...

poniedziałek, 27 listopada 2017

Kolejny Opolcon

Właśnie sobie uświadomiłam, że to już piąty Opolcon i piąty rok, w którym dzielnie pomagam w jego organizacji. Zaczynałam od akredytacji, skończyłam na własnej cosplayowej sekcji, z konkursem, gośćmi, salami i atrakcjami. 
I wiecie co? Na dwa tygodnie przed konwentem zawsze nienawidzę się za to, że się na to zdecydowałam, w trakcie zaczyna się we mnie budzić to wszystko, co mnie kiedyś do tego podkusiło, a po konwencie czuję się napompowana całą to pozytywną energią. Bo się udało, bo wyszło, bo ludzie byli zadowoleni, bo nie siedzę tylko na tyłku marudząc, że nic naokoło się nie dzieje. Czy więc pożegnam się z organizacją? Szczerze mówiąc, to nie mam zielonego pojęcia. Myślę, że powoli będę odpuszczać cosplay, bo nie znajduje się on już w kręgu moich głównych zainteresowań, ale nie wiem czy potrafiłabym zostawić samo organizowanie. Sprawia mi to przyjemność i po każdym roku czuję ogromną satysfakcję. Mam też już jakieś doświadczenie, co zaczyna mi się przydawać chociażby na studiach czy po prostu życiu.
Może przegadam to poważnie z organizacją i za rok zobaczycie na Opolconie nowy blok? Komiksowy, a jakże. Wszystko jeszcze jest możliwe.
Miłego poniedziałku!

sobota, 4 listopada 2017

Kanał.

Wystartowałam w końcu z bardzo starym pomysłem, którym jest kanał na YouTube. Zawsze gdzieś o tym wspominałam, ale nigdy nie mogłam się za to zabrać. Jednak dzięki robieniu filmików z Marcinem jakoś się przemogłam. I oto efekty:
 
W tym odcinku opowiadam o chronologii filmów Marvela, a także o tym czym jest MCU. Listę ułożyłam sama, jednak wydaje mi się logiczna, przejrzysta i na pewno pomaga w jak największym czerpaniu z tych cudownych, popcorniakowych historii.
Prawie o tym samym, a jednak nie do końca, bo przecież Marvel na samych wielkich, filmowych produkcjach się nie kończy. Tym razem opowiadam także o serialach i krótkometrażówkach, a także o tym jak mają się do kontinuum i samego MCU.

Nagrywanie odcinka trwa długo, montowanie jeszcze dłużej, a bez pomocy Marcina chyba byłoby to dla mnie zbyt trudne. Zwykle denerwuję się, że coś brzmi źle, że gdzieś się zacięłam, że nie jest perfekcyjnie. No Nemo mimo swojego osobistego perfekcjonizmu, pomaga mi przejść nad małymi potknięciami, a te większe jakoś naprawić. Jest ogromnym wsparciem i mam nadzieję, iż za tymi dwoma filmami pójdą następne, bo mimo stresów, jest to naprawdę świetna zabawa, podparta przyjemnością z możliwości mówienia o tym co naprawdę mnie interesuje i o czym mam sporą wiedzę.

czwartek, 2 listopada 2017

Jay Kubiak

Nie pamiętam czy wspominałam Wam kiedyś, że Marcin ma kanał na YTubie? Chyba nie. Od kilku miesięcy mam okazję mu w tym pomagać, tak dokładniej jestem kamerzystą, motywatorem i przygotowywaczem talerzy pełnych pancakeków. Nemo ma ten ogromny talent, żeby kompletnie elektroniczne utwory - a przynajmniej na moje ucho, nie jestem znawcą, ja po prostu słucham muzyki - przekładać na gitarę i robić ich jedyne w swoim rodzaju covery. I mimo, że wielkim fanem takiej muzyki nie jestem, pomijając kilka wybranych zespołów, to akurat jego wersje uważam za majstersztyki i uwielbiam ich słuchać. 
O tutaj jeden moich ulubionych soundtracków filmowych, a dokładniej - Deadpool Rap. Na czas nagrywania akurat tej piosenki pożyczyłam od swoich znajomych masę deadpoolowych fantów, jak chociażby bluzę  i czapkę. Natomiast w tle widać już moje kocykowo-komiksowe królestwo, a nawet przez chwilę również mnie. To był pierwszy film, w którym wystąpiłam i mimo, że było to dla mnie dość stresujące to z Marcinem zawsze wszystko wychodzi na koniec wesoło i pozytywnie, bo odzew ludzi był naprawdę kochany.
Kiedy mówiłam o pancakekach, to oczywiście chodziło mi o ten filmik, a więc piosenkę "Pancakes" od OMFG. Nemo zrobił naprawdę wiele coverów tego autora, ale ten jest chyba moim ulubionym.
No i na koniec w pewien sposób "nasze" ostatnie dzieło. W pewnym momencie zaproponowałam Marcinowi, żeby zrobił ścieżkę trochę cięższą i efekt możecie usłyszeć na wideo. Jest tam też nasz pokój we Wrocławiu i cudowne plakaty, dziękuję Nielski, a także kultowy biały stolik z Ikei.

