 

Znalazł pilota i odszukał kanał sportowy. Hux nie wiedział niczego o sporcie, poza podstawowymi zasadami gier. Nie znał się na zespołach, ligach, nie widział potrzeby, by krzyczeć na kolorowe punkty na ekranie. Ale u Kylo zawsze było dobre jedzenie i ten nie krzyczał aż tak, jak jego ojciec. Poza tym, znając życie przełączą na jakiś film za pół godziny, kiedy Ren po raz kolejny przekona się, że stos drewna byłby lepszym towarzystwem do oglądania meczu niż Armitage.

- I jak?! - krzyknął z kuchni Kylo - Jaki wynik?!

- Dwa do zera? Dla tych w niebieskich koszulkach - odkrzyknął Hux, skróty drużyn nic mu nie mówiły. Usłyszał ciężkie westchnienie z kuchni.

- Włącz coś na Netflixie - odkrzyknął. Musiało to oznaczać, że jego drużyna przegrywa i Kylo nie ma zamiaru ich dłużej wspierać gorącym dopingiem.

Hux wzruszył ramionami i przyłączył na Netflix, przeszukując od razu listę horrorów i wybierając tytuł praktycznie na ślepo. Czasem coś kojarzył, czasem zupełnie nie. Hux nie był fanem horrorów, ale wiedział jak bardzo Ren ich nienawidzi, dlatego utrzymywał, że są fajne. Jego problem polegał na tym, że wszytko było zbyt przewidywalne, a strach irracjonalny, ponieważ według Huxa nie ma bytów paranormalnych. Czerpał jednak dziwną przyjemność z lejącej się krwi.

W tym czasie Kylo wszedł do salonu z pizzą na talerzu w jednej ręce i butelką coli pod  pachą oraz szklankami w drugiej dłoni. Hux czekał, aż wszystko to poleci na ziemię, ale Ren doniósł je bez większych problemów. Po domu łaził zwykle w spiętych włosach, jakby nie mógł robić tego w szkole, gdy smoliste kłaki wpadały mu do oczu i zeszytu, co irytowało Huxa, a także w czarnym podkoszulku i dresach. Tych modnych, z Adidasa, zwężanych u dołu.

- Masz, może w końcu przytyjesz, świerszczu.

Hux puścił tę uwagę mimo uszu, zabrał z talerza kawałek pizzy i zaczął jeść, nie czekając nawet aż Ren usiądzie. Niemal od razu poczuł lekkie pieczenie, a w połowie kawałka miał wrażenie, że wypali mu gardło.

- Kurwa, wiesz, że nienawidzę ostrych rzeczy - powiedział z wyrzutem, zapijając colą, co tylko pogorszyło sprawę.

- Powiedziałeś, że mogę wybrać, to wybrałem - odparł zadowolony z siebie Kylo, również jedząc swój pierwszy kawałek. - Nie narzekaj, jest dobre i za darmo.

Z tą uwagą Hux nie mógł się nie zgodzić, więc to przemilczał.

- Co oglądamy?

- Sinister.

- Kurwa, wiesz, że nienawidzę horrorów.

- Powiedziałeś, że mam wybrać, to wybrałem.

Za ten uśmiech Ren chciał mu rozbić szklankę na głowie.

I tak siedzieli, Kylo oglądając film, którego nienawidził, a Armitage jedząc pizzę, której nie znosił.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz