Zalecany soundtrack: Shut up and dance with me - Walk the moon
Po prostu nie potrafił
uwierzyć, że dał się im wyciągnąć. Gdy przekroczył próg klubu od razu
uderzyła go ściana dźwięku, różnokolorowe światła na chwilę go oślepiły,
żyroskop przyprawił o mdłości, a sam Rogers był tak bardzo
zdezorientowany, że prawie zgubił Bartona i Romanoff. Na szczęście, choć
raczej nie jego, oboje uchwycili go pod ramiona i zatargali w głąb
klubu. O znalezieniu stolika mogli tylko pomarzyć; ledwo udało się im
dopchnąć do baru, by zamówić cokolwiek do picia. Wraz z Clintem zaczęli
od piwa, w końcu trzeba pić w górę stężeń, i od razu zostali
zdeklasyfikowani przez Nataszę, która z uroczym uśmiechem zamówiła u
barmana drinka White Russian, a następnie wypiła go nim Steve zdążył
umoczyć usta w pianie swojego ulubionego American Pale Ale. Rogers
spojrzał wymownie na swojego przyjaciela, ale ten tylko wzruszył
ramionami i wychylił duszkiem swoje piwo, chwilę później zamawiając już
kolejne. Steve westchnął głośno, tak jak przewidywał, ten wypad nie miał
nic wspólnego z dostojnym sączeniem alkoholu przy stoliku. Lustrował
wzrokiem wszystkich wokoło, decydując, że tego dnia wypije jednak więcej
niż zamierzał. Po prostu nie mógłby znieść tego na trzeźwo. Mimo
wszystko był przyjemnie zaskoczony, bo nawet on – zagorzały fan Franka
Sinatry czy Édith Piaf - nie mógł marudzić na muzykę.
Koło baru zwolniło się krzesełko, więc szybko je zajął zamawiając kolejne piwo. Gdy odwrócił się w stronę swoich przyjaciół zobaczył, jak szybkim krokiem ruszają w kierunku parkietu, Barton obejmował Nataszę w talii mordując wzrokiem każdego, kto choćby zawiesił na niej spojrzenie. Oczywiście Romanoff nie była mu dłużna. Steve nie potrafił nawet wytłumaczyć dlaczego uważał to za naprawdę urocze zachowanie.
Sączył piwo z kufla
obserwując tańczących i gdzieś w środku ciesząc się, że jego
przyjaciele, choć raz poszli się bawić zamiast próbować zeswatać go z
pierwszą lepszą dziewczyną. I nie miał im tego za złe, ale potrafili być
uciążliwi. To nie tak, że Rogers nikogo nie szukał, nie był też, jak
często powtarzała Natasza, wybredny, po prostu nie był zainteresowany
przygodą na jedną noc. Może był pod tym względem trochę staroświecki,
ale zdążył już dowiedzieć się, jak to jest zakochać się, wpadając w to
po uszy i właśnie na to czekał.
Z rozmyślań wyrwało go
puste dno kufla. Mruknął coś niezadowolony i spojrzał z powrotem na
parkiet. Gdy widział Clinta wywijającego Nataszą na parkiecie czuł, że
jego kąciki ust podnoszą się w lekkim uśmiechu. W ich ruchach było coś
dzikiego, ale też pełnego uczuć, tak jakby w tańcu mogli sobie pozwolić
na ten luksus bycia sobą. W pewnym momencie odwrócił się w stronę lady
barmana zawieszając wzrok na różnorakich butelka, po których przebiegały
kolorowe refleksy.
- Coś podać?
Steve potrząsnął głową
patrząc na barmana z lekkim zakłopotaniem. Mężczyzna miał związane w
luźny kucyk ciemnobrązowe włosy, a także mocno zarysowane kości
policzkowe, które pokrywał kilkudniowy zarost. Miał na sobie klasyczny
strój barmana, białą koszulę z muszką i był prawdopodobnie jego
rówieśnikiem, ale Rogers nigdy nie był zbyt dobry w ocenianiu czyjegoś
wieku. Wycierał szmatką jego poprzedni kufel, a Steve od razu zwrócił
uwagę na to, że jedna jego ręka jest protezą. Nie dał jednak po sobie
poznać, że przykuło to jego uwagę. Nagle ktoś pomachał mu dłonią przed
twarzą, tak niespodziewanie, że aż się wzdrygnął.
- Temu panu już chyba dziękujemy – powiedział barman parskając śmiechem i odkładając kufel na bok.
- Po prostu się
zamyśliłem – odparł Rogers uśmiechając się do mężczyzny. Barman pokręcił
głową rzucając coś w stylu: „wszyscy tak mówią", ale odwzajemnił
uśmiech. Steve z przyjemnością zanotował, że był to naprawdę słodki,
choć cwaniacki uśmieszek.
- Serio pytam, właśnie
kończę zmianę – rzucił barman, przewieszając szmatkę przez ramię,
jednocześnie zakładając niesforny kosmyk za ucho.
- Zdam się na ciebie –
rzucił Rogers. Mężczyzna uniósł brew i posłał mu kolejny cwaniacki
uśmiech. Spojrzał wymownie na jego koszulkę, jak zwykle z motywem flagi
amerykańskiej i sięgnął po wysoką szklankę. Kilka minut później przed
Stevem stanął niebiesko-biało-czerwony drink, a barman dołożył do niego
małą flagę Ameryki na wykałaczce, parskając przy tym śmiechem.
- Patriotyczne American
Pie, raz – mruknął, sprawnym ruchem ręki popychając szklankę w kierunku
Rogersa. Drink przejechał po ladzie lądując w dłoni Steve'a, na co ten
skinął głową, napił się i ledwo powstrzymał się od wypicia całej
zawartości szklanki duszkiem. Skąd ten gość mógł wiedzieć, że uwielbiał
smak szarlotki?
- Ile płacę?
Widział, że barman
taksuje go wzrokiem i o ile zwykle coś takiego potrafiło nieźle go
wkurzyć, tym razem było nawet całkiem przyjemne.
- Zaczekaj – powiedział i
ruszył na zaplecze. Rogers musiał przyznać, że był zaintrygowany tym
gościem i z zaciekawieniem czekał na jego powrót sącząc drinka.
Mężczyzna wrócił po paru
minutach, nie miał już na sobie stroju barmana, a powycierane dżinsy,
skórzaną kurtkę, którą po namyśle zaraz zdjął, wkładąc ją pod ladę oraz
koszulkę z jadowicie zielonym napisem „Don't want to be an American
Idiot". Nie zapominajmy o tym zarówno słodkim, jak i cwaniakowatym
uśmieszku. Rogers nie chciał się w nim rozpływać, ale było już chyba za
późno. Barman-nie-barman podszedł do niego, wskazując ruchem głowy na
parkiet. Steve pokręcił głową posyłając mu zakłopotany uśmiech.
- Ja nie tańczę.
Mężczyzna przekręcił
głowę (ten gest momentalnie skojarzył się Rogersowi z kotem), a
następnie prychnął, również kocio i mruknął:
- O, nie waż się teraz wycofać.
I może Steve spróbowałby się jakoś wykręcić, może zaproponowałby mu drinka, wspólny spacer, ale on chwycił go za rękę i pociągnął na parkiet, tak, że Rogers nie potrafił nawet powiedzieć jak to się stało.
Zakręciło mu się w głowie od ogólnego zgiełku, migotającego żyroskopu,
ciepła dłoni barmana i jego zapachu – śliwki, kawa, stare książki.
Parkiet jakimś cudem pomieścił jeszcze dwie osoby, nie pękając przy tym w
szwach. Steve spróbował coś jeszcze powiedzieć, jednak skapitulował
kompletnie pod spojrzeniem mężczyzny, gubiąc rezon i asertywność. Tonął w
tych oczach, ale gdyby rzucili mu w tym momencie koło ratunkowe nawet
by go nie zauważył. Jakby w przypływie odwagi otworzył jeszcze usta, ale
barman przerwał mu mówiąc:
- Zamknij się i zatańcz ze mną!
Steve czuł się
kompletnie bezbronny wobec basu i przyćmionego światła. No i tych oczu.
Jedyna trudność polegała na tym, żeby odważył się zatańczyć przy
ludziach. Gdy znalazł się na środku parkietu czuł się skrępowany,
tymczasem barman był w swoim tańcu zupełnie otwarty, wyzwalając przy tym
tak wiele uczuć – pasję, radość, zmysłowość. Tańczących ogarniało
szaleństwo, które zaczynało udzielać się również jemu. Gdy tylko
przyszła chwila zwątpienia, jego partner od razu ją wyłapał mówiąc:
- Po prostu na mnie patrz.
A Steve, nim zdążył
zastanowić się nad tymi słowami, a przede wszystkim na tym, co chciał mu
właśnie odpowiedzieć, przybliżył się do niego mrucząc:
- Wstrzymujesz się.
- Zamknij się i tańcz ze mną
– odgryzł się z tym swoim uśmiechem. Szatyn porwał go w rytm rozmowy,
gdzie słowa wystukiwali własnymi nogami, podkreślając co ważniejsze
kwestie ruchami swoich ciał. Patrzył na jego twarz, jego ruchy i
powtarzał sobie, że nie chce żeby to się skończyło. Muzyka, ich taniec,
ciało tego barmana, to wszystko stało się nagle Rogersowym powietrzem, a
on czuł, że po raz pierwszy w życiu odetchnął pełną piersią.
I jakkolwiek dziwnie by
to nie brzmiało, Steve właśnie coś zrozumiał. Czuł to w środku, kiedy
wzrok tych zielonych, niemal kocich oczu na nim spoczywał. Ten koleś był jego przeznaczeniem. Tańczył
dalej, chłonąc wszystko, co się naokoło niego działo. A przede
wszystkim upajając się szatynem. Jak normalny człowiek może się TAK
ruszać? Rogers czuł, że umysł tracił kontrolę nad jego ciałem, a
zaczynało ją przejmować serce, pasja, pożądanie. Zatracał się. I tego
właśnie chciał. Głęboko w jego oczach, chyba dostrzegał przyszłość. Wiedział, ze muszą być razem. Wiedział, że to jego ostatnia szansa.
***
- I jak tam Steve? –
zapytała Natasza odwracając się do niego z przedniego siedzenia
taksówki. Rogers siedział z tyłu kompletnie cicho czując, że w jego
wnętrzem targa huragan. Został na parkiecie do końca, do ostatniej
nutki, nie opuszczając barmana ani na krok, a teraz był niemożliwie
wręcz zmęczony. I szczęśliwy – Hej, ziemia do Rogersa. Wciąż masz nam za
złe, że cię wyciągnęliśmy?
Steve odwrócił wzrok od okna i uśmiechnął się do niej lekko.
- Liczę na powtórkę w następny weekend.
***
Steve
wstał rano czując ból w każdym możliwym mięśniu. Mimo wszystko
uśmiechnął się szeroko, ten rodzaj cierpienia, potocznie zwany
zakwasami, był naprawdę przyjemny. Ruszył w kierunku kuchni stawiając
czajnik na gazie i opierając się o blat kuchenny zerkając przez okno.
Świtało; zaraz będzie musiał zebrać się do pracy. Pokręcił głową
przypominając sobie wczorajszą noc w klubie, nawiasem mówiąc, to jedną z
wielu w ciągu ostatnich miesięcy. Można powiedzieć, że stał się stałym
bywalcem, co weekend oddając duszę na parkiecie i lecząc ból całego
ciała dnia następnego. Nie żeby miało to związek z pewnym barmanem,
wcale. Po prostu był on najlepszym tancerzem, jakiego Steve znał - choć
nie oszukujmy się, wcale nie zależało mu na szukaniu innych.
Z rozmyślań wytrącił go
dźwięk gwizdka, zalał kawę w kubku i zaciągnął się jej cudownym
zapachem, który tak dobrze mu się kojarzył, po czym ruszył wolnym
krokiem do sypialni. Odstawił naczynie na szafkę nocną, wyjął z szafy
ubrania, przysiadł na rogu łóżka, żeby założyć skarpetki. Dwie ręce,
jedna ciepła, druga przeraźliwie chłodna, owinęły się wokół jego pasa.
Kąciki ust Steve'a wygięły się w uśmiechu, a on odwrócił się składając
na czole półprzytomnego szatyna delikatny pocałunek.
- Będę po szesnastej. Masz kawę na szafce.
Mężczyzna odburknął coś w
odpowiedzi, ale w końcu puścił go z niezadowoloną miną. Steve pochylił
się nad nim, starając się zrozumieć jego słowa.
- Lubię z tobą tańczyć, Stevie.
Rogers pokręcił głową z rozczuleniem.
- Ja z tobą też, Buck.
Od kiedy pierwszy raz się zobaczyli, taniec stał się ich sposobem na mówienie sobie "Kocham cię".