Więc jeśli macie okazję robić coś razem ze swoim partnerem, to gorąco polecam, jest z tego kupa śmiechu i zabawy,a a także świetne wspomnienia.

wtorek, 31 października 2017

Wroclove.

Jedno z moich ulubionych znalezisk.
     Już prawie mija miesiąc od kiedy zaczęłam studia we Wrocławiu. Nie jest to jakoś szczególnie daleko od mojego rodzinnego miasta, z dworca na dworzec mam niecałą godzinę. Cieszy mnie to, bo szczerze mówiąc wcale nie miałam tego parcia co większość moich znajomych, żeby "wyfrunąć z gniazda". Naprawdę lubię Opole, znam je jak własną kieszeń, a z rodzicami mam bardzo dobry kontakt, więc nie mam potrzeby ucieczki z domu. Wręcz przeciwnie, powroty do domu są super i naprawdę na nie czekam. Poza tym w tym mieście czuję się tak jakoś przytulnie, jest o wiele mniejsze od Wrocławia, a co za tym idzie spokojniejsze. Nie jestem imprezowym typem człowieka, nie imponuje mi zestawienie ilości klubów czy ceny alkoholu.

Zakochałam się natomiast w tym co zwykle urzeka mnie w miastach, to jest w muralach, architekturze, parkach, księgarniach, małych kawiarenkach i nieprzebranej ilości wydarzeń wszelakich. No  bo kiedy w jednym tygodniu mam zarówno dwa spotkania dotyczące Marvela, pogadankę o dziadach, vegefestiwal, a także masę innych spotkań, targów, koncertów, festiwali, na które bez zmieniacza czasu Hermiony po prostu nie jestem w stanie pójść.
Idąc na zajęcia tuptam przez Mosty Uniwersyteckie,
tutaj widok między innymi na Słodową.

Mieszkam w kilka osób na stancji, zaraz obok Słodowej i tak na prawdę rzut beretem od Uniwersytetu Wrocławskiego, więc jestem tym dziwnym typem studenta, który prawie nie jeździ tramwajami czy autobusami, bo po prostu nie jest posiadaczem osławionej Urban Karty. No więc co robi student bez magicznej karty? Chodzi z buta. I wtedy można zobaczyć sporo zjawiskowych rzeczy. Na przykład kiedy ma się łacinę na 7:30 można podziwiać wschód słońca, jeśli oczywiście nie jest się za bardzo zombie. Co w sumie nie zdarza mi się często, szczególnie jeśli poprzedniego dnia zakuwałam na kolosa z łaciny, czyli przynajmniej raz w tygodniu. Kto w ogóle wymyślił takie chore godziny zajęć? Czy wykładowcom naprawdę chce się wstawać na tą godzinę? Codziennie mijam Odrę, to niesamowite, że wystarczyło zaledwie sto kilometrów, żeby się tak rozpasła, to co płynie w Opolu to to ledwie połowa z tego co przecina Wrocław. Zmieniając temat, Uniwerek to naprawdę  ładne miejsce. I to zarówno na zewnątrz jak i w środeczku, jest tam dużo obrazów, rzeźb, zdobień. Podobno gdzieś w gmachu głównym można znaleźć ubytki w posadzce i na ścianach, po bombardowaniu, ale jeszcze nie udało mi się odnaleźć tego miejsca. Uniwersytet szczególnie zachwycił mnie w nocy, gdyż jest podświetlany i wygląda wtedy tak:
Mój instytut, to stary, przerobiony klasztor, więc wiele sal wciąż przypomina skryptoria. Jedyny minus takiego układu, to taki, że prawie w ogóle nie ma tam światła. Za to kompletnie można o tym zapomnieć, gdy już zacznie się wykłady, bo Filologia polska na UWr, to rzeczywiście najlepszy wydział w Polsce. Już pomijam to, że na korytarzu można minąć taką sławę, jak, bagatela, Profesor Miodek we własnej osobie. Przed nami stają prawdziwi pasjonaci tematu i w końcu nie mam poczucia które ciągnęło się za mną przez dwanaście lat edukacji, że nauczyciel jest tu z nami, jakby za karę. Nie jest jakoś szczególnie ciężko, ale może po byciu na biolchemie mało rzeczy jeszcze będzie mi się takimi wydawać. Cudownie jednak czuć się w końcu na właściwym miejscu, bez tych ciągłych wątpliwości a propos własnej egzystencji.
Jedna z wielu rzeźb na mojej dzielnicy, nie dajcie sobie wmówić, że Nadodrze jest złe.

wtorek, 27 czerwca 2017

Komplementy.

Zalecany soundtrack: Ryan Adams - Wonderwall


 W świadomości zarówno przełożonych, jak i swoich przyjaciół, funkcjonowali jako idealny duet zabójców. Może w ich drużynie byli bogowie, nadludzie i mutanty, ale gdy współpracowali, mało ktoś mógł się z nimi równać. I nie chodziło tu nawet o umiejętności, a o latami budowane zaufanie, przy którym wszelakie „ulepszenia" czy to broni, czy nawet ciał, były niczym.

Zabawny był więc fakt, że tak naprawdę rzadko się do siebie odzywali. Nie żeby któremuś to przeszkadzało, wiele informacji przekazywali sobie niewerbalnie, gestem, uśmiechem, krótkim acz wymownym spojrzeniem. Potrafili siedzieć obok siebie i godzinami milczeć, więc może z boku wyglądaliby na całkowicie sobie obcych ludzi, ale oni wiedzieli swoje.
Czasem zastanawiała się nad ich relacją i była przekonana, że oddałaby za niego życie bez chwili zastanowienia. Dał jej tak wiele i możliwe że nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Nigdy nie spodziewał się, że nawet ktoś taki jak ona, może zaznać w życiu poczucia bezpieczeństwa, a także znaleźć miejsce, dom, do którego mogła wracać. Otrzymała to wszystko i wiele, wiele więcej. Ale Clint dał jej też coś zupełnie bezcennego – zrozumienie.
Natasza mogła być piękna, ale była to tylko otoczka. Skorupka, która sprawiła, że stała się wręcz idealnym mordercą. Asasyn w ciele filigranowej kobiety. Komplementy dotyczące jej wyglądu kojarzyły się jej tylko z sinymi ustami trupów i oczami o wywróconych białkach. Wiedział o tym. Nigdy mu o tym nie powiedziała, ale przecież nie musiała, rozumieli się bez słów, ich myśli wędrowały po nierozrywalnej nici porozumienia.
Więc mimo tego, że Clint definitywnie nie należał do wylewnych gości, przy każdym spotkaniu słyszała od niego:
Liczę się z twoimi przekonaniami i je szanuję.
Jesteś ważna, nawet jeśli myślisz inaczej.
Cieszę się, że przeżyłem na tyle długo, żeby cię poznać.
Nie męczę się z tobą tak jak z innymi ludźmi.
Przywracasz mi wiarę w ludzkość.
Większość tych wypowiedzi zbywała kpiącym uśmieszkiem, żartem lub milczeniem. Ale był taki jeden moment, każdy z nas taki ma. Ta chwila gdy jesteś tak przemęczony, że pękasz przy oddychaniu. Wypowiedział kilka słów i wtedy coś w Nataszy się rozpadło. Nie obchodziło jej to, że oboje byli cali we krwi, swojej, cudzej, kto by na to spamiętał? Po prostu przylgnęła do niego, tak jakby był jej respiratorem, czymś krytycznie niezbędnym do życia. Wczepiła ubrudzone czerwienią palce w materiał jego kurtki i rozpłakała się jak dziecko.
Przecież Clint nie mógł tak myśleć, przecież nie był kompletnym idiotą, to musiało być kłamstwo, jakiś skutek uboczny po praniu mózgu.
Tylko, że Clint nie myślał. On był pewny. Gładził ją po włosach, milcząc, bo żadne słowo nie było im teraz potrzebne. Znał ją, zrozumiał ją już dawno temu i to na wylot.
Wiedział więc, jak piękną duszę miała.

niedziela, 25 czerwca 2017

I nawet niebo płakało

Nie wiem jak się pożegnać, bo nie rozumiem, że już Cię nie ma. Nie wiem jak zebrać myśli, jak przerwać stan otępienia. Klepsydra się przesypała i widziałam jak wisi na drzwiach. Ktoś, może ja, płakał i chciał, by to był beznadziejny żart. I nie wiem czy na ostatnie nasze pożegnanie iść w czerni, bo żałuję ciągle i serce mi cień okrył. Choć wiem, że byś krzyczała, że nie chcesz łez, że czerń jest smutna, a muzyka kościelna nudna. Myślisz, że na niebiesko przyjść mi wypada? Nie wiem, głos mi tylko powtarza uparcie, że Cię już nie ma, że tylko ze zdjęć spojrzysz.
Na pogrzebie szliśmy długim niebiesko-czarnym korowodem. I lunął deszcz. Wiesz Edyta, nawet niebo z nami za Tobą płakało.

poniedziałek, 19 czerwca 2017

Legacy.


Dla Marcina.


Już kiedy zobaczył go po raz pierwszy, był pewny, że to to. Wzór, ktoś kogo chciałby naśladować. Nie żeby nie miał ich wcześniej, jednak on był namacalny. Ludzki. W żadnym wypadku tak odległy jak Genesis, Angeal, o Sephiroth’cie już nie wspominając.

Popełniający błędy lekkoduch, niosący w sercu coś co było dla Clouda niczym prawda objawiona.

Dobro. Honor. Lojalność.

Wierzył w niego, choć Cloud nie wiedział czym sobie na to zasłużył. Był jednym z wielu. Nie wyróżniał się kompletnie niczym. No, może poza chęciami. Czy to było to? Dlatego go zauważył? Czy Zack Fair, Soldier drugiej klasy zauważył w nim to coś, czy też był to tylko splot wypadków, który rozpoczynał się przez to, że Cloud pochodził z Nibelheim? Nie miał pojęcia. Wiedział tylko, że Zack dał mu słowa, które były niczym narzędzia potrzebne do życia.

Trzymaj się swoich marzeń, żeby być bohaterem, musisz mieć marzenia. I cokolwiek by się nie stało, chroń swojego honoru.

A potem go uratował. Wyniósł z laboratorium, uchronił przed śmiercią. Przedarł się przez wszystkich, bez żadnego zająknięcia czy słowa skargi. A mógł go przecież pozostawić na pastwę losu, jak nic nieznaczącego członka piechoty, którym przecież był. Może i tak by się stało. Gdyby tylko jego przyjaciel był szablonowym Soldier, a nie Zackiem Fair. Nie zważając na żadne logiczne przesłanki, skupił się na swoich przekonaniach i go uratował. Cloud pamiętał tylko urywki, ale aż za dobrze zdawał sobie sprawę, że Zack wyniósł go z piekła.

A teraz oboje mogli cieszyć się wolnością na pace ciężarówki.

Cloud był wycieńczony, niedaleko mu było pewnie teraz do trupa, nie był nawet w stanie się odezwać. Jednak słysząc plany Zacka, jego propozycje na zostanie najemnikami, nie potrafił powstrzymać lekkiego uśmiechu, który pewnie przypominał teraz bardziej grymas bólu.

Bezpieczeństwo. Nadzieja. Przyszłość.
Dał mu to wszystko w tych kilku zdaniach wypowiedzianych rozentuzjazmowanym głosem. Miraż spokoju prysł tak szybko jak się pojawił wraz z pierwszym nabojem, który utknął w blasze paki auta. I nim zdążył pomyśleć cokolwiek, został zgarnięty z linii ognia jednym sprawnym ruchem.

Tak jakby robił to całe życie. Zack był stworzony do bycia bohaterem, do ratowania istnień.

Cloud podejrzewał, że to tylko zatrucie Mako, ale wydawało mu się, iż Zack ma skrzydła. Zamiast biec uciekając przed Shinrą, leciał, a Cloud jakimś chorym cudem nie czuł ani grama strachu.

To przecież nic.

Mają plan. Mają przyszłość. Będą najemnikami i nic ich nie może tknąć. A na pewno nie Zacka. Przecież on ma Aerith, rodziców, spuściznę po Angealu do pielęgnowania…

Do jasnej cholery, Zack.

Starał się wrzasnąć, gdy jego przyjaciel położył go na ziemi, bo przecież to nie tak miało być. Zupełnie nie tak. Chciał zrobić cokolwiek, ale ciało odmówiło mu posłuszeństwa. Ale Zack tylko się zaśmiał i poczochrał mu włosy, po czym uniósł się, kierując swoją twarz w kierunku przeciwników. Spróbował go zawołać, ale skończyło się na tym, że wyciągnął dłoń w jego kierunku. Z jego ust nie wydostało się nic. Zaczynało go mroczyć, a on czuł jak rozpacz ściska mu gardło. Osunął się w ciemność, a ostatnim co usłyszał były serie strzałów.

***

Spadł deszcz.

A przecież Aerith dobrze wiedziała, że tutaj nigdy nie padało, ot tak. Stała wśród kwiatów, słońce padało przez skomplikowane witraże, pozostawiając na jej twarzy wielokolorowe smugi. Musiało się stać coś strasznego. Myślała, że będzie musiała się skupić, myślała, że zajmie jej to dłuższą chwilę, jednak prawda przyszła od razu, uderzając w nią niczym kilkutonowy młot, prawie ją zwalając z nóg swoim ciężarem.

Bo przez kilka chwil poczuła esencję życia Zacka. A chwilę później to jak gaśnie.

***

Wyczołgał się z kryjówki, niczym dżdżownica w czasie deszczu i jak na ironię losu właśnie padało. Widok był straszny, oczy jego przyjaciela prawie kompletnie puste, ale gdy w końcu wydukał z siebie jego imię, ten poruszył się i posłał mu słabiutki uśmiech.

- Dla nas obydwu – wycharczał, w kąciku ust pojawiła się różowawa piana.

- Obydwu? – powtórzył głucho Cloud.

- Dokładnie…- Zack duka, słowa przychodzą mu z trudem i widocznym bólem, a Cloudowi zbiera się na płacz - Będziesz żył.

Chwila ciszy, po której Zack złapał go za głowę, przyciągnął go do swojej klatki piersiowej i wypowiedział te brzemienne w skutkach słowa.

Będziesz moim żywym dziedzictwem.

Ręka zsunęła się z jego głowy, Soldier tracił resztki siły, życie ulatywało z niego w zawrotnym tempie. Cloud chciał na niego spojrzeć, nie zważając na to, że cała jego twarz była umorusana krwią. Ich wrogów? Czy też jego przyjaciela?

Mój honor. Moje marzenia. Teraz są Twoimi.

Zack podał mu miecz, a Cloud uchwycił go z trudem. Jego dłonie się trzęsły, a jego przyjaciel mimo, że był na skraju podał mu broń pewnie, bez zawahania. W końcu wręczał mu w ten sposób nie tylko miecz, a także wszystko w co wierzył. Cloud powtórzył jego słowa. Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale oczy Zacka były puste.

I wtedy Cloud zaczął wyć. I w tym wrzasku nie było nic ludzkiego.

Bo to się stało za szybko. Zack zgasł tak nagle.

Nie miał pojęcia ile to trwało, na pewno, aż nie zdarł sobie całkiem gardła. Później siedział długo w ciszy. Nie miał pojęcia co robić. Nawet nie wiedział jak go pochować. Ledwo mógł unieść miecz. Był za słaby. Czy to oznaczało, że był także za słaby na bycie dziedzictwem Zacka?

Starał się podnieść, jednak ciągle się przewracał, aż w końcu podparł się mieczem. Och, ironia losu, to zupełnie tym był dla niego Zack. Oparciem, bratem, pomocną dłonią. Do oczu Clouda cisnęły się gorzkie łzy. Opadł na kolana i oparł czoło o broń; płakał, jak dziecko, trzęsąc się przy tym jakby w ataku febry.

- Chciałem wrzasnąć za tobą. Chciałem, żebyś mnie tu zostawił. Bo nie może być przecież tak, że ja  przeżyłem, a ty się poświęciłeś. To wszystko nie tak… - łkał, wiedząc, iż żadne z jego słów nie jest ani trochę zrozumiałe… Ale przecież był tutaj całkiem sam. I ta świadomość zabolała go mocniej niż cokolwiek wcześniej – To ty jesteś Soldier. I przecież ty masz do czego wracać. Aerith… - kolejne mocne ukłucie. Musiał znaleźć Aerith. Musiał jej powiedzieć, że Zack jej nie zostawił. I jego rodziców, powiedzieć im, że ich syn był prawdziwym bohaterem.

Starał się to wszystko uporządkować, ułożyć w jakimś chronologicznym porządku, ale słowa zaczynały mu się mieszać i nagle nie był pewny co powiedział mu Zack, a co on sam.

I wtedy zobaczył białe pióra.

Czy to znaczy, że także umarł?

Poderwał głowę, po czym zaniemówił.

Przed nim stał Angeal, jednak od razu widział, że coś było nie tak. Jego sylwetka była przezroczysta niczym strzęp dymu, ale Cloud był przecież pewien, iż nie jest to złudzenie. Naprawdę stał przed nim były mistrz Zacka, podtrzymując za ramię jeszcze lekko chwiejącą się dziewczynę. Nagle go oświeciło, wyglądała dokładnie tak, jak opisywał ją Zack. To musiała być Aerith, która jeszcze przez chwilę błądziła wzrokiem, aż nagle padło ono wprost na niego, a dziewczyna rzuciła się do niego, jednocześnie mówiąc bardzo szybko.

- Usłyszałam cię. Strumień życia. Znalazłam w nim ostatnią cząstkę esencji istnienia Angeala. Długo tłumaczyć – dłonie trzymała na jego barkach potrząsając nim lekko.

Cloud stał kompletnie wcięty. Może to jednak były halucynacje?

Dziewczyna rozejrzała się dookoła, a z jej ust wyrwał się cichy jęk rozpaczy.

- Mamy mało czasu – rzucił Angeal, ale Aerith była już na klęczkach tuż obok ciała Zacka. Cloud ruszył za nią, kątem oka widząc, że sylwetka byłego mistrza jego przyjaciela staje się coraz bardziej przezroczysta.

Aerith położyła dłonie na klatce piersiowej martwego. Zmarszczyła czoło w widocznym wysiłku, a jej opuszki rozjarzyły się zielonkawą łuną.

- Połóżcie mi dłonie na ramionach. Cloud, ty nie szarżuj, jeśli oddasz za dużo energii, to sam umrzesz.

Przez umysł Clouda przeszła myśl, że to wcale nie byłoby najgorsze wyjście, jednak szybko odrzucił tą myśl. Miał być jego żyjącym dziedzictwem.

- Uważaj – szepnął głucho, po czym wraz z Angealem zrobili to, co kazała. Łuna wzmocniła się.

- No dajesz Zack – sapnęła – Otwórz oczy. Pokaż mi, że niebo nie jest takie straszne.

Cloud nie wiedział ile to trwało, jednak na jego oczach rany po kulach zaczęły się zasklepiać, z niektórych dziur najpierw wypadły brudne od krwi łuski, a potem zaczynały zarastać świeżą skórą. Cokolwiek robili, na pewno zadziałałoby, gdyby Zack tylko żył.

Nagle poczuł chłód biegnący z miejsca, w którym stał Angeal. Odwrócił głowę w tamtym kierunku, ale mężczyzny już tam nie było. Tylko kilka wirujących w powietrzu białych piór.

Chciał krzyknąć do Aerith, o tym co się właśnie stało, jednak w tym momencie Zack otworzył oczy.
Niebieskie, zupełnie jak energia Mako i błękit nieba.

- Powiedział… - wycharczał podrywając się do siadu, jego głos brzmiał jak gdyby nie mówił od wieków. Nie patrzył na nich – Że nie zostawia się powierników swojego honoru w potrzebie – sapnął, po czym opadł na ziemię.

Aerith i Cloud rzucili sobie jedno krótkie spojrzenie, po czym rzucili się Zackowi na szyję. Przez chwilę nie wiadomo już nawet było, kto płakał, a kto się śmiał. Cloud trzymał czoło wtulone w ramię swojego przyjaciela, trzymając go mocno bark, jakby miał zaraz zniknąć. Aerith za to uchwyciła się strzępów jego dawnego munduru i łkając ze szczęścia, jednocześnie wyrzucała Zackowi jego zniknięcie. Ale Zack się tylko śmiał, zagarniając ich obu bliżej i głaszcząc po głowach.

I Cloud pomyślał nagle, chyba po raz pierwszy w życiu, że teraz może być już tylko lepiej. Wróciło poczucie bezpieczeństwa, znów mieli przyszłość i Cloud nawet nie zamierzał powstrzymywać kwitnącej w jego klatce piersiowej nadziei